– Daj spokój, Nadine, przyznaj się, o co ci chodzi. Chcesz skosztować mojego indora?
– W życiu! Nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na kuli ziemskiej!
– Gdybym był ostatnim mężczyzną na kuli ziemskiej, musiałabyś się ustawić do mnie w kolejce.
– Módl się, żebym nie powiedziała o wszystkim Tully.
– No to przestań, do cholery, latać z cipą na wierzchu.
– Świnia!
Plask, plask, plask, poleciała na górę. Wielkie dupsko. Gdzieś na górze strzeliły drzwi. Nie podjąłem jej gry. Nie była warta świeczki.
Tego wieczoru Tully po powrocie wysłała mnie na tydzień do Cataliny. Chyba wiedziała, że Nadine ma ruję.
Tymczasem projekcja dobiegła końca. Rozległy się oklaski. Ściskaliśmy sobie dłonie, padaliśmy w objęcia. Tam do diabła. Byliśmy naprawdę świetni.
Dopadł mnie Harry Friedman. Uścisnęliśmy się, potem podaliśmy sobie ręce.
– Harry – powiedziałem – nakręciłeś przebój sezonu.
– Tak, tak, scenariusz był znakomity! Słuchaj, podobno kończysz powieść o prostytutkach!
– Owszem.
– Musisz ją koniecznie przerobić na scenariusz! Chcę to nakręcić!
– Jasne, Harry. Zgoda…
Zobaczył Francine Bowers i rzucił się w jej stronę.
– Francine, skarbie, byłaś fantastyczna…
Powoli ożywienie opadło i sala wyludniła się. Wyszliśmy z Sarą na zewnątrz.
Lance Edwards przepadł ze swoim samochodem. Byliśmy z Sarą skazani na solidny marsz do naszego wozu. Czuliśmy się znakomicie. Noc była chłodna i rozgwieżdżona. Film został ukończony, wkrótce miał wejść na ekrany. Wtedy dobiorą się do niego krytycy. Zdawałem sobie sprawę, że powstaje za dużo filmów, robi się jak leci, jedne po drugich. Widz ogląda ich tyle, że zatraca poczucie, czym w ogóle jest film. Krytycy nic się pod tym względem nie różnią od widzów.
Wracaliśmy do domu samochodem.
– Podobało mi się – powiedziała Sara – tylko że w niektórych miejscach…
– Wiem. To nie jest wiekopomny film, ale na pewno jest niezły.
– No właśnie…
Wjechaliśmy na autostradę.
– Już się cieszę na myśl, że zobaczę koty – powiedziała Sara.
– Ja też…
– Napiszesz jeszcze kiedyś scenariusz?
– Mam nadzieję, że nie.
– Hank, Harry Friedman chce, żebyśmy pojechali do Cannes. -. Co? I zostawili koty?
– Powiedział, żeby zabrać koty.
– Mowy nie ma!
– To samo mu powiedziałam.
To była dobra noc, w dodatku wcale nie ostatnia. Przerzuciłem się na środkowy pas autostrady i popędziłem w jej objęcia.
42
Cannes to kolejna historia. Dostałem telefon od Pinchota.
– Nie spodziewamy się głównej nagrody, ale są widoki na coś koło tego.
– Moim zdaniem Jackowi Bledsoe należy się Złota Palma za rolę pierwszoplanową.
– Chodzą słuchy, że Francuzi mają zamiar Złotą Palmę przyznać komuś ze swoich.
Tymczasem w Firepower dział reklamy nasyłał na mnie dziennikarzy rozmaitych czasopism z branży, żądnych wywiadów na temat filmu. W przeszłości zszargałem niejedną świętość, więc dziennikarze węszyli we mnie łatwy łup, licząc, że trafią na idiotę, którego po pijaku pociągną za język, a on im coś idiotycznego palnie. I pewnego idiotycznego wieczoru ich plan się powiódł. Wyraziłem się krytycznie pod adresem aktora, którego w rzeczywistości lubiłem, i jako człowieka, i jako aktora. Była to drobna uwaga, dotycząca tylko pewnego aspektu jego osoby, ale jak słusznie zauważyła jego żona przez telefon: „Może to i prawda, ale nie musiałeś tego mówić”. Trochę miała, a trochę nie miała racji. Dlaczego nie mielibyśmy otwarcie wyrażać naszych sądów, zwłaszcza kiedy się nas pytają. Pozostaje jednak kwestia taktu. Oraz kwestia nadmiaru taktu.
Do diabła, latami byłem obiektem nieustannych napaści, ale w jakiś sposób dodawało mi to tylko energii. Moich krytyków miałem zawsze za skończonych dupków. Jeżeli świat dotrwa do następnego stulecia, ja też przetrwam, podczas gdy krytycy minionej epoki umrą w zapomnieniu, ustępując miejsca nowym krytykom, nowym dupkom.
Tak więc było mi przykro, że zraniłem aktora, ale może aktorzy są po prostu wrażliwsi od pisarzy. Życzę im tego.
Przestałem udzielać wywiadów. Ściślej rzecz biorąc, ubiegających się o wywiad uprzedzałem, że moja stawka wynosi 1000 dolarów za godzinę. Natychmiast tracili zainteresowanie.
Z Cannes kolejny raz zadzwonił Pinchot.
– Mamy kłopoty.
– Co znowu?
– Jack Bledsoe nie chce wyjść z pokoju do dziennikarzy.
– Potrafię go zrozumieć.
– Czekaj, nie o to chodzi… Nie chce udzielić wywiadu nikomu, kto nie zrecenzował pochlebnie jego ostatniego filmu. Rzecz w tym, że ostatni film przyniósł mu niewiele pochlebnych recenzji. Oczekującym w hallu hotelowym reporterom powiedział: „Żadnych wywiadów, jestem przez was nie zrozumiany”. Jakiś gość wyciągnął rękę do góry i zawołał: „Jack, ja pochlebnie zrecenzowałem twój ostatni film”. Na to Jack: „W porządku, wobec tego tobie udzielę wywiadu”. Umówili się w tej kawiarni, o tej a tej godzinie. Rzecz w tym, że Jack się nie stawił.
– Jon, podejrzewam, że wszyscy aktorzy są wrażliwsi od pisarzy i reżyserów.
– Wrażliwsi? No cóż, można to tak nazwać.
– Jak się miewa Francine?
– Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. Odzywa się do wszystkich. Obnosi letnie kreacje. Wyraża się dobrze o każdym z nas. Wie, że zrobiła comeback w wielkim stylu. Zdaje sobie sprawę, że jest ostatnią z wielkich gwiazd. Nosi się jak bóstwo. Jest na co popatrzeć.
– Taa… Jak się miewa Friedman?
– Och, Friedman jest wspaniały! Wszędzie go pełno, gada, poci się, wymachuje łapami, a jednocześnie wszyscy boją się jego energii i determinacji. Friedman spędza im sen z powiek, namawiają się na niego przy kielichu. Gdyby mogli, daliby mu w dupę tak, żeby się przekręcił.
– Marne ich szanse. Coś jeszcze?
– Nie, tylko Jack. Nie wiadomo, jak go wyciągnąć z numeru. Wymusiliśmy na nim wreszcie zgodę na udział w jednym z najpopularniejszych programów telewizyjnych we Francji. Zgodził się, po czym się nie stawił.
– No to po co w ogóle jechał do Cannes?
– Żebym ja to wiedział…
Czas płynął, jak to czas ma w zwyczaju. Tor znajdował się tam gdzie zawsze. Co jeszcze? Wziąłem się za lekturę Jamesa Thurbera. W porywach potrafi być szalenie zabawny. Wielka szkoda, że oglądał świat okiem członka wyższej klasy średniej. Byłby z niego kawał zajebistego sztygara.
Wystukałem też garstkę wierszy. Wierzcie mi, poezja ma swoje zalety. Poezja chroni przed totalnym szaleństwem.
Tak.
A zarazem nie. Bo okazało się, że film nie zdobył w Cannes żadnej nagrody.
A zatem Sara zaczęła sadzić nowe kwiaty i warzywa w naszym ogrodzie.
A naszych 5 kotów nie spuszczało z nas swoich pięknych ślepi.
43
Po Cannes ciągle było jeszcze coś do roboty w montażowni. Pinchot ostro się zwijał.
Miałem w filmie niewielką rólkę. W jednej ze scen grałem stałego bywalca baru. Scenka była krótka. Mogła być dłuższa, ale większość materiału została wycięta. Pozwólcie, że wyjaśnię dlaczego. W scenie siedzę z dwoma innymi facetami, jesteśmy razem w barze, to znaczy razem, ale każdy z osobna. To jest scena, w której Jack po raz pierwszy spotyka Francine. Nasza trzyosobowa załoga miała za zadanie siedzieć zwyczajnie, jak to załoga, kiedy jednak kamera spoczęła na nas, nie mogłem się pohamować. Pociągnąłem łyk piwa, popłukałem usta i z odległości co najmniej 15 centymetrów strzyknąłem piwem z powrotem do butelki. Wyszło bezbłędnie. Nie uroniłem ani kropli. Pojęcia nie mam, co mnie naszło. Nigdy przedtem nie robiłem takich numerów. Niestety, ten epizod skończył na podłodze montażowni.