— Wspaniale — rzekł Gandalf wychodząc z zarośli. Pomógł hobbitowi zleźć z cierniowego krzaka. Bilbo już zrozumiał wszystko. To głos czarodziej podżegał trollów do waśni i kłótni tak długo, aż brzask ich zaskoczył.
Zaraz we dwóch wzięli się do rozwiązywania worków i uwalniania krasnoludów. Nieboraki, na pół uduszone, miny miały dość kwaśne. Niewielka to przyjemność leżeć bezsilnie i słuchać, jak trolle naradzają się, czy cię upiec, czy posiekać, czy zemleć. Bilbo musiał dwa razy powtarzać swoją opowieść o całej przygodzie, nim wreszcie dali mu spokój.
— Nie w porę zachciało ci się wprawek w kradzieży kieszonkowej — rzekł Bombur — kiedy nam było trzeba nie czego innego, lecz tylko ogniska i jadła.
— A tych dwóch rzeczy na pewno nie dostałbyś od trollów bez walki — powiedział Gandalf. — Bądź co bądź teraz nie ma co tracić czasu. Czy nie rozumiecie, że trolle musiały mieć gdzieś w pobliżu piwnicę czy jaskinię, w której chowały się przed słońcem? Warto by tam zajrzeć.
Przeszukali więc okolicę i wkrótce trafili na ślady wydeptane ciężkimi butami trollów wśród lasu. Idąc tym tropem pod górę, znaleźli ukryte w zaroślach ogromne kamienne drzwi do podziemi. Nie mogli ich jednak otworzyć, chociaż pchali wszyscy naraz, a Gandalf próbował różnych zaklęć.
— Może to na coś się przyda? — spytał Bilbo, gdy już cała kompania zmęczyła się i zirytowała na dobre. — Znalazłem to na ziemi, kiedy trolle biły się między sobą. — I pokazał ogromny klucz, który Williamowi zapewne wydawał się maleńki i łatwy do ukrycia. Musiał ten klucz wypaść trollowi z kieszeni; na szczęście stało się to, nim olbrzym w kamień się obrócił.
— Czemuż u licha, wcześniej tego nie powiedziałeś? — krzyknęły krasnoludy, a Gandalf chwycił klucz i wcisnął go w otwór zamka. Kamienne drzwi jednym potężnym zamachem otwarły się na oścież, a cała kompania zeszła w głąb piwnicy. Na ziemi poniewierały się ogryzione kości, w powietrzu unosił się przykry zaduch, ale było sporo żywności niedbale rzuconej na półki lub po kątach, między bezładnymi stosami łupów wszelkiego rodzaju — od mosiężnych guzików do garnków wypełnionych złotymi monetami. Na gwoździach wzdłuż ścian wisiało też sporo ubrań, zbyt małych na trolle — obawiam się, że była to odzież zdarta z ich ofiar — a wśród nich również broń, miecze rozmaitego pochodzenia i kształtu, różnej też wielkości. Dwa szczególnie zwracały uwagę, tak piękne miały pochwy i rękojeści zdobione drogimi kamieniami.
Gandalf i Thorin wzięli je dla siebie, Bilbo zaś wybrał nóż w skórzanej pochwie.
Dla trolla był to ledwie kozik kieszonkowy, ale hobbitowi mógł zastąpić krótki miecz.
— Ostrza bardzo porządne — rzekł czarodziej, obnażając miecz do połowy i przyglądając mu się z zaciekawieniem. — Nie może to być robota trollów ani kowali ludzkich z tych okolic i z naszych czasów. Ale jeśli odczytamy runy, które tu widzę, dowiemy się czegoś więcej.
— Wyjdźmy wreszcie z tego okropnego zaduchu! — rzekł Fili. Wynieśli więc z piwnicy garnki ze złotymi monetami oraz te prowianty, które wydawały się nie tknięte przez trollów i zdatne do spożycia, a także baryłkę piwa, jeszcze pełną. Wszyscy już marzyli o śniadaniu i tak byli głodni, że nie kręcili nosami na wątpliwe przysmaki trollowej spiżarni. Własne ich zapasu już się kończyły. Teraz bądź co bądź mieli chleb i ser, piwa pod dostatkiem i słoninę, którą przysmażali po kawałku w żarze ogniska.
