W drodze na górę kilkakrotnie czuła, jak zatykają się jej uszy. Wkrótce minęli ulubiony przez nią poziom 4600 stóp. Inco hodowało tu drzewa do ponownego zalesienia okolic Sudbury. Dzięki stałej temperaturze dwudziestu stopni i sztucznemu oświetleniu miejsce to zmieniono w doskonałą cieplarnię.
Louise przychodziły do głowy różne szalone pomysły rodem z serialu Z archiwum X, wyjaśniające, jak obcy mógł się dostać do środka sfery, choć klapa włazu była zamknięta na głucho. Wolała jednak zatrzymać je dla siebie; jeśli Paul i Reuben tak jak ona puścili wodze fantazji, prawdopodobnie też woleli nie mówić o tym na głos. Przecież musi istnieć jakieś racjonalne wyjaśnienie — wmawiała sobie Louise. Musi.
Podczas długiej jazdy w górę obcy wyglądał, jakby analizował sytuację, w jakiej się znalazł. Jego dziwne ubranie wciąż było trochę wilgotne, na szczęście ruch powietrza w tunelach pomagał je wysuszyć. Mężczyzna próbował wyżąć koszulę; kilka kropli kapnęło na pomalowaną na żółto metalową podłogę kabiny. Dużą dłonią odgarnął mokre włosy z czoła, odsłaniając, ku zdumieniu Louise — która zdołała stłumić okrzyk, choć hałas jadącej w górę windy i tak by go zagłuszył — kolosalny fałd biegnący łukiem nad każdym okiem, przypominający nieco przypłaszczoną wersję znaku McDonalda.
Wreszcie kabina gwałtownie się zatrzymała. Paul, Louise, doktor Montego i obcy minęli niewielką grupę skonsternowanych i zirytowanych górników, którzy czekali przy szybie dźwigu, żeby zjechać w dół. Wszyscy czworo wspięli się po pochylni do dużego pomieszczenia szatni, w której pracownicy przebierali się ze zwykłych ubrań w kombinezony. Czekało tu dwóch sanitariuszy pogotowia.
— Nazywam się Reuben Montego — przedstawił się Reuben. — Jestem lekarzem kopalni. Ten człowiek niemal utonął i doznał urazów czaszki… — Sanitariusze i lekarz kontynuowali rozmowę na temat stanu mężczyzny, jednocześnie wyprowadzając go z budynku prosto w upalny letni dzień.
Paul i Louise ruszyli za nimi. Patrzyli, jak doktor, ranny mężczyzