Выбрать главу

Wyprowadził nas na balkon, z którego rozciągał się niesamowity widok na miasto. Zrobiło mi się chłodno.

– Nie masz czegoś do picia, stary? – zainteresowałem się.

Poprowadził nas z powrotem na olbrzymie pokoje. Czuło się, że w takim miejscu nic nie może człowiekowi grozić. Miluchny bastionik bezpieczeństwa.

Victor wyłonił się z butelką wina.

– Mam wino, ale nie mogę znaleźć otwieracza do butelek. Korkociągu.

– O Boże – westchnąłem. Alkoholik amator.

– Potrzebujemy otwieracza do butelek. Korkociągu… – wołał Victor do słuchawki. – Więcej wina… Kilka butelek…

Odwrócił się do nas.

Upłynęło sporo czasu, zanim doniesiono wino.

– Pracuję dla Firepower przy dwóch filmach. W jednym jestem scenarzystą i reżyserem, w drugim sam występuję. Reżyseruje Jon – Luc Modard. Mam nadzieję, że współpraca dobrze się nam ułoży.

– Powodzenia – powiedziałem.

Potem rozmawialiśmy na tematy uboczne. Victor opowiadał, jak poznał Charlie Chaplina. Była to niezła historyjka, zabawna i niesamowita.

Przyniesiono wino. Siedliśmy. Sara zaczęła rozmawiać z Timem Ruddym. Zorientowała się, że Tim poczuł się zaniedbany, i próbowała go rozkrochmalić. Była dobra w tych sprawach. W przeciwieństwie do mnie.

– Robisz coś? – spytał Victor.

– Dłubię przy wierszach – odparłem.

Victor jakby posmutniał.

– Dawali mi milion dolców za następną powieść. Rok temu. Nie napisałem ani strony i forsę diabli wzięli.

– Jezu.

– Jezus tu nic nie pomoże.

– Słyszałem o alimentach, jakie płacisz tym wszystkim byłym żonom…

– Taa.

Podsunąłem Victorowi pusty kieliszek. Napełnił go.

– Słyszałem, że lubisz wypić…

– Taa.

– Co ty takiego palisz?

– Beedi. Zwijane przez trędowatych w Indiach.

– Naprawdę?

Wino płynęło. Czas mijał.

– Chyba powinniśmy już pojechać na to przyjęcie – powiedział w końcu Victor.

– Możemy wziąć mój samochód – zaproponowałem.

– O.K.

Zeszliśmy na dół. Tim wolał pojechać własnym wozem.

Boy hotelowy podstawił mój samochód. Dałem mu napiwek. Victor i Sara wsiedli do środka. Zjechałem z podjazdu na jezdnie i pognałem na przyjęcie urodzinowe Harry'ego Friedmana.

– Ja też mam czarne BMW – wyznał Victor Norman.

– Czarne BMW to samochód prawdziwych mężczyzn – podsumowałem.

21

Spóźniliśmy się troszeczkę na przyjęcie, ale i tak nie było jeszcze specjalnego tłumu. Victora Normana posadzono o kilka stolików od nas. Kiedy zajęliśmy nasze miejsca z Sarą, kelner przyniósł nam wino. Białe. Cóż, przynajmniej za darmo.

Osuszyłem kieliszek i skinąłem na kelnera, żeby mi dolał.

Zauważyłem, że Victor popatruje na mnie.

Powoli zaczęli schodzić się goście. Pojawił się słynny aktor z wieczną opalenizną. Chodziły o nim słuchy, że nie opuszcza żadnego przyjęcia w Hollywood.

Sara trąciła mnie łokciem w bok. Przyszedł Jim Serry, podstarzały psychodeliczny guru łat sześćdziesiątych. Jego też stale widywało się na przyjęciach. Wyglądał na smutnego, zmęczonego i wypranego z inspiracji. Było mi go żal. Szedł od stolika do stolika. Kiedy podszedł do nas, Sara roześmiała się, zachwycona. Była dzieckiem lat sześćdziesiątych. Uścisnęliśmy sobie z Jimem dłonie.

– Sie masz, stary – powiedziałem.

Goście zaczynali się schodzić w szybkim tempie. Nie znałem prawie nikogo. Raz za razem machałem na kelnera, żeby mi dolewał. Wreszcie przyniósł pełną butelkę. Odstawił z chłupotem na stolik.

– Jak skończysz, przyniosę ci następną.

– Dzięki, koleżko.

Siedziałem trzymając na podołku prezencik dla Harry'ego Friedmana.

Zjawił się Jon. Przysiadł się do nas.

– Cieszę się, że jesteście z Sarą – powiedział. – Patrzcie, już się schodzą. Same zakazane typy. Mordercy i gangsterzy.

