— Co się tu, do diabła, dzieje?
Panel detektora pokrywała siatka diod elektroluminescencyjnych — 98 na 98 — odpowiadających 9600 tubom fotopowielaczy; w tej chwili świeciły się wszystkie.
— Może ktoś przypadkiem włączył światła w jaskini — zasugerowała Louise, choć sama w to wątpiła.
W końcu pisk ustał. Paul wcisnął kilka guzików, włączając pięć monitorów podłączonych do pięciu kamer zanurzonych w komorze obserwacyjnej. Prostokąty ekranów były idealnie czarne.
— Nawet jeśli światła były zapalone — odezwał się Paul — to już nie są. Ciekawe, co…
— Supernowa! — Louise klasnęła z zachwytem. — Powinniśmy się skontaktować z Centralnym Biurem Telegramów Astronomicznych; zaklepać sobie pierwszeństwo.
Wprawdzie SNO zbudowano w celu badania neutrin uwalnianych przez Słońce, ale potrafiło wykrywać je z każdego źródła we wszechświecie.
Paul skinął głową, klapnął na fotel przed komputerem i kliknął zakładkę strony CBTA. Louise wiedziała, że warto zgłosić wydarzenie, nawet jeśli nie mieli jeszcze pewności.
Od strony panelu detektora rozległa się kolejna seria sygnałów. Louise zerknęła na tablicę diod; świeciło się kilkaset w całej sieci.
Dziwne — pomyślała. — Supernowa powinna zostać zarejestrowana jako źródło kierunkowe…
— Może sprzęt nawalił? — zasugerował Paul, najwyraźniej dochodząc do tego samego wniosku co ona. — Albo doszło do zwarcia w jednym z fotopowielaczy i wystąpił efekt łuku.
Powietrze przeszył trzeszczący, warczący dźwięk. Dobiegał zza drzwi, od strony platformy nad komorą detektora.
— Może powinniśmy włączyć światła w jaskini — powiedziała Louise. Warkot brzmiał nieprzerwanie, tak jakby w ciemnościach grasowała jakaś podziemna bestia.
— A jeśli to rzeczywiście supernowa? Detektor jest bezużyteczny przy włączonych światłach i…
Rozległ się kolejny głośny trzask, podobny do tego, jaki towarzyszy uderzeniu kijem w krążek hokejowy.
— Zapal światła!
Paul podniósł osłonę włącznika i przycisnął go. Monitory telewizyjne zamigotały. Po chwili obraz uspokoił się, pokazując…
— Mon dieu! — zawołała Louise.
— Coś jest w zbiorniku z ciężką wodą! — stwierdził Paul. — Ale jakim cudem…?
— Widziałeś? To się rusza i… Dobry Boże, to człowiek!
Trzaski i stęknięcia nie ustawały. Nagle…
Widzieli wszystko na monitorach i słyszeli przez ściany.
Gigantyczna akrylowa sfera pękła wzdłuż kilku spojeń, które łączyły ze sobą poszczególne jej elementy.
— Tabernacle — zaklęła Louise, uświadamiając sobie, że ciężka woda zaczęła się mieszać ze zwykłą H2O wewnątrz beczkowatej komory. Jej serce waliło jak oszalałe. Przez ułamek sekundy nie wiedziała, czy powinna bardziej się przejmować zniszczeniem detektora, czy człowiekiem, który tonie w jego wnętrzu.
— Chodź! — powiedział Paul, kierując się do drzwi prowadzących na platformę nad komorą obserwacyjną. Podłączone do magnetowidów kamery wszystko rejestrowały; nie było ryzyka, że coś przegapią.
— Un moment. — Louise błyskawicznie dopadła do telefonu i wystukała numer wewnętrzny z przyklejonej taśmą do ściany listy.
Usłyszała dwa sygnały.
— Doktor Montego? — odezwała się, gdy w słuchawce zabrzmiał jamajski akcent lekarza kopalni. — Mówi Louise Benoit z SNO. Pilnie potrzebujemy pana w obserwatorium neutrinowym. W komorze detektora topi się jakiś człowiek.
— Człowiek? Ale jak on się tam dostał?
— Nie wiemy. Proszę się pospieszyć!
