„Tam, na nizinie — myślał Bilbo — trwa lato, sianokosy i wycieczki na zieloną trawę. A jak tak dalej pójdzie, to nim zejdziemy na drugą stronę, pewnie już będzie i po żniwach, i po zbiorze jagód".
Inni snuli teraz podobne smutne myśli, chociaż, żegnając się z Elrondem w blasku nadziei letniego ranka, tak wesoło mówili o przeprawie przez góry i o szybkim pochodzie przez kraj za górami. Roili sobie, że może staną pod tajemnymi wrotami Samotnej Góry o pierwszym księżycu jesieni. „Może to właśnie będzie ów dzień Durina" — powiadali. Tylko Gandalf wtedy kręcił głową i milczał. Krasnoludy od wielu lat nie chodziły tymi drogami, ale Gandalf miał je świeżo w pamięci, wiedział jak rozpleniło się wszelkie zło i groza na pustkowiu, odkąd smoki wygnały stąd ludzi, a gobliny rozpanoszyły się pod ziemią po obrabowaniu kopalni Mo–rii. Nawet najlepsze plany mądrych czarodziejów, jak Gandalf, i życzliwych przyjaciół, jak Elrond, zawodzą niekiedy, gdy odważysz się na niebezpieczną przygodę na rubieżach Pustkowia. Gandalf był zbyt mądrym czarodziejem, aby tego nie wiedzieć.
Wiedział, że mogą się zdarzyć nieprzewidziane rzeczy, nie śmiał spodziewać się, by w tej przeprawie, wśród ogromnych, wyniosłych gór, gdzie szczyty sterczą w niebo samotnie, a w dolinach nie rządzi żaden król, udało się uniknąć straszliwych przygód. I rzeczywiście nie udało się! Wszystko szło pomyślnie, póki pewnego dnia nie spotkali burzy, a nawet gorzej: wojny dwóch burz. Wiecie oczywiście, jaka straszna bywa potężna burza na nizinach i w dolinach rzecznych, szczególnie gdy dwie wielkie chmury burzowe zetkną się z sobą i zetrą w walce. Ale stokroć jeszcze straszniej biją pioruny i lśnią błyskawice nocą w górach, gdy burza ze wschodu spotka burzę z zachodu i stacza z nią bitwę. Błyskawice rozszczepiają się na szczytach, skały drżą, okropne grzmoty rozdzierają powietrze i przetaczają się, dudniąc echem w grotach i zapadlinach; ciemność pełna jest ogłuszającego łoskotu i oślepiających błysków.
Bilbo w życiu czegoś podobnego nie widział ani sobie nie wyobrażał. Znaleźli się na ciasnej półce skalnej, z której po jednej stronie ściana opadała przeraźliwie stromo w czarną przepaść. Schronili się na noc pod nawis skalny, a Bilbo, zawinięty w koc, dygotał od stóp do głów. Ilekroć wystawiał spod koca głowę, widział w świetle błyskawic po drugiej stronie przepaści kamiennych olbrzymów, którzy wyszli z kryjówek i zabawiali się ciskaniem głazów to w siebie nawzajem, to w ciemność przepaścistej doliny, gdzie padały z łoskotem między drzewa rosnące na jej dnie, rozpryskując drzazgi. Potem zerwał się wiatr i lunął deszcz, tak że nawis skalny nie mógł już wcale wędrowców ochronić. Wkrótce też wszyscy przemokli do nitki, a kuce pospuszczały głowy, wtuliły ogony między nogi i zaczęły rżeć z przerażenia. Dziki śmiech i wrzask olbrzymów rozlegał się dokoła po górach.
— To na nic! — rzekł Thorin. — Jeżeli nas wicher nie zmiecie, deszcz nie zatopi albo piorun nie ustrzeli, olbrzymy gotowe zabawić się nami w piłkę nożną i kopniakiem posłać do nieba.
— Ano, jeśli znasz lepsze miejsce, zaprowadź nas — powiedział na to Gandalf, bardzo markotny i również wcale nierad z sąsiedztwa olbrzymów.
W końcu postanowiono, że Fili i Kili rozejrzą się za lepszym schronieniem. Obaj mieli wzrok bystry, a jako młodsi o dobre pięćdziesiąt lat od innych krasnoludów, zwykle pełnili tego rodzaju służbę (skoro powszechnie było wiadome, że z Bilba nie doczekano by się żadnej w tych razach pociechy). Jeśli się chce coś znaleźć, trzeba po prostu szukać — tak przynajmniej pouczył Thorin swoich młodych podwładnych. Rzeczywiście, kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba. Tak się właśnie w tym przypadku stało. Fili i Kili wkrótce przypełzli z powrotem, czepiając się skał w obronie przed wiatrem.
