– Przepraszam najmocniej – przerwałem im – czy w tej sali odbędzie się projekcja Tańca Jima Beama?
Przerwali pogawędkę i spojrzeli na nas, jakbyśmy im przeszkodzili Bóg wie w czym.
– Nie – odezwał się w końcu jeden z nich.
Co też z nimi będzie, kiedy dobiją 39. roku życia? Niewykluczone, że właśnie o tym rozprawiali.
Poszliśmy dalej, rozglądając się za salą projekcyjną.
Wreszcie zobaczyliśmy samochód z zapalonym silnikiem, obok niego znajomą sylwetkę. Jon Pinchot stał w towarzystwie współproducenta, Lance'a Edwardsa.
– Jon, gdzie na Boga jest ta sala projekcyjna?
– No właśnie zawtórowała mi Sara. – Gdzie?
– Przepraszam, projekcja będzie gdzie indziej – tłumaczył się Jon. – Próbowałem się do was dodzwonić, ale byliście już w drodze…
– Gadaj, stary, gdzie to jest…
– Gadaj, ale już – zawtórowała Sara.
– Właśnie się za wami rozglądałem… Lance Edwards też tam zaraz jedzie. Możemy pojechać z tobą, Lance?
Lance skinął głową. Wyglądał na wkurwionego. Prawdę mówiąc, pomyślałem, to my mielibyśmy prawo być wkurwieni. W Hollywood często dochodzi do pomieszania ról.
Jon usiadł na przodzie, obok Lance'a i Sary, ja usadowiłem się na tylnym siedzeniu. Mówiło się, że Lance jest nieśmiały i dlatego taki małomówny. Myślę, że miał po prostu wszystkich w dupie. Jedna z dziennikarek, które przeprowadzały ze mną wywiad dla telewizji, Włoszka, opowiadała: „Pracowałam dla tego sukinsyna! W życiu nie spotkałam równie przerażającego kutwy! Żałuje każdego grosza. Nie używa nawet własnych kopert. Kazał mi skreślać nazwisko i adres i obok wpisywać nowe. Potem wysyłaliśmy kopertę jeszcze raz. Odrywał nie ostemplowane znaczki z korespondencji i przyklejał do swoich listów. Któregoś dnia w trakcie pracy poczułam jego rękę na nodze.,Pan coś zgubił?' – spytałam.,Nie rozumiem, o co pani chodzi?' – zdziwił się.,Chodzi mi o to, czy zgubił pan coś na mojej nodze. Czego pan tam szuka? Jeżeli nic pan nie zgubił, to zabieraj pan te cholerne łapy!' Wyrzucił mnie, nie płacąc nawet odprawy.”
Jechaliśmy i jechaliśmy bez końca.
– Te, Lance, odwieziesz nas z powrotem do naszego auta? – upewniłem się.
Potaknął. Wyglądało, że jest wkurwiony. Jasne, że był wkurwiony: koszta benzyny.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiedliśmy i weszliśmy do sali projekcyjnej. Sala była pełna. Przyszli wszyscy. Wyglądali na zadowolonych i zrelaksowanych. Wiele osób trzymało w ręku złotą puszkę z piwem.
– Do kurwy nędzy – zakląłem na cały głos.
– Co się stało? – zaniepokoił się Jon.
– Wszyscy tutaj mają po piwku, a my to CO?
– Czekaj! Czekaj! – uspokajał mnie Jon.
Wybiegł z sali.
Biedny Jon.
Potraktowali nas z Sarą jak obywateli drugiej kategorii. Czegóż jednak można było się spodziewać, skoro odtwórca głównej roli zarabiał 750 razy więcej od scenarzysty? Widzowie nigdy nie pamiętali nazwiska autora scenariusza. Pamiętali tylko nazwiska tych, którym udało się go schrzanić ewentualnie nie schrzanić: reżysera, aktorów i pozostałej hałastry. My z Sarą byliśmy dla nich jakąś hołotą ze slumsów.
Jon zdążył wrócić z dwiema puszkami piwa, akurat kiedy pogasły światła i zaczęła się projekcja Tańca Jima Beama.
Łyknąłem piwa za zdrowie wszystkich alkoholików świata.
Kiedy zaczął się film, cofnąłem się pamięcią (jakże filmowy chwyt) do pewnego poranka, kiedy jako młody człowiek siedziałem w barze i nie czułem się ani dobrze, ani źle, po prostu nie czułem się wcale, i barman zagadnął mnie:
– Wiesz co, chłopcze?
– Co?
– Założymy przewód gazowy przy barze, o tu właśnie, gdzie przesiadujesz dniami i nocami…
– Przewód gazowy?
– Kiedy będziesz miał ochotę skończyć z tym wszystkim, odkręcisz zawór, sztachniesz się parę razy i po krzyku…
– Miło mi, że się o mnie troszczysz, Jim – odparłem.
41
I oto rolki z taśmą zaczęły się obracać, W ślepej uliczce dostawałem wciry od barmana. Jak już wspomniałem, dłonie mam niewielkie, co w walce na pięści nie daje mi większych szans. Barman jak raz miał ogromne łapska. Co gorsza, byłem bardzo odporny na ciosy, więc można mi było zdrowo przyładować. W zasadzie ratowało mnie tylko to, że byłem naprawdę nieustraszony. Staczałem te walki dla zabicia czasu. W końcu ile można przesiedzieć na stołku w barze? Kiedy walczyłem, nic mnie specjalnie nie bolało. Ból pojawiał się dopiero następnego ranka. Pół biedy, jeśli zdążyło się przedtem dotrzeć do własnego pokoju.
Staczając dwie, trzy walki tygodniowo, stopniowo nabierałem formy. Albo też formę tracił barman.
To wszystko jednak miało miejsce ponad 40 lat temu. Teraz siedziałem w jednej z sal projekcyjnych Hollywoodu.
Nie sądzę, żeby streszczenie filmu było komukolwiek potrzebne. Wolałbym raczej opowiedzieć o tym, co w filmie pominięto. W pewnym momencie w filmie pojawia się kobieta, która chciała się mną zaopiekować. Uważała mnie za geniusza, chciała uchronić przed stoczeniem się na bruk. W filmie spędzam u niej tylko jedną noc. Naprawdę mieszkałem z nią około 6 tygodni.
Rzeczona kobieta, Tully, mieszkała w wielkim domu w Hollywood Hills. Zajmowała dom na spółkę z drugą kobietą, niejaką Nadine. I Tully, i Nadine były prężnymi biznesmenkami. Robiły w rozrywce: muzyka, publikacje, co się tylko dało. Znały dosłownie wszystkich, ze dwa, trzy razy w tygodniu wydawały przyjęcia, na których kręciły się różne nowojorskie typki. Nie przepadałem za przyjęciami Tully. Moją ulubioną rozrywką było urzynanie się do nieprzytomności i obrażanie każdego, kto się napatoczył.
Z Nadine mieszkał ciut młodszy ode mnie facet. Kompozytor, reżyser, czy coś w tym rodzaju. Chwilowo bezrobotny. Z początku go nie lubiłem. Stale nadziewałem się na niego w domu albo na patio, gdzie obaj spędzaliśmy skacowane poranki. Wiecznie łaził w tym cholernym szaliku.
Któregoś ranka, w okolicach godziny jedenastej, siedzieliśmy obaj na patio, lecząc kaca piwem. Na imię miał Rich.
– Jeszcze jedno piwo? – obciął mnie spod oka.
– No… Dzięki…
Wyszedł do kuchni, wrócił, podał mi piwo i usiadł.
Łyknął zdrowo, następnie ciężko westchnął.
– Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie ją oszukiwać…
– Co takiego?
– No wiesz, nie mam za grosz żadnego talentu. To wszystko bajer…
– To ci dopiero numer – pochwaliłem. – Dobra robota.
– Dziękuję. A z tobą jak jest?
– Piszę. Ale nie w tym rzecz.
– A w czym?
– Obdarła mi fiuta do żywego mięsa. Bez przerwy chce się pieprzyć. Nigdy nie ma dosyć.
– Ja muszę co noc strzelać minetę Nadine.
– Jezu…
– Co tu dużo mówić, Hank, jesteśmy parą utrzymanków.
– Rich, te wyzwolone baby mają nas w garści razem z naszymi jajami.
– Chyba powinniśmy się przerzucić na wódkę zaproponował.
– Zgoda – przystałem.
Tego wieczora, kiedy nasze panie wróciły do domu, żaden z nas nie był w stanie sprostać swoim obowiązkom.
Rich utrzymał się jeszcze przez tydzień, po czym zniknął.
Raz po raz zacząłem nadziewać się na Nadine łażącą na golasa po domu, najczęściej pod nieobecność Tully.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – spytałem ją wreszcie.
– Jestem u siebie i wolno mi świecić gołym tyłkiem do woli.