Otworzyła drzwi. Do pokoju weszła Christina, niosąc ogromną miskę pełną sojgroszku. Za nią wsunął się Nikos Demetrios, a potem Allen Sheffield, Sara Cerelli, Jonathan Markowitz, Mark Meyer, Diane Clarke i jeszcze ze dwudziestu innych. Każdy Super w Azylu, który miał więcej niż dziesięć lat. Wypełnili całą pracownię, trzęsąc się i podrygując, a ich szerokie twarze zalane były łzami lub stężałe od gniewu.
— Za-za-zabili g-go dla…dlatego, że był je…jednym z nas — powiedział Nikos.
Miri z wolna obróciła ku niemu twarz.
— T-Tony b…b…
Słowo nie chciało jednak wyjść. Nikos podskoczył do terminala Miri i wywołał program Tony’ego, który konstruował sznury zgodne z wzorcami jego myśli, a potem program konwersji na wzorce Miri. Wpisał kluczowe słowa, przyjrzał się rezultatom, przemieścił kilka zasadniczych punktów, jeszcze raz się przyjrzał i jeszcze raz coś zmienił. Christa bez słowa wręczyła Miri miskę sojgroszku. Miri odepchnęła miskę, potem spojrzała w twarz Christy i zjadła łyżeczkę. Nikos przycisnął klawisz, który skonwersował całą konstrukcję do programu Miri. Przyjrzała się jej uważnie.
Było tam wszystko: udokumentowane podejrzenia Superbystrych, że przypadek Tony’ego różnił się od przypadku Tabithy Selenski. U Tabithy dowiedziono całkowitego zniszczenia kory mózgowej, analizy i raporty zaś z autopsji Tony’ego wykazywały tylko nieznaczny stopień uszkodzeń; odczyty nie mówiły wyraźnie, na ile jego osobowość mogła pozostać niezmieniona. Mówiły za to bardzo wyraźnie o tym, że zniszczone zostały pewne struktury w pniu mózgowym, które regulowały wytwarzanie genomodyfikowanych enzymów. Tony mógł pozostać Tonym lub nie, jego możliwości umysłowe mogły pozostać bez zmian lub nie — nie było dość czasu na to, by się tego dowiedzieć.
Ale tak czy inaczej jedno było pewne: Tony musiałby przez pewną, nieokreśloną część dnia pozostawać w uśpieniu.
Na hologramie znajdowały się nie tylko dowody medyczne, wyciągnięte z komputerowej kartoteki szpitalnej Azylu. Wiązały się one ze sznurami i pętlami pełnymi koncepcji społeczności, dynamiki socjalnej, przedłużonej izolacji organizacyjnej, ksenofobii, zajść, jakie miały miejsce między Superdziećmi a Normalnymi w szkole, w pracowniach, na placu zabaw, a które Miri sama świetnie pamiętała. Matematyczne równania z socjodynamiki i psychiczna samoobrona przed poczuciem niższości wiązały się z historycznymi wzorami z Ziemi: z asymilacją, z gorliwością religijną skierowaną przeciw heretykom, z walką klas. Z poddaństwem i niewolnictwem. Z Karolem Marksem, Johnem Knoxem i Lordem Actonem.
Była to najbardziej skomplikowana struktura myślowa, jaką Miri w życiu widziała. Choć nikt jej nie mówił, wiedziała, że Nikos spędził nad nią cały dzień po autopsji Tony’ego, że zawiera ona także wkład myślowy innych Superbystrych i że to najważniejsza myśl, jaką zdarzyło jej się studiować — przemyśliwać czy czuć — w całym jej życiu. I że czegoś w niej -jak zawsze! — brakuje.
— T-tony mnie t-tego na…nauczył — powiedział Nikos.
Miri nie odpowiedziała. Rozumiała, że Nikos powiedział tę oczywistość tylko po to, by nie powiedzieć tego, co biło z każdego elementu jego struktury myślowej: „Normalni myślą, że my, Super, jesteśmy od nich tak różni, że tworzymy odrębną społeczność, stworzoną przez nich do zaspokajania ich własnych potrzeb. Sami nie wiedzą, że tak myślą i pewnie by temu zaprzeczyli, ale w istocie tak właśnie jest”.