Jon uwielbiał takie gadki. Miał sporą wyobraźnię, która pomogła mu przeżyć niejeden dzień i niejedną noc.

Na salę wkroczył mężczyzna wyglądający na bardzo ważną personę. Rozległy się oklaski.

Porwałem prezent i rzuciłem się w jego stronę.

– Wszystkiego najlepszego, panie Friedman…

Jon rzucił się za mą i odciągnął mnie z powrotem do stolika.

– To nie jest Friedman! To Fischman!

– O…

Usiadłem.

Zauważyłem, że Victor Norman gapi się na mnie. Postanowiłem go przetrzymać. Kiedy znowu popatrzyłem w jego stronę, gapił się dalej. Wpatrywał się, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

– No dobra, Victor – powiedziałem na głos – kropnąłem się i co z tego. Jeszcze nie powód, żebyś na mnie wybałuszał gały.

Odwrócił wzrok.

Wstałem i zacząłem się rozglądać za toaletą męską.

Wychodząc z kibla, pomyliłem drogę i wylądowałem w kuchni. W kuchni siedział ćmiąc papierosa chłopak, który rozwoził naczynia. Sięgnąłem do portfela, wyjąłem dychę i włożyłem mu do kieszonki na piersi.

– Nie mogę przyjmować napiwków, proszę pana.

– A to czemu?

– Po prostu mi nie wolno.

– Nie rozumiem, dlaczego rozwoziciel naczyń nie miałby przyjmować napiwków, skoro wszyscy biorą. Zawsze chciałem wozić naczynia na wózku.

Wyszedłem z kuchni, odszukałem drogę do sali, usiadłem przy stoliku.

– Victor Norman podszedł do mnie, jak cię nie było – szepnęła mi do ucha Sara. – Był mile ujęty tym, że nawet nie wspomniałeś o jego twórczości.

– Przyznasz, że byłem grzeczny.

– Byłeś.

– Byłem grzecznym chłopczykiem?

– Byłeś.

Popatrzyłem na Victora Normana. Odczekałem, aż też popatrzy na mnie. Kiwnąłem nieznacznie głową i puściłem do niego oko.

W tej samej chwili na salę wkroczył prawdziwy Harry Friedman. Część gości zerwała się z miejsc i zaczęła klaskać. Reszta wyglądała na znudzonych.

Friedman usiadł przy swoim stoliku. Podano spaghetti. Półmisek zaczął krążyć, Harry Friedman nałożył sobie porcję i natychmiast wziął się do jedzenia. Wyglądał na kawał żarłoka. Był gruby, fakt. Nosił stary garnitur i rozdeptane buty. Miał wielką głowę i tłuste policzki, w które ładował spaghetti. Jego wielkie oczy wyrażały smutek i podejrzliwość. W pomiętej koszuli na wysokości pasa brakowało guzika, toteż brzuch wylewał się na zewnątrz. Wyglądał jak wielki dzidziuś, który jakimś cudem wylazł z becika, błyskawicznie urósł i zaczął udawać dorosłego mężczyznę. Był w tym pewien urok, przed którym należało się mieć na baczności – mógł zostać użyty przeciwko tobie. Ani śladu krawata. Wszystkiego najlepszego, Harry!

Na salę weszła młoda, przebrana za policjantkę kobieta. Podeszła prosto do stolika Friedmana.

– JEST PAN ARESZTOWANY! – wrzasnęła.

Harry Friedman przestał jeść i uśmiechnął się. Usta miał mokre od spaghetti.

Policjantka zdjęła najpierw płaszcz, następnie bluzę mundurową. Miała ogromne piersi. Potrząsnęła nimi przed nosem Harry'ego Friedmana.

– JEST PAN ARESZTOWANY! – wrzasnęła.

Wszyscy zaczęli bić brawo, nie mam pojęcia dlaczego.

Friedman skinął na policjantkę, żeby nachyliła się w jego stronę. Przysunęła się bliżej, a on szepnął do niej coś, co było przeznaczone wyłącznie dla jej uszu.

Zabierz mnie do siebie. Zobaczymy, jak nam pójdzie.

Zapomniałaś pałki. Czy chciałabyś skorzystać z mojej?

Wpadnij do mnie. Wezmę cię do filmu.

Policjantka włożyła z powrotem bluzę, na nią płaszcz, a potem wyszła.

Ludzie zaczęli podchodzić do stolika Friedmana, żeby zamienić z nim parę słów. Wyglądał, jakby nikogo nie poznawał. Wkrótce skończył jeść i wziął się za wino. Spodobał mi się sposób, w jaki poczynał sobie z butelką.