— Już idę — odparł doktor. Louise odłożyła słuchawkę i pobiegła do tych samych niebieskich drzwi, przez które wcześniej przeszedł Paul. Zdążyły się już zamknąć. Na pamięć znała umieszczone na nich ostrzegawcze napisy:
Chwyciła za klamkę, pociągnęła drzwi do siebie i wyszła na szeroką metalową platformę. Z boku znajdował się właz prowadzący do komory detektora; tędy wyszedł ostatni z robotników pracujących przy konstrukcji, po czym zabezpieczył wyjście. Louise ze zdumieniem stwierdziła, że klapa nadal jest przymocowana czterdziestoma śrubami — no tak, przecież tak powinno być, tylko że do środka nie można było się dostać żadną inną drogą…
Ściany otaczające platformę zasłaniał zielony plastik, zabezpieczający komorę przed skalnym pyłem. Z sufitu zwisały dziesiątki przewodów i polipropylenowych rur, a kształt pomieszczenia obrysowywały stalowe dźwigary. Wzdłuż jednych ścian stał sprzęt komputerowy, wzdłuż innych ustawiono regały. Paul właśnie gorączkowo czegoś szukał na jednym z nich — prawdopodobnie cęgów na tyle mocnych, aby poradziły sobie ze śrubami.
Metal jęknął potwornie. Louise podbiegła do włazu, choć wiedziała, że gołymi rękami i tak go nie otworzy. Nagle serce podskoczyło jej do gardła. W komorze rozległ się huk przypominający serię z broni maszynowej, a śruby przytrzymujące klapę strzeliły w powietrze. Klapa odskoczyła gwałtownie, z jednej strony przytrzymywana zawiasami, i z głośnym szczękiem uderzyła w platformę. Louise odsunęła się na bezpieczną odległość, ale przez otwór trysnął gejzer zimnej wody, zalewając ją.
Górną część komory detektora wypełniał azot, który, jak przypuszczała Louise, teraz się ulatniał. Fontanna wody szybko opadła. Kobieta zbliżyła się do włazu i wstrzymując oddech spojrzała w dół. Wnętrze komory oświetlały włączone przez Paula reflektory; woda była absolutnie czysta; Louise widziała wszystko aż po samo dno, trzydzieści metrów poniżej.
Ledwie odróżniała olbrzymie elementy akrylowej sfery; współczynnik załamania dla akrylu był niemal identyczny jak w przypadku wody, przez co trudno było je dostrzec. Gdyby nie syntetyczne liny przytrzymujące oddzielone od siebie teraz fragmenty sfery, akrylowe segmenty opadłyby na sam dół otaczającej je ażurowej konstrukcji. Właz dawał jedynie ograniczone pole widzenia. Louise nie widziała tonącego człowieka.
— Merde! — Światła w komorze zgasły. — Paul! — krzyknęła Louise. — Co robisz?
Głos Paula, dochodzący teraz z tyłu, od strony pomieszczenia sterowni, ledwie przebijał się przez szum urządzeń klimatyzacji i chlupot wody w wielkiej jaskini pod platformą.
— Jeśli ten człowiek jeszcze żyje, zobaczy światło dochodzące z góry, przez właz.
Louise skinęła głową. Domyślała się, że ze środka komory widać teraz tylko pojedynczy jasny kwadrat o boku długości metra w czymś, co tonącemu mogło się wydawać wielkim, czarnym sufitem.
Chwilę później Paul wrócił na platformę. Louise zerknęła na niego, po czym przeniosła wzrok na właz. Obcy nadal nie dał znaku życia.
— Jedno z nas powinno tam zejść — powiedziała.
Migdałowe oczy Paula rozszerzyły się.
— Ale… ciężka woda…
— Nie mamy innego wyjścia. Dobrze pływasz?
Paul popatrzył na nią zakłopotany; wiedziała, że chciałby dobrze wypaść w jej oczach, ale…
— Nie za bardzo — przyznał, spuszczając wzrok.
Świadomość, że Paul stale ukradkiem na nią zerka, sprawiała, że Louise czuła się niezręcznie, ale wiedziała, że nie da rady swobodnie pływać w niebieskim, nylonowym kombinezonie SNO. Pod spodem, jak niemal każdy, kto tu pracował, miała tylko bieliznę; na tej głębokości pod powierzchnią ziemi temperatura utrzymywała się na tropikalnym poziomie 40,6 °C. Szybko zrzuciła buty i rozpięła zamek biegnący przez cały przód kombinezonu; dzięki Bogu tego dnia włożyła biustonosz — choć teraz żałowała, że nie wybrała czegoś mniej koronkowego.