Dzieciom nie przyszło do głowy nic poza zainstalowaniem własnych ochronnych kodów nadrzędnych, więc nie zrobiły nic.
Miri powlokła się z powrotem do swojej pracowni, a tam natychmiast włączył się program Terry’ego, żeby pokazywać, jak jej obraz wygrywa partię za partią nie istniejących szachów.
Odkrycie Żebraków podminowało Miri na kilka kolejnych dni. Próbowała powrócić do badań neurochemicznych, które miały znaleźć środek na wyeliminowanie jąkania. Zepsuła delikatny bioskaner, źle wpisała pewien bardzo istotny kod, a na koniec cisnęła probówką o ścianę. Nieustannie miała przed oczyma ojca siedzącego z Gilesem na kolanach. Ricky ją kocha. Kochają na tyle, że choć podejrzewa, że Superbystrzy wycofują się w obręb swej własnej społeczności, on nie… Ale co właściwie mógłby zrobić w tej sytuacji? Co zechciałby zrobić?
W jej głowie kłębiły się sznury myśli jak obłoki poruszone przez przelatujące odrzutowce. Lojalność. Zdrada. Instynkt samozachowawczy. Solidarność. Rodzice i dzieci.
Zadźwięczał dzwonek wideotelefonu. Pomimo całego swego poruszenia Miri dosłownie zastygła, kiedy na ekranie pojawiła się twarz Joan Lucas.
— Miri, jeśli tam jesteś, włącz się, proszę.
Miri nawet nie drgnęła. Joan przyniosła jej wieści o śmierci Tony’ego, sama we łzach. Joan to Normalna. Czy Joan to jej dawna przyjaciółka? Czy może nowy wróg? Stare kategorie utraciły znaczenie.
— Albo cię nie ma, albo nie chcesz ze mną rozmawiać — mówiła Joan. Przez ostatni rok jeszcze wyładniała, była teraz siedemnastoletnią genomodyfikowaną pięknością z mocno zarysowaną szczęką i ogromnymi fioletowymi oczyma. — W porządku. Wiem, że ciągle jeszcze bolejesz nad stratą Tony’ego. Ale jeśli tam jesteś, chciałam ci poradzić, żebyś włączyła sobie kanał dwudziesty drugi sieci informacyjnej ze Stanów Zjednoczonych. Teraz. Pokazują tam artystę, którego czasami oglądam. Pomógł mi rozwiązać pewne problemy, jakie miałam ze sobą. Może tobie także pomoże, kiedy go obejrzysz. Tak mi się tylko pomyślało. — Joan spuściła oczy, jakby ostrożnie ważyła każde słowo i nie chciała przy tym, żeby Miri dostrzegła wyraz jej twarzy. — Jeśli włączysz, zrób to tak, żeby nie odnotowano tego w centrali. Jestem pewna, że jako Super doskonale wiesz, jak to zrobić.
Wtedy dopiero Miri zorientowała się, że Joan dzwoniła na łamanym kodzie.
Chwilę stała, niezdecydowana, żując kosmyk swych nie czesanych włosów, co weszło jej w zwyczaj po śmierci Tony’ego. W jaki sposób oglądanie jakiegoś artysty z Ziemi mogło pomóc Joan rozwiązać pewne problemy, jakie miała ze sobą? I jakie też problemy może mieć ktoś taki jak Joan, doskonale wpasowany w społeczność?
W każdym razie na pewno nie mają nic wspólnego z problemami Miri.
Podniosła z podłogi rzuconą probówkę, umyła ją i zdezynfekowała. Wróciła do pracy nad kodem DNA dla syntetycznego neuroprzekaźnika, wymodelowanego na roboczym terminalu, i podjęła z powrotem żmudne zadanie, które polegało na komputerowym testowaniu kolejno wprowadzanych minimalnych alteracji tej samej formuły, co może — ale wcale nie musi — stanowić jakiś punkt wyjścia. Program nie chciał działać, coś się gdzieś zatkało. Miri walnęła pięścią w terminal.
— Ku-kurwa m-mać!
Nikos albo Terry naprawiliby to w mgnieniu oka. Tony też.
Miri opadła na krzesło. Znów dopadł ją smutek. Kiedy najgorsze minęło, jeszcze raz zwróciła się w stronę terminalu. Nawet za pomocą detektora nie potrafiła znaleźć usterki.
Przełączyła się na połączenia komunikacyjne i weszła w dwudziesty drugi kanał sieci informacyjnych z USA.
