Dopytywali się, dokąd ich prowadzi, Gandalf więc odpowiedział:
— Dotarliśmy na skraj Dzikich Krajów, jak wielu z was pewnie już się orientuje. Gdzieś przed nami ukryta jest piękna dolina Rivendell, w której, w ostatnim przyjaznym domu na tym szlaku, mieszka Elrond. Posłałem mu przez przyjaciół wiadomość, będzie nas oczekiwał.
Zapowiedź brzmiała mile i obiecująco, wszyscy pewnie wyobrażacie sobie, że nic łatwiejszego, jak trafić prostą drogą do ostatniego przyjaznego domu po zachodniej stronie Gór Mglistych. Przed wędrowcami nie było widać lasów ani dolin przecinających teren, tylko rozległy stok wznoszący się łagodnie aż do podnóży najbliższej góry, szeroką przestrzeń wrzosów i rumowisk skalnych, tu i ówdzie poznaczoną zielonymi łatami trawy i mchu, w miejscach, gdzie można było spodziewać się źródeł.
Popołudniowe słońce świeciło jasno, ale nigdzie w tej cichej pustce nie dostrzegali znaku życia czy jakichś osiedli. Jadąc naprzód, wkrótce zrozumieli, że dom Elronda może się kryć niemal wszędzie, gdzieś między nimi a górami. Trafiali niespodzianie na doliny ciasne, zamknięte stromymi ścianami, otwierające się znienacka u ich stóp, i patrząc w głąb jarów, ze zdumieniem spostrzegali na ich dnie drzewa i strumienie. Napotykali szczeliny tak wąskie, że prawie mogli je susem przesadzić, lecz głębokie i huczące od wodospadów. Napotykali ciemne wąwozy, których nie dało się przeskoczyć, i tak urwiste, że w żaden sposób nie zdołaliby zejść w nie i potem wspiąć się znowu na drugi brzeg. Napotykali grzęzawiska z pozoru nęcące świeżą zielenią, różnobarwnymi, bujnymi kwiatami, lecz objuczony konik, który się tam dał skusić, nigdy już nie powrócił.
Nikt z was nie zgadłby nawet, że tak strasznie dziki kraj dzieli bród na rzece od gór. Bilbo nie mógł się temu dość nadziwić. Jedyną ścieżkę znaczyły białe kamienie, ale niektóre bardzo małe, inne znów zarośnięte wrzosem lub mchem. Słowem, mozolna to była droga, chociaż Gandalf, który, jak się zdawało, znał ją dość dobrze, służył za przewodnika.
Czarodziej kręcił głową, wystawiał brodę to w prawo, to w lewo, wypatrując ścieżki, wszyscy zaś sunęli za nim krok w krok bardzo ostrożnie; nie ujechali daleko, gdy już zaczęło się zmierzchać. Pora podwieczorku dawno minęła, zapowiadało się na to, że pora kolacji również wkrótce przeminie. Ćmy polatywały nad ich głowami, mrok zgęstniał, bo księżyc nie wzszedł. Kuc Bilba potykał się na kamykach i korzeniach. Dotarli do krawędzi stromego urwiska tak niespodzianie, że koń Gandalfa omal nie zsunął się po zboczu.
— Nareszcie! — zawołał czarodziej, a cała kompania, cisnąc się wokół niego, zaglądała ciekawie w parów. Zobaczyli w jego głębi dolinę, do uszu ich dobiegł szum bystrej wody płynącej na dnie w kamienistym łożysku; w powietrzu pachniało drzewami, a na przeciwległym zboczu nad strumieniem błyskało światło.
Bilbo do śmierci nie mógł zapomnieć tej wędrówki po ciemku, gdy osuwali się i ześlizgiwali krętą, spadzistą dróżką w tajemniczą dolinę Rivendell. W miarę jak schodzili niżej, ogarniało ich ciepło, a zapach sosen tak upajał, że Bilbo co chwila kiwał się w siodle i mało brakowało, a byłby spadł, a przynajmniej nos rozbił o szyję kucyka. Zjeżdżali w głąb doliny i serca im rosły. Zamiast sosen otoczyły ich teraz brzozy i dęby, półmrok zdawał się bezpieczny. Zieleń trawy zszarzała do reszty, gdy wychynęli w końcu na otwartą polankę tuż nad brzegiem strumienia.
„Hm! Pachnie mi tu elfami" — pomyślał Bilbo wznosząc oczy ku gwiazdom. Błyszczały na niebie jasne i błękitne. W tej samej chwili wśród drzew wybuchnął śpiew podobny do kaskady śmiechu:
Tak śmiali się i śpiewali mieszkańcy tego lasu. Nic mądrego, powiecie zapewne. Ale ich by to nie wzruszyło, śmialiby się jeszcze głośniej, gdybyście im to powiedzieli. Bo to były oczywiście elfy. Kiedy ciemność zapadła na dobre, Bilbo dostrzegł je wśród drzew. Bardzo lubił elfy, chociaż rzadko je w życiu widywał i trochę się ich bał. Krasnoludy niezbyt dobrze z nimi żyją. Nawet tak rozsądne krasnoludy jak Thorin i jego kompania uważały, że elfy mają lekkiego bzika (ale to też jest bzik, żeby tak uważać), a czasem się na nich obrażały. Niektóre elfy bowiem lubią przekomarzać się z krasnoludami i kpią sobie z nich, szczególnie z powodu długich bród.
— No, no! — rozległ się czyjś głos. — Patrzcie państwo ! Hobbit Bilbo na kucu, nie do wiary! Co za widok!
— Przepiękny i wspaniały!
I znów zabrzmiała piosenka, równie niedorzeczna jak ta, którą wam przedtem w całości przytoczyłem. Wreszcie spośród drzew wyszedł młody, smukły elf i ukłonił się Gandalfowi oraz Thorinowi.
— Witajcie w dolinie! — rzekł.
— Dziękujemy za miłe przyjęcie — odparł Thorin, odrobinkę kwaśno, ale Gandalf już zeskoczył z konia i wmieszał się między elfy, zagadując wesoło.
— Zboczyliście trochę z drogi — powiedział elf — jeśli chcecie trafić na jedyną ścieżkę, która wiedzie za rzekę do tamtego domu. Chętnie was poprowadzimy, ale zejdźcie lepiej z koni, póki nie przejdziecie przez most. Czy zostaniecie chwilę z nami, żeby razem pośpiewać, czy też wolicie zaraz śpieszyć dalej? Kolacja już się tam przygotowuje — dodał. — Czuję zapach z komina.
Bilbo mimo wielkiego zmęczenia miał ochotę zostać z elfami. Śpiewu elfów, i to w gwiaździstą czerwcową noc, warto posłuchać, o ile, oczywiście, ktoś lubi te rzeczy. Bilbo chętnie też zamieniłby w cztery oczy kilka słów z osobami, które, jak się okazało, znały jego nazwisko i coś niecoś o nim wiedziały, chociaż nigdy ich w życiu nie spotkał. Ciekaw był, co sądzą o jego przygodzie. Elfy dużo wiedzą i są specjalistami od wszelkich nowin, które szerzą się wśród nich równie szybko, a może nawet szybciej, niż woda płynie w potoku.
Ale krasnoludom okropnie pilno było zasiąść do wieczerzy, nie chciały więc ani chwili marudzić. Ruszyli naprzód, prowadząc kuce, póki nie znaleźli się na wygodnej ścieżce i nie doszli nad sam brzeg rzeki. Płynęła żywo i hałaśliwie, jak zwykle górskie potoki w letnie wieczory, po słonecznym dniu, który topi śniegi na szczytach. Kamienny most, nie opatrzony poręczą, tak był wąski, że ledwie jeden kucyk naraz mógł się na nim zmieścić. Szli więc powoli, ostrożnie, gęsiego, a każdy swego wierzchowca prowadził za uzdę. Elfy oświetlały brzeg kolorowymi latarniami i umilały przeprawę wesołym śpiewem.
— Nie zamocz brody w potoku, ojczulku! — krzyczały do Thorina, który zgarbił się i sunął niemal na czworakach. — Już dość urosła bez podlewanie!
— Pilnujcie Bilba, żeby nie zjadł wszystkich ciastek! — wołały. — I tak grubas nie przelezie przez dziurkę od klucza.
— Cicho, sza, przyjaciele! Dobranoc! — rzekł Gandalf idący na ostatku. — Doliny mają uszy, a niektóre elfy za długie języki. Dobranoc!