Zachciało mi się szczać, spytałem, gdzie jest kibel.
Udałem się we wskazanym kierunku, otwarłem drzwi, wszedłem do środka, zrobiłem co trzeba.
Odwróciłem się, żeby umyć ręce w umywalce.
A to co, do kurwy nędzy?
W umywalkę ktoś wcisnął biały ręcznik. Jeden koniec był wepchnięty w odpływ, reszta, przewieszona przez brzeg, opadała na podłogę. Było w tym widoku coś niepokojącego. W dodatku ręcznik był mokry, nasiąknięty porządnie wodą. Czemu miał służyć? Co oznaczał? Czy był pozostałością jakiejś orgii? Nie mogłem się w tym połapać. Czułem, że obecność tego ręcznika w kiblu coś znaczy. Byłem starym człowiekiem, mogłem nie nadążać za światem. Przeżyłem wiele rozpaczliwych dni i nocy, kipiących nierzadko od bezsensu – a jednak w żaden sposób nie mogłem pojąć, co oznacza ten ogromny, nasiąknięty wodą biały ręcznik.
Sprawę pogarszał fakt, że Jack był uprzedzony o mojej wizycie. Dlaczego pozostawił w kiblu ten rekwizyt? Czy chciał mi coś dać do zrozumienia w ten sposób?
Wróciłem do pokoju.
Gdybym był nowojorczykiem, zapytałbym: „Te, słuchaj, po co ul ta pieprzona mokra ściera w tej pieprzonej umywalce w kiblu?”
Byłem jednak chłopcem z Kalifornii. Wróciłem do pokoju, usiadłem bez słowa, uznawszy, że to musi być coś między Lennym i Jackiem i lepiej żebym się w ich sprawy nie mieszał.
Tymczasem Jon doniósł piwo. Obok mojego miejsca stała otwarta puszka. Skorzystałem. Życie znowu nabrało rumieńców.
– Chciałbym, żeby Francine Bowers zagrała główną bohaterkę powiedział Jack. – Myślę, że uda mi się ją namówić.
– Znam Francine – wtrącił Jon. – Też myślę, że uda mi się ją namówić.
– Może powinniście spróbować obaj – zasugerowała Sara.
Lenny poszedł po piwo. Wyglądał na piwosza. Gość w moim typie.
– Słuchajta, nie znalazłaby się dla mnie jakaś rola w tym filmie? – zapytał.
Spojrzałem pytająco na Jona.
– Lubię grać z Lennym – wtrącił Jack.
– Myślę, że znajdzie się coś dla ciebie. Obiecuję, że cię uwzględnimy przy podziale ról – oświadczył Jon.
– Czytałem scenariusz. Myślę, że mógłbym zagrać barmana – zaproponował Lenny.
– Coś ty? – zdziwiłem się. – Naprawdę miałbyś ochotę lać Jacka? Swojego kumpla?
– Nie ma sprawy – oświadczył Lenny.
– Już mi kiedyś przylał – wtrącił Jack. – Wybił mi zęba.
– Naprawdę? – zainteresowała się Sara.
– Jeszcze jak – potwierdził Jack.
Popijaliśmy piwko. Gadało się o byle czym, głównie o niezliczonych wyczynach Lenny'ego. Nie tylko przeszedł w życiu wiele, ale jeszcze potrafił o tym opowiadać.
Piwo zaczęło się kończyć. Uznałem, że czas na nas.
Jeszcze raz skoczyłem do łazienki, po czym ruszyliśmy z Sarą do wyjścia. Jon miał wyraźnie ochotę zostać dłużej, pogadać o tym i owym.
Stałem już w progu, kiedy nagle mnie naszło.
– Słuchaj, stary, czy mógłbyś mi u kurwy nędzy wyjaśnić, co ta pierdolona mokra ściera robi w umywalce w twoim obsmarkanym kiblu?
– Jaka znowu do kurwy nędzy pierdolona mokra ściera w obsmarkanym kiblu? – zdumiał się Jack.
Tym akcentem wieczór dobiegł końca.
20
Minęły 3 czy 4 tygodnie.
Któregoś wieczora zadzwonił telefon. Mówił Jon.
– Jak się masz? Jak się Sara miewa?
– W porządku. Żyjesz?
– Żyję, podobnie jak Taniec Jima Beama. Francine Bowers zakochała się w twoim scenariuszu. Zgadza się zagrać taniej, niż ma w zwyczaju. Tak samo zresztą Jack, ale nie mów o tym nikomu.
– Nie powiem, ale po co tak oszczędzacie?