A tam znalazła kompletną czerń. Znowu się zatkało? Miri już podskoczyła, żeby grzmotnąć pięścią w miniaturową holoscenę, kiedy ta nagle ożyła. Siedzący w jakimś fotelu mężczyzna mówił:
— O, szczęśliwe były to dni, kiedym lśnił Dzieciństwem swoim Anioła! Zanimem pojął to miejsce…
I to ma być to?! Jakiś człowiek w fotelu recytuje żebraczą poezję? Joan przerwała całe lata głuchej ciszy, żeby kazać jej oglądać coś takiego?!
Kiedy mężczyzna mówił, czerń za nim zaczęła przybierać jakieś kształty. Nie — to raczej kształty z niej wychodziły, powtarzające się, lecz każdy jakby ciut inny od poprzedniego, dziwnie i nieodparcie pociągający. W głowie Miri zaczęły tworzyć się sznury; przekonała się, że i one, choć obracają się wokół najbardziej przyziemnych spraw, przybierają kształt nieco odmienny niż zwykle, a ich ogólny widok zaczął odrobinę przypominać tamte kształty prześlizgujące się za plecami mężczyzny, który siedział w fotelu na kółkach i recytował poezję. Może powinna to zobaczyć Diane — pracuje przecież nad równaniami, które opisywałyby formowanie się sznurów myślowych, kontynuując w ten sposób badania rozpoczęte przez Tony’ego.
— Lecz poprzez ubiór ten cielesności uczułem strzałę jasną wszechwieczności — mówił mężczyzna, a Miri nagle zdała sobie sprawę, że ten jego fotel to wytwór wysokiej techniki, a on sam musi być jakoś upośledzony albo zdeformowany. Niezupełnie normalny.
Sznury w jej głowie spłaszczyły się, uspokoiły. Kształty na hologramie uległy zmianie. Słyszała słowa mężczyzny, a jakby ich nie słyszała; nie słowa miały tutaj najważniejsze znaczenie. Ale czy tak nie jest zawsze? Słowa nigdy nie były szczególnie istotne, liczyły się sznury, a sznury miały kształty, takie — ale i nie takie — jak te wokół mężczyzny. Tylko że ten mężczyzna nagle gdzieś zniknął, ale nie szkodzi, bo ona, Miranda Serena Sharifi, także gdzieś znikała, zjeżdżała w dół po jakiejś długiej i stromej ślizgawce, a z każdym metrem robiła się coraz mniejsza i niniejsza, aż w końcu zniknęła zupełnie i była teraz niewidzialna, była duchem, który nie jąkał się ani nie podrygiwał; stała w kącie pokoju, którego nie widziała nigdy przedtem.
Poniżej, czuła to, były inne pokoje. To był głęboki budynek — właśnie głęboki, a nie wysoki — a każde z jego pomieszczeń było, podobnie jak to, wypełnione światłem tak namacalnym, że prawie żywym. I rzeczywiście było żywe — znienacka uformowało się w potwora o piętnastu głowach. Miri trzymała w ręce miecz. „Nie” — powiedziała na głos. — Jestem przezroczysta, nie mogę walczyć mieczem”. Ale nie miało to chyba większego znaczenia, bo potwór ruszył na nią z rykiem, a ona odcięła mu jedną z głów. Głowa potoczyła się po ziemi i dopiero teraz Miri spostrzegła, że to głowa jej babki. Głowa Jennifer leżała na ziemi, a kiedy Miri przyglądała się temu w przerażeniu, w podłodze otwarła się jakaś dziura i głowa, uśmiechając się nikle, wpadła do środka. Miri wiedziała, że głowa znalazła się w niższym pomieszczeniu — całe to miejsce to był pokój pod pokojem, a każdy kolejny otwierał się w jeszcze jeden — i że ta głowa nie zniknie całkowicie. Nic nigdy nie znika na zawsze. Potwór zaatakował ponownie i jeszcze raz odcięła mu głowę, która równie pogodnie spadła na ziemię. Tym razem była to głowa jej ojca.
Nieoczekiwanie ogarnęła ją wściekłość. Rąbała i rąbała. Niektóre z głów rozpoznawała, kiedy staczały się na niższe piętro, innych nie. Ostatnia głowa należała do Tony’ego i zamiast zniknąć, uformowała sobie brakujące ciało — nie ciało Tony’ego, lecz genomodyfikowane, idealne ciało Davida Aronsona, to samo ciało, które próbowała uwieść trzy lata temu i została odrzucona. Tony-David zaczął ją rozbierać i natychmiast poczuła falę podniecenia. „Zawsze cię pragnęłam” — szepnęła. „Wiem — odpowiedział — ale najpierw musiałem przestać się trząść”. Wszedł w nią, a świat nad ich głowami eksplodował sznurami myśli.