W czasach, kiedy tam mieszkałem, na podwórzu stały dwa rzędy samochodów na cegłach. Mężczyźni nieporuszeni siedzieli w podkoszulkach na progu. Czasem kiwałem im głową albo machałem ręką. Nigdy nie doczekałem się odpowiedzi. Przeczytanie i zrozumienie noty o eksmisji najwidoczniej przekraczało ich możliwości; darli papier na strzępy – co dzień jednak widywałem ich z nosem w miejscowych dziennikach. Byli stoiccy i niezwruszeni, bo w porównaniu z miejscem, skąd przybyli, ich obecne życie wydawało się bagatelą.
Zresztą nieważne. Jak o mnie chodzi, nie uciekałem przed nimi, tylko po prostu mój konsultant podatkowy doradził mi zakup domu.
Chociaż, kto wie? Zauważyłem, że z biegiem lat po każdej przeprowadzce lądowałem w Los Angeles coraz dalej na północ i zachód.
Wreszcie, po paru tygodniach poszukiwań, upolowaliśmy dom. Po spłaceniu hipoteki miesięczne raty miały wynosić 789 dolarów i 81 centów. Dom miał wysoki żywopłot i dziedziniec od frontu, więc był sporo odsunięty od ulicy. Wymarzone miejsce, żeby się zaszyć. W środku były nawet schody i górka z sypialnią, łazienką i moim przyszłym pokojem do pracy. Zostawiono w nim stare biurko, starego brzydkiego grzmota. Wreszcie, po kilkudziesięciu latach, miałem zostać pisarzem z własnym biurkiem. Przyznam, że czułem lęk, lęk, że zostanę jednym z nich. Co gorsza, podpisałem umowę na scenariusz. Czy byłem przeklęty i wyklęty, czy uda im się mnie wykończyć? Nie sądziłem, żeby tak miało być. Co to jednak wiadomo?
Przywieźliśmy z Sarą nasz skromny dobytek.
Nadeszła wielka chwila. Ustawiłem maszynę na biurku, wkręciłem papier w wałek i uderzyłem w klawisz. Maszyna pisała jak złoto. W dodatku miałem mnóstwo miejsca na popielniczkę, radio i butelkę. Nie dajcie sobie wcisnąć, że tak nie jest. Życie zaczyna się po sześćdziesiątce piątce.
13
Dla Marina del Rey nadeszły ciężkie czasy. Jon Pinchot przemieszczał się zielonym pontiakiem rocznik 1968 ze składanym dachem, a François Racine jeździł brązowym fordem rocznik 1958. Obaj mieli też motocykle kawasaki – 750 i 1000 cm3.
Wenner Zergog pożyczył raz forda rocznik 58. Jeździł bez wody w chłodnicy, dopóki nie pękł blok silnika.
– Wenner jest geniuszem – wyjaśnił Jon. – Nie zna się na takich rzeczach.
Motocykle pierwsze poszły na sprzedaż. Rocznik 58 jeździł tylko na krótkich trasach.
W końcu François Racine zebrał manatki i wyjechał do Francji. Jon sprzedał forda rocznik 58.
A potem, rzecz jasna, nadszedł dzień, kiedy zadzwonił telefon. Na linii był Jon.
– Muszę się wynieść. Będą burzyć mój dom i stawiać hotel, czy coś w tym rodzaju. Nie wiem, cholera, co mam robić. Chciałbym zostać w mieście, żeby się dogadać z jakimś producentem. Jak się posuwa praca?
– Jakoś idzie…
– Wygląda na to, że znalazłem jednego gościa w Kanadzie. Chyba podpiszę z nim umowę. Tymczasem muszę się wyprowadzić. Spychacze już są w drodze.
– Słuchaj, Jon, możesz zatrzymać się u mnie. Mamy wolną sypialnię na dole.
– Mówisz serio?
– Jak najbardziej…
– Nie będzie mnie przez większość dnia. W ogóle nie poczujesz, że masz gościa.
– Trzymasz jeszcze tego pontiaka rocznik 68?
– Tak…
– No to ładuj graty i przyjeżdżaj.
Zszedłem na dół.
– Jon wprowadza się na jakiś czas powiedziałem Sarze.
– Co?
– Jon Pinchot. Wyburzają jego dom. Będzie u nas mieszkał przez jakiś czas.
– Hank, wiesz dobrze, że nie znosisz mieszkać z obcymi. Zwariujesz od tego.
– Wprowadza się tylko na trochę…
– Będziesz pisał na maszynie na górze, a on będzie nasłuchiwał na dole. Obaj tego nie wytrzymacie.