— Znaleźliśmy suchą jaskinię — oznajmili — tuż za najbliższym załomem skał; zmieszczą się w niej również kuce.
— Czy zbadaliście ją dokładnie? — spytał czarodziej, świadomy, że groty w górach rzadko kiedy bywają nie zamieszkane.
— Ależ tak, tak! — zapewnili Fili i Kili, chociaż wszyscy wiedzieli, że dwom zwiadowcom nie starczyło czasu na dokładne badanie, bo zbyt pośpiesznie wrócili. — Nie jest bardzo wielka i nie sięga daleko w głąb.
Na tym bowiem, jak wiadomo, polega największe niebezpieczeństwo grot: często nie sposób rozpoznać, jak daleko sięgają w głąb, dokąd prowadzą lochy i co czyha na ich dnie. Ale wieści przyniesione przez zwiadowców wydawały się na razie pomyślne. Zaczęli się wszyscy zbierać do przeprowadzki. Wiatr wciąż dął, grzmoty huczały, niemało mieli więc kłopotu, nim przeszli sami i przeprowadzili kuce do jaskini. Szczęściem była niedaleko, wkrótce też stanęli pod sporą skałką zagradzającą ścieżkę. Za tą skałką krył się w ścianie góry niski, sklepiony otwór, w sam raz wystarczająco duży, by wprowadzić kuce, ale pojedynczo i bez juków ani siodeł. Mijając tę bramę odetchnęli, że wichura została za nią i już nimi nie szarpie i że są bezpieczni od napaści olbrzymów i kamiennych lawin. Czarodziej jednak nie chciał nic ryzykować. Zaświecił swoją różdżkę — pewnie pamiętacie, że już raz zrobił to przedtem w jadalni hobbita; jakże odległy wydawał się teraz tamten dzień! — i przy świetle obejrzał jaskinie od brzegu do brzegu.
Była dość obszerna, nie wyglądał wszakże ani na zbyt wielką, ani na tajemniczą. Dno miała suche, w załomach ścian przytulne zakątki. W jednym końcu pomieściły się wszystkie kuce; rade z odmiany, zanurzyły pyski w workach z paszą, a mokra sierść parowała im na grzbietach. Oin i Gloin mieli ochotę rozpalić u wejścia ognisko, żeby wysuszyć odzież, ale Gandalf nie chciał o tym słyszeć. Rozpostarli więc tylko przemoknięte ubrania na ziemi i przebrali się w suche, wyciągnięte z tłumoków; zawinęli się w koce, dobyli fajek i zaczęli puszczać kółka z dymu, a Gandalf, żeby zabawić kompanię, barwił swoje kółka na różne kolory i kazał im tańczyć pod sklepieniem. Rozgadali się wszyscy i zapominając o burzy opowiadali, co który zrobi ze swoją częścią skarbu (jeśli go odzyskają, co w tej chwili wcale już nie wydawało im się nieprawdopodobne). Wreszcie posnęli jeden po drugim. Ale tego wieczora ostatni raz widzieli swoje wierzchowce, pakunki, bagaże, narzędzia i wszelkie manatki, które dotychczas nieśli ze sobą.
Tej nocy okazało się, jak dobrze zrobili przyjmując mimo wszystko małego Bil–ba do kompanii. Hobbit bowiem, nie wiedzieć czemu, długo nie mógł zasnąć, a gdy wreszcie zasnął, męczyły go okropne sny. Śniło mu się, że w głębi groty otwiera się w ścianie szczelina i rośnie, i rozszerza się z każdą sekundą. Bilbo, bardzo przerażony, ani krzyknąć, ani poruszyć się nie mógł, leżał tylko i patrzał. I dalej śnił, że dno groty zapada się, a on się osuwa, leci, leci w dół, w niewiadomą przepaść.
Wzdrygnął się z przerażenia, ocknął i przekonał, że połowa snu była jawą. Rzeczywiście w głębi groty ściana się rozstąpiła, otwierając dość szerokie przejście. Bilbo zdążył jeszcze zobaczyć ogon ostatniego kucyka, który znikał w czeluści. Rozumie się, że wrzasnął z całych sił, tak przeraźliwie, jak to tylko hobbi–ci potrafią, a trzeba wiedzieć, że głos mają jak na swój mały wzrost nie do wiary potężny.