Potem przespali się, bo należało im się trochę snu po tak burzliwej nocy, i do popołudnia nie brali się już do żadnej innej roboty. Wówczas dopiero sprowadzili z dołu kuce, załadowali na nie garnki ze złotem, by je zakopać opodal drogi nad rzeką, dobrze ukryte; miejsce naznaczyli różnym tajnymi znakami na wypadek, gdyby udało im się wrócić z wyprawy i odzyskać łup. Kiedy się z tym uporali, wsiedli znów na wierzchowce i ruszyli truchtem dalej ku wschodowi.
— Gdzież to bywałeś, jeśli wolno wiedzieć? — spytał Thorin Gandalfa, gdy jechali obok siebie.
— Przepatrywałem drogę przed nami — odparł czarodziej.
— A co cię sprowadziło z powrotem w najodpowiedniejszej chwili?
— Spojrzałem w porę na drogę za sobą — odpowiedział Gandalf.
— Rzeczywiście — rzekł Thorin — ale czy nie mógłbyś mówić jaśniej?
— Pojechałem na zwiady. Wkrótce czeka nas droga niebezpieczna i trudna. Myślałem też o uzupełnieniu kończących się zapasów. Ale nie ujechałem daleko, gdy spotkałem paru przyjaciół z Rivendell.
— Gdzie to jest? — spytał Bilbo.
— Nie przerywaj! — rzekł Gandalf. — Jeśli ci się poszczęści, będziesz tam za kilka dni, a wtedy sam wszystko zobaczysz. Otóż, jak mówiłem, spotkałem dwóch dworzan Elronda. Spieszyli się bardzo ze strachu przed trollami. Powiedzieli mi, że trzech trollów zeszło z gór i osiadło w lasach opodal drogi; wypłoszyli już wszystkich mieszkańców z tej okolicy i czyhali na przyjezdnych. Od razu wyczułem, że będę wam potrzebny. Obejrzałem się za siebie i zauważyłem w oddali ogień. Natychmiast ruszyłem w tę stronę. No, resztę już wiecie. Bardzo was proszę, bądźcie na przyszłość ostrożniejsi, bo inaczej nigdy nie dojedziemy do celu.
— Dzięki ci, Gandalfie — rzekł Thorin.
Krótki Odpoczynek
Chociaż pogoda się poprawiła, nie śpiewali pieśni, nie opowiadali sobie żadnych historii tego dnia ani nazajutrz, ani dzień później. Czuli już bliskość niebezpieczeństwa czającego się ze wszystkich stron. Obozowali pod gwiazdami, a wierzchowce więcej miały do jedzenia niż jeźdźcy, bo trawa rosła tu bujnie, lecz sakwy świeciły pustkami: nie na długo starczyło zdobytej u trollów żywności. Pewnego popołudnia przeszli w bród rzekę w miejscu, gdzie rozlewała się szeroko i płytko, pieniąc się i hucząc na kamieniach. Przeciwny brzeg był stromy i ośli–zły. Gdy się wreszcie na niego wgramolili, wiodąc kuce za uzdy, ujrzeli przed sobą wysokie góry, tak, jakby się nagle wysunęły na ich spotkanie. Zdawało się, że od podnóży najbliższej dzieli ich ledwie dzień niezbyt forsownego marszu. Wznosiły się czarne i ponure, jakkolwiek tu i ówdzie plamy słońca ozłacały im bure grzbiety, a ośnieżone szczyty nad granią lśniły bielą.
— Czy to już nasza Góra? — spytał Bilbo głosem uroczystym, szeroko otwierając oczy. Nigdy dotychczas nie widział czegoś równie wielkiego.
— Oczywiście nie! — odparł Balin. — To dopiero początek Gór Mglistych; musimy przez nie przejść na drugą stronę, górą czy dołem, jak się da, żeby dostać się na Pustkowie. Za tym łańcuchem jeszcze nas czeka długa droga do Samotnej Góry na wschodzie, gdzie Smaug waruje na naszych skarbach.
— O! — powiedział Bilbo i nagle poczuł się tak zmęczony, jak nie był jeszcze nigdy w życiu. Znów w tej chwili wspomniał wygodny fotel przy kominku, w ulubionym pokoju własnej norki, i śpiew imbryka. Ale nieraz miał to jeszcze z żalem wspominać.
Teraz pochodem kierował Gandalf.
— Nie wolno nam zejść ze szlaku, bo zginiemy — rzekł. — Przede wszystkim potrzeba nam żywności i odpoczynku w jakimś możliwie bezpiecznym miejscu; bardzo ważne jest, byśmy idąc przez Góry Mgliste trzymali się właściwej ścieżki, inaczej zabłądzimy; musielibyśmy zawracać i zaczynać marsz od początku… o ile w ogóle wyszlibyśmy z tego żywi.