– Już ja zadbam o to, żebyśmy wytrzymali. W końcu Jon zapłacił mi za tę robotę.
– Powodzenia. – Odwróciła się i wyszła do kuchni.
Pierwsze dwa wieczory nie były najgorsze. Jon i Sara po prostu pili i gadali. Jon opowiadał rozmaite historie, głównie o kłopotach z aktorami i o tym, jak stawał na głowie, żeby zmusić ich do grania. Jeden koleś, na przykład, w połowie zdjęć znienacka odmówił otwierania ust. Zgadza się na próby, ale bez tekstu. Żąda, żeby jedna ze scen została nakręcona według jego pomysłu. Siedzieli w samym sercu dżungli, tracąc czas i pieniądze.
– Dobra, niech będzie po twojemu – ustąpił w końcu Jon.
Aktor odegrał scenę po swojemu, z własnym dialogiem. Jednego nie wiedział – w kamerze nie było taśmy. Więcej nie mieli z nim żadnych kłopotów.
Drugiego wieczora wino popłynęło szeroką strugą. Ja też zabrałem się za opowieści, głównie stare dzieje, które dawno temu opisałem. Było już po północy, kiedy Jon powiedział:
– Gizelle zakochała się w reżyserze z jednym jajcem…
Gizelle była paryską narzeczoną Jona.
– Strasznie mi przykro – powiedziałem.
– Co gorsza, okazało się, że ma raka. Drugie jajco też mu wycięli. Gizelle zupełnie szaleje.
– To rzeczywiście pech.
– Właśnie, właśnie… Piszę do niej, wydzwaniam… robię co mogę. W dodatku są akurat w połowie zdjęć…
(Wszystko zawsze działo się w połowie zdjęć.) Gizelle była we Francji znaną aktorką. Mieli z Jonem wspólne mieszkanie w Paryżu.
Próbowaliśmy pocieszyć Jona. Jego dziewczyna rzeczywiście miała pecha. Jon rozpakował długie cygaro, polizał, odgryzł koniuszek, zaciągnął się i wypuścił pierwszy pióropusz egzotycznego dymu.
– Wiesz co, Hank, zawsze czułem, że napiszesz dla mnie scenariusz. Są takie rzeczy, które człowiek po prostu wie. Ja już od dawna wiedziałem. I od dawna starałem się o forsę na ten cel, na długo przed tym, zanim zgłosiłem się do ciebie.
– A jeśli napiszę bardzo kiepski scenariusz?
– Niemożliwe. Przeczytałem wszystko, co dotąd napisałeś.
– To przeszłość. Wśród pisarzy spotyka się więcej minionych świetności niż w jakimkolwiek innym fachu.
– To się nie odnosi do ciebie.
– On chyba ma rację, Hank – wtrąciła Sara. – Jesteś po prostu urodzonym pisarzem.
– Ale scenariusz! Jakbym, kurwa, jeździł całe życie na wrotkach, a tu nagle wypychają mnie na lodowisko!
– Dasz sobie radę. Wiem, że dasz sobie radę. Byłem tego pewien już w Rosji.
– W Rosji?
– Tak, zanim się z tobą spotkałem, pojechałem do Rosji załatwić pieniądze na realizację scenariusza, który miałeś napisać.
– A o którym ja jeszcze nic nie wiedziałem?
– Otóż to. Nikt oprócz mnie nie wiedział. Wracając do rzeczy: z poufnych źródeł dowiedziałem się, że w Rosji mieszka kobieta, która ma 80 milionów dolarów w banku szwajcarskim.
– Brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu sensacyjnego.
– Wiem o tym. Jednak postanowiłem spróbować. Mam niezawodne źródło informacji tego typu. Nie mogę więcej zdradzić…
– Wolimy nic nie wiedzieć – uprzedziła Sara.
– No więc skombinowałem adres tej damy. Zaczęły się mozolne podchody. Na początku pisałem do niej listy…
– Jakie listy? – zainteresowała się Sara. – Czy dołączałeś swoje akty en face?
– A może fotografowałeś się od tyłu? – podsunąłem.
– Nie od razu. Z początku pisałem do niej w oficjalnym tonie. Opisałem, jak w przedziwnych okolicznościach znalazłem w pewnej szafie w Paryżu jej adres nagryzmolony na skrawku papieru ukrytym w pudle na buty. Podsunąłem jej, że w naszym spotkaniu maczało palce Przeznaczenie. Nie masz pojęcia, ile pracy włożyłem w te listy.