Potoczyła spojrzeniem po twarzach innych dzieci. Wszystkie to rozumiały. Już nie były dziećmi — nawet jedenastolatki, nawet w tym sensie, w jakim Miri była dzieckiem w wieku jedenastu lat. Każda kolejna genomodyfikacja otwierała potencjał kolejnych ścieżek w mózgu. Każda kolejna modyfikacja genetyczna poszerzała wykorzystanie struktur w korze mózgowej, które kiedyś bywały dostępne tylko w chwilach najwyższego napięcia lub najgłębszego skupienia. Każda kolejna genomodyfikacja pogłębiała różnicę między nimi a normalnymi dorosłymi, którzy je tworzyli. Superdzieci — a szczególnie te najmłodsze — przypominały swoich rodziców tylko w najbardziej ogólnym biologicznym sensie.
A ona, sama Miri, na ile była dzieckiem Hermione Wells Keller, która nie mogła nawet patrzeć na nią bez obrzydzenia? Córką Richarda Anthony’ego Kellera, człowieka z inteligencją ujarzmioną przez matkę? Wnuczką Jennifer Fatimy Sharifi, która zabiła Tony’ego w imię społeczności?
— J-jedz, M-Miri — poprosiła miękko Christina.
— N-nie m-możemy po-po-pozwolić, żeby t-to po…powtórzyli — rzucił Nikos.
— N-nie m…m… — zaczął Allen i wzdrygnął się. Dla niego mowa była jeszcze większą przeszkodą niż dla reszty — czasem nie odzywał się przez całe dnie. Odepchnął Miri od konsolety, wywołał swój własny sznurkowy program, przez chwilę pisał coś gwałtownie, w końcu skonwersował wynik do programu Miri. Kiedy skończył, ujrzała — w pięknie uporządkowanych i skomponowanych sznurach — że jeśli Superbystrzy będą przykładać jedną miarę do wszystkich Normalnych, postąpią tak samo nieetycznie jak Rada Azylu. Że każdą osobę, Super czy Normalną, oceniać trzeba indywidualnie, a to z kolei trzeba starannie korelować z potrzebą własnej ochrony. Już w tej chwili zdolni są opanować potajemnie wszystkie systemy Azylu — jeśli w imię samoobrony zajdzie taka potrzeba — ale nie są w stanie kontrolować w pełni tych Normalnych, których ujmą w swoich planach obronnych. Istniało też ryzyko, że sami staną się tym, co tak potępiają u członków Rady. Czynniki moralne przebłyskiwały i przewlekały się przez cały wywód Allena. U Nikosa były same niekwestionowane założenia.
Miri studiowała z uwagą holoprojekcję, a sznury w jej głowie formowały się i wiązały szybciej niż kiedykolwiek przedtem. Nie czuła obowiązku moralności — czuła nienawiść do wszystkich, którzy zabili Tony’ego. A jednak widziała wyraźnie, że Allen ma rację; Nie mogą tak po prostu obrócić się przeciw własnym rodzicom, dziadkom czy innym Bezsennym — przeciwko własnej społeczności. Nie mogli i już. Allen ma rację.
Miri skinęła głową.
— Sa-sa-samoobrona — wyjąkał Allen.
— Włą-włącząjąc Nor…Nonnalnych, k-którzy są w p-porządku — wtrąciła Diane Clarke, a wszyscy intuicyjnie wyczuli sznury, które łączyły się u niej z wyrażeniem „w porządku”.
— S-Sam S-Smith — rzucił Jonathan Markowitz.
— J-Joan Lu…Lucas. Jej nie na… nie narodzony b-brat — dorzuciła Sarah Cerelli.
Miri znów ujrzała siebie i Joan przykucnięte przy kopule zasilania w czasie obchodów Dnia Pamięci, znów usłyszała własną małostkową oschłość wobec żalu Joan. Skrzywiła się boleśnie. Jak mogła być tak oschła dla Joan? Jak mogła wtedy nie widzieć?!
Bo wtedy jeszcze jej samej nic takiego się nie zdarzyło.
— Po…potrzebujemy n-nazwy — powiedziała Diane.
Zajęła miejsce Allena przy konsolecie i wywołała własny program. Kiedy odsunęła się na bok, by Miri mogła zobaczyć rezultaty, ta ujrzała skomplikowaną strukturę myślową, która mówiła o wielkim znaczeniu, jakie mają imiona dla samoidentyfikacji, o pozycji, w jakiej znajdą się Superbystrzy w społeczeństwie Azylu, jeśli zdarzy im się konieczność własnej obrony. Może się nie zdarzy. Może być tak, że już nigdy żadne z nich nie dozna krzywdy lub zagrożenia ze strony Normalnych. Może być tak, że te dwie społeczności będą przez całe dziesięciolecia żyły obok siebie w zgodzie, a tylko jedno z nich będzie miało świadomość, że nie stanowią już jedności. Potęga nazw.