– Przystąpiliśmy do współpracy z wytwórnią Firepower, czyli Harrym Friedmanem i Natem Fischmanem. Postawili trudne warunki, ale w końcu podpisaliśmy umowę. Nie obyło się bez przeszkód, bo agent Jacka zażądał w kontrakcie klauzuli „czy się stoi, czy się leży”.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że Jack musi dostać pieniądze bez względu na to, czy film zostanie ukończony, czy nie. Większość gwiazd zastrzega sobie w umowach podobną klauzulę.
– Nie chce mi się wierzyć, że ten film dojdzie kiedykolwiek do skutku.
– Tom Pell bardzo się do tego przyczynił, kiedy zaproponował, że zagra za półdarmo. Dzięki temu projekt stał się realny.
– Szkoda, że Tom nie zagra…
– Tak czy tak, pomógł nam. Jack zainteresował się filmem, kiedy usłyszał, że Tom chce zagrać za symboliczną stawkę, z tego samego powodu zainteresowała się filmem Firepower. Mieliśmy szczęście.
– Wiesz, co mówił Lippy Leo Durocher?
– Kto to taki?
– Przedwojenny mistrz baseballa. Mówił: „Wolę mieć szczęście, niż być dobrym zawodnikiem”.
– Uważam, że mamy szczęście z jesteśmy dobrymi zawodnikami.
– Być może. Co to za jedni, ci z Firepower?
– Są dopiero od niedawna w Hollywood. Odsądzeni od czci i wiary, ale nie ma na nich rady. Zbili forsę na filmach w Europie. Potem zjawili się tu znienacka i zaczęli produkować filmy na kopy. Lecieli film za filmem. Są powszechnie znienawidzeni. Ale można się z nimi dogadać, chociaż stawiają twarde warunki.
– Co by nie mówić, zgodzili się nakręcić Jima Beama.
– Owszem, jako jedyni. Rezydują w ogromnym gmaszysku w północnym Hollywood. Poszedłem do ich biura. Przyjął mnie Harry Friedman. „Bledsoe i Bowers zgodzili się?” – pyta. „Tak” – odpowiadam. „No to świetnie, będziemy mieli film”. „Nie chcecie chociaż przejrzeć scenariusza?” – zdziwiłem się. „Nie” - on na to.
– Ciekawy gość.
– Całe Hollywood go nienawidzi. To straszne…
– Powinieneś go zobaczyć. Facet przy kości. A propos, w czwartek wieczorem wydaje w wytwórni przyjęcie urodzinowe. Powinniście się stawić z Sarą. Nate Fischman, jego wspólnik, też tam będzie.
– Przyjedziemy. Daj mi namiary…
Po dziesięciu minutach telefon zadzwonił znowu.
– Hank, mówi Tim Ruddy. Jestem jednym z producentów Jima Beama.
– Pracujesz dla Firepower?
– Nie, pracuję dla Jona. Jesteśmy współproducentami. Ja i Lance Edwards.
– Aha…
– Słuchaj, czy znasz Victora Normana?
– Czytałem jego książki.
– On też czytał twoje. Napisał scenariusz i reżyseruje film dla Firepower. Wybiera się na urodziny Friedmana. Pyta, czy byś po niego nie zajechał do Chateau Marmont. Poznalibyście się, a potem pojechali razem.
– Jaki jest numer jego apartamentu…?
We czwartek pojechaliśmy do Chateau Marmont. Boy hotelowy wziął od nas samochód. Ruszyliśmy do wejścia. Czekał na nas uśmiechnięty, łysiejący mężczyzna. Jak się okazało, był to Tim Ruddy. Dopełniliśmy wzajemnych prezentacji i poszliśmy za nim. Zastukał do drzwi apartamentu. W progu stanął Victor Norman. Miał fajne oczy. Sprawiał wrażenie mądrego, spokojnego gościa.
Kolejne prezentacje. Sara wyglądała bardzo ładnie. Norman skłonił się przed nią. Wymieniliśmy uścisk dłoni.
– Czołowy pisarz wita się z czołowym pijaczyną – zażartowałem.
Mój żart go rozbawił.
Victor Norman był bodaj najbardziej znanym pisarzem w Ameryce. Stale pokazywano go w telewizji. Wysławiał się gładko i z polotem. Najbardziej ceniłem go za to, że nic sobie nie robił z feministek. Był jednym z ostatnich obrońców męskich jąder w USA, co wymagało nie lada odwagi. Nie zawsze podobało mi się to, co pisał, ale też nie zawsze podobało mi się to, co sam pisałem.
– Dostałem największy apartament w hotelu po obniżonej cenie. Twierdzą, że robię im dobrą reklamę. Tak czy tak, płaci za to Firepower.