– Od 595 dni nie miałem w ustach alkoholu…
Rozległy się szaleńcze brawa.
– Jestem alkoholikiem na odwyku… Wszyscy jesteśmy alkoholikami na odwyku…
– Chodźmy stąd! – poprosiłem Sarę.
Dopiliśmy wino i ruszyliśmy do wyjścia. Doszliśmy do samochodu.
– Kurwa mać – zakląłem. – Gdzie się podział Jon? Dlaczego go tutaj nie ma?
– Na pewno oglądał już ten film – uspokajała mnie Sara.
– Wrobił nas. To nawet niezły żart, jak się nad tym chwilę zastanowić.
– Ci tam, na sali, to byli sami Anonimowi Alkoholicy…
Wsiedliśmy do samochodu i popruliśmy w stronę autostrady.
Moim zdaniem większość pijących wcale nie jest alkoholikami, tylko się za takich uważa. Alkoholizm to proces, którego nie sposób przyspieszyć. Potrzeba najmniej dwudziestu lat, żeby zostać przyzwoitym alkoholikiem. Ja piłem 45. rok i czułem, że dobrze wykorzystałem te lata.
Wskoczyliśmy na autostradę i zawróciliśmy do rzeczywistości.
15
Dalej wisiał nade mną scenariusz. Siedziałem na piętrze, wpatrując się w mojego IBM – a. Sara była w sypialni za ścianą, po prawej stronie. Jon oglądał telewizję na dole.
Po prostu siedziałem i tyle. Zdążyłem już wypić pół butelki wina. Nigdy dotąd nie miałem tego rodzaju problemów. Pisanie szło mi zawsze jak z płatka. Przez kilkadziesiąt lat nie zaznałem twórczej niemocy. Słuchałem radia i popijałem, a słowa przychodziły do mnie same.
Wiedziałem, że Jon nasłuchuje dźwięków maszyny. Powinienem zacząć pisać cokolwiek. Wziąłem się za list do kolegi, który wykłada angielski na uniwersytecie stanowym w Long Beach. Korespondujemy ze sobą od paru dziesiątek lat.
Zacząłem pisać:
Sie masz, Harry!
Co u ciebie? U mnie koniki się spisują. Ciężko skacowany dotarłem na tor na drugą gonitwę i trafiłem fuksa płaconego 10 do 1. Przestałem się posługiwać „Przewodnikiem wyścigowym”. Widzę, że prawie wszyscy go studiują i każdy prawie przegrywa. Oczywiście opracowałem nowy system, którego nie mogę ci zdradzić. Myślę, że gdybym skończył się jako pisarz, dałbym radę wyżyć z toru. Dobra, niech będzie. Zdradzę ci mój system. Chcesz? No więc: kupuję gazetę, jakąkolwiek gazetę. Staram się każdego dnia kupować inny tytuł, żeby wyrwać bogów z letargu. Z gazety wybieram dowolnego handikapera, po czym ustawiam konie w kolejności według jego oceny handikapu. Powiedzmy, że w gonitwie bierze udział 8 koni. W moim programie przy każdym koniu zaznaczam jego kolejność według handikapu.
Na przykład:
koń 1, 7
koń 2, 3
koń 3, 5
koń 4, 1
koń 5, 2
koń 6, 4
koń 7, 8
koń 8, 6
Na czym polega system? Otóż wybieram konie, których kolejność według gry wyprzedza kolejność według handikapu. Jeżeli takich koni jest więcej, wybieram tego, u którego różnica pozycji jest największa. Na przykład koń numer 1, siódmy w handikapie, grany 4 do 1, będzie lepszy niż koń numer 6, czwarty w handikapie, grany 3 do 1. System ten ma jeden wyjątek. Kiedy na przykład koń czwarty w handikapie jest grany poniżej 1, czyli 4/5 albo i niżej, wtedy trzeba sobie odpuścić gonitwę, o ile nie ma innych przeciwwskazań. Grając wyłącznie na faworytów, zawsze tracisz.
Wpadłem na mój system w następujący sposób. Na studiach mieliśmy wojsko. Obowiązkową lekturą była Encyklopedia broni. Jeden z fragmentów tej opasłej księgi był poświęcony artylerii. Był rok 1936 i, jak zapewne pamiętasz, nie było jeszcze radarów ani urządzeń naprowadzających. Książka zresztą została najprawdopodobniej napisana na potrzeby pierwszej wojny światowej, chociaż mogła też zostać opracowana później, trudno mi powiedzieć. Dość, że pociski artyleryjskie wystrzeliwano na zasadzie umowy zbiorowej.
– No, Larry, jaka jest według ciebie odległość między nami a wrogiem? – pytał kapitan.
– 625 jardów, panie kapitanie.
– Mike?
– 400 jardów, panie kapitanie.
– Barney?
– 100 jardów, panie kapitanie.
– Slim?
– 800 jardów, panie kapitanie.
– Bill?
