Выбрать главу

– Co takiego?

– Wiem, że to nieprawdopodobne. Będziemy musieli naprawić te drzwi i nakręcić całą scenę od początku.

– Strasznie nam przykro – pocieszyła go Sara.

Jon był przygnębiony. Zwykle kiedy coś mu nie szło, potrafił się z tego śmiać.

– Przyjdę do was, jak powtórzymy scenę.

Wróciliśmy na drugą stronę ulicy. Martwiłem się, że Jon jest taki oklapły. Zawsze promieniował jakąś wrodzoną pewnością siebie. Niektórzy nie lubili go za to, uważali, że się popisuję, ale jego pewność siebie była z gruntu szczera. Każdy z nas lubi strugać twardziela. Też nie należę do wyjątków. Widok Jona tracącego ducha sprawiał mi przykrość.

Francine, Jack i inni członkowie ekipy pochowali się do swoich przyczep. Nie cierpiałem długich przerw między ujęciami. Filmy kosztują majątek z tego powodu, że przez większość czasu nikt nic nie robi, tylko wszyscy czekają i czekają. Nic się nie dzieje, dopóki każda rzecz nie jest gotowa: kamera, światła; dopóki fryzjer się nie wyszcza, a konsultant nie skonsultuje. Wszyscy umyślnie opierdalają się w ten sposób, biorąc forsę za co się tylko da. Nikt poza jednym facetem nie może wetknąć wtyczki do gniazdka, dźwiękowiec wścieka się na asystenta reżysera, a aktorzy mają muchy w nosie, bo aktorzy zawsze mają muchy w nosie, i tak dalej. Cały czas odbywa się nieustające trwonienie wszystkiego. Nawet przy produkcji filmu o tak skromnym budżecie stale korciło mnie, żeby wrzasnąć: „RUSZCIE WRESZCIE DUPĄ, DO KURWY NĘDZY! WYSTARCZY 10 MINUT NA KAŻDĄ RZECZ, Z KTÓRĄ BABRZECIE SIĘ GODZINAMI!”

Nigdy nie odważyłem się tego powiedzieć. Byłem tylko scenarzystą, mało znaczącą pozycją w ich budżecie.

Wtem moje ego zostało dowartościowane. Na planie pojawiła się ekipa telewizyjna z Włoch i jeszcze jedna z Niemiec. Jedną i drugą kierowały kobiety. Obie chciały przeprowadzić ze mną wywiad.

– My pierwsi uzyskaliśmy zgodę – upierała się Włoszka.

– Tak, ale wy go całkiem wyeksploatujecie – denerwowała się Niemka.

– Taką mam właśnie nadzieję – oświadczyła Włoszka. Zasiadłem przed włoskimi jupiterami. Włączono kamerę.

– Co pan sądzi o kinie?

– Unikam jak mogę.

– Czym się pan zajmuje w czasie wolnym od pisania?

– Końmi. Gram na wyścigach.

– Czy konie pomagają panu w twórczości?

– Tak, pozwalają o niej zapomnieć.

– Czy w swoim filmie pije pan?

– Tak.

– Czy uważa pan, że picie jest dowodem męskości?

– Niczego nie uważam za dowód męskości.

– Jaka jest wymowa pańskiego filmu?

– Żadna.

– Żadna?

– Żadna. No, chyba że zaglądanie śmierci w tyłek.

– Co pan widzi, kiedy pan zagląda śmierci do tyłka?

– To samo co pan.

– Jaka jest pańska dewiza życiowa?

– Jak najmniej myśleć.

– To wszystko?

– Nie. Jeszcze: bądź dobry, jeśli nie masz lepszego pomysłu.

– Ładne.

– Ładne niekoniecznie znaczy dobre.

– Dziękujemy, panie Chinaski. Co chciałby pan powiedzieć włoskim odbiorcom?

– Nie drzyjcie się tak strasznie. Czytajcie Celine'a.

Jupitery Włochów pogasły.

Wywiad z Niemcami był jeszcze mniej interesujący.

Ich dziennikarka chciała wiedzieć, ile piję.

– Pije, ale już nie tyle, co kiedyś – poinformowała ją Sara.

– Nie powiem ani słowa więcej, jeżeli natychmiast nie dostanę jeszcze jednego drinka.

Drink pojawił się w okamgnieniu, w papierowym kubeczku, który osuszyłem do dna. Palce lizać. Nagle to, że ktoś chce wiedzieć, co myślę, wydało mi się idiotyczne. Najlepszą część swojej istoty pisarz przelewa na papier. Reszta to brednie.

Niemka się nie omyliła. Włoszka wyeksploatowała mnie do cna.

Byłem teraz rozgrymaszonym gwiazdorem. W dodatku niepokoiłem się o scenę na poletku kukurydzy.

Chciałem koniecznie porozmawiać z Jonem, powiedzieć mu, że Francine powinna być bardziej pijana i bardziej szalona, powinna stać na krawędzi życia i śmierci, rwąc jedną ręką kukurydzę pośród domów, których fasady przypominały twarze ze snów, twarze, które z wysoka obserwują naszą żałosną egzystencję: bogaczy i biedaków, pięknych i szpetnych, zdolnych i bezużytecznych.

– Nie lubi pan filmu? – spytała Niemka.

– Nie.

Światła pogasły. Wywiad dobiegł końca.

Tymczasem jeszcze raz nakręcono scenę na poletku kukurydzy. Mogło być lepiej, ale nie było najgorzej.

34

Była dziesiąta rano, kiedy zadzwonił telefon. Dzwonił Jon Pinchot.

– Przerwano produkcję filmu…

– Jon, przestałem już wierzyć w takie opowieści. Chcą w ten sposób po prostu zrobić dookoła siebie więcej szumu.

– Kiedy naprawdę przerwano produkcję.

– To przecież bez sensu. Za dużo zainwestowali w przedsięwzięcie, ponieśliby wielkie straty…

– Hank, Firepower zwyczajnie nie ma ani grosza. Nie tylko nasz film stanął, stanęła produkcja wszystkich filmów. Dziś rano poszedłem do gmachu Zarządu wytwórni. Zastałem samych wartowników. W całym budynku nie było NIKOGUŚKO! Przeszedłem cały gmach od dołu do góry i z góry na dół. Darłem się: „Halo! Halo! Jest tu kto?” Nikt nie odpowiedział. Jakby wszystkich wymiotło.

– No dobrze, Jon. Co wobec tego z klauzulą „czy się stoi, czy się leży” Jacka Bledsoe'a?

– Nie mogą mu zapłacić ani na stojąco, ani na leżąco, bo wszyscy zatrudnieni w Firepower, nie wyłączając nas, nie dostaną odtąd ani grosza. Niektórzy już od dwóch tygodni pracują za darmo. Nie ma dla nikogo pieniędzy…

– Co zamierzasz w związku z tym?

– Sam nie wiem, Hank, sprawa wygląda beznadziejnie…

– Tylko nie działaj pochopnie, Jon. Może inna spółka zechce przejąć nasz film?

– Nie zechce. Nikomu nie podoba się nasz scenariusz.

– Racja. Byłbym zapomniał…

– Co myślisz w tej sytuacji zrobić?

– Ja? W zasadzie wybieram się na tor, ale jeżeli masz ochotę wpaść do mnie wieczorem na parę drinków, będziesz mile widziany.

– Dzięki, Hank, ale mam randkę z parą lesbijek.

– Powodzenia.

– Nawzajem.

Jechałem Autostradą Portową na północ, w stronę Hollywood Park. Na wyścigach grałem od ponad 30 lat. Zaczęło się wtedy, kiedy wykrwawiłem się prawie na śmierć w szpitalu okręgowym Los Angeles. Powiedzieli mi tam, że jeżeli jeszcze raz wezmę alkohol do ust, skończy się to dla mnie fatalnie.

– To co ja będę robił? – spytałem Jane.

– Robił z czym?

– Co będę robił zamiast pić?

– No, zawsze jeszcze są konie.

– Konie? Co się robi z końmi?

– Konie się obstawia.

– Obstawia? To brzmi dość głupio.

Pojechaliśmy na wyścigi i zgarnąłem sporą sumkę. Zacząłem codziennie chodzić na tor. Powoli zacząłem też po troszku popijać. Piłem coraz więcej i jakoś nie umarłem. Wręcz przeciwnie, miałem i picie, i konie. Byłem załatwiony. W tamtych czasach w niedziele nie było gonitw, więc wsiadałem w starego gruchota i jechałem do Agua Caliente, wracałem tego samego dnia. Czasem po wyścigach konnych oglądałem jeszcze wyścigi psów, potem zaglądałem do miejscowych barów. Nigdy mnie nie okradziono ani nie oszukano, a meksykańscy barmani i właściciele lokali traktowali mnie dosyć uprzejmie, chociaż zdarzało się, że byłem jedynym gringo. Lubiłem jazdę po nocy do domu i było mi obojętne, czy zastanę, czy nie zastanę Jane. Powiedziałem jej po prostu, że Meksyk jest zbyt niebezpieczny dla kobiet. Kiedy wracałem, zwykle nie było jej w domu. Bawiła w miejscu o wiele bardziej niebezpiecznym: przy Alvorado Street. Nie miałem nic przeciwko temu, o ile zostawiła mi 3 czy 4 piwa. Jeżeli jednak wypiła wszystko i lodówka świeciła gołymi półkami, wtedy rzeczywiście była w niebezpieczeństwie.