– 300 jardów.
Kapitan sumował jardy i dzielił przez liczbę zapytanych. W tym wypadku odpowiedź wynosiła 445 jardów. Ładowali pocisk i zwykle robili poważne szkody w szeregach nieprzyjaciela.
Minęło kilkadziesiąt lat. Pewnego dnia siedziałem na torze i nagle przyszedł mi do głowy pomysł, żeby posłużyć się systemem artyleryjskim na wyścigach. System sprawdził się wielokrotnie, problem polegał i nadal polega na naturze ludzkiej: każda rutyna nudzi się po jakimś czasie i zmusza do poszukiwań w innym kierunku. Ja sam mam chyba ze 25 systemów, a wszystkie są oparte na jakiejś wariackiej logice. Lubię się przerzucać z systemu na system.
Na pewno umierasz z ciekawości, jakim cudem w drugiej gonitwie trafiłem tego fuksa płaconego 10 do 1? Rzecz zasadza się na tym, że odnotowuję ocenę handikapu przed wycofaniami. Mój koń przed wycofaniami był szesnasty w handikapie. Kiedy poszedł 10 do 1, okazało się, o dziwo, że ma największą różnicę między pozycją według handikapu a pozycją według gry. Mam nadzieję, że dobrze się miewasz i studentki nie dają ci zbytnio popalić, a może właśnie tego powinienem ci życzyć. Aha, czy to prawda, że Celine i Hemingway umarli tego samego dnia?
Mam nadzieję, że miewasz się dobrze…
Niech beczą przez ciebie,
tfuj
Henry Chinaski
Wyjąłem list z maszyny, złożyłem, starannie wykaligrafowałem adres na kopercie, włożyłem list do środka, znalazłem znaczek i już miałem dosyć pisania na ten wieczór. Usiadłem, osuszyłem butelkę do dna, odkorkowałem następne wino i zszedłem na dół.
Jon siedział przy zgaszonym telewizorze. Przyniosłem dwa kieliszki i siadłem obok niego. Nalałem wina.
– Stukałeś jak szalony – pochwalił Jon.
– Pisałem list. List?
– Napij się.
– Dziękuję.
Łyknęliśmy obaj.
– Jon, zapłaciłeś mi za ten cholerny scenariusz…
– Oczywiście, że ci zapłaciłem…
– Nie jestem w stanie pisać. Siedzę na górze i próbuję pisać scenariusz, a ty siedzisz na dole i słuchasz maszyny. Trudno mi jest…
– Mogę wychodzić na wieczór.
– Słuchaj, będziesz się musiał wyprowadzić. Dłużej tego nie wytrzymam! Bardzo mi przykro, stary! Jestem świnia, skończona świnia. Czy istnieją nieskończone świnie? W każdym razie musisz sobie znaleźć jakieś inne mieszkanie. Nie mogę pisać w tych warunkach. Widocznie nie jestem prawdziwym mężczyzną.
– Rozumiem cię.
– Naprawdę?
– Jasne. Ale tak czy tak, miałem zamiar się wyprowadzić.
– Co?
– François wraca. Skończył robotę we Francji. Chcemy coś znaleźć na spółkę. Zacząłem się już rozglądać. Prawdę mówiąc, chyba już coś dzisiaj znalazłem. Nie chciałem ci po prostu zawracać głowy…
– Ale czy wy dacie sobie radę?
– Mamy forsę. Połączyliśmy nasze zasoby.
– O Jezu, więc wybaczasz mi, że chciałem cię wyrzucić na bruk?
– Nie mam ci czego wybaczać. Martwiłem się tylko, jak ci powiedzieć, że muszę się wyprowadzić.
– Nie robisz aby starego pijaczyny w konia?
– Gdzie tam. A napisałeś chociaż cokolwiek?
– Odrobinkę.
– Mógłbym zobaczyć?
– Jasne, stary.
Poszedłem na górę, przyniosłem kartki maszynopisu i położyłem na stoliku. Potem znowu poszedłem na górę, do sypialni.
– Saro, zejdź do nas, mamy małe święto.
– Jakie znów święto?
– Jon się wyprowadza. Znów będę w stanie pisać.
– Czy bardzo go uraziłeś?
– Chyba nie. Rozumiesz, François wraca i będą czegoś szukać na spółę.
Zeszliśmy na dół. Sara dostała swój kieliszek. Jon siedział z nosem w scenariuszu.
Widząc mnie, wybuchnął śmiechem.
– Genialne! Wiedziałem, kurwa, że będzie genialne!
– Nie robisz aby starego pijaczyny w konia?
– Coś ty. Nigdy w życiu.
Sara usiadła i w milczeniu wypiliśmy po jednym.
– Dzwoniłem do François od Wennera Zergoga – odezwał się Jon po przerwie. – Okazało się, że znów narozrabiał i go wylali. Zapłacili mu za kilka dni zdjęciowych i wylali. To samo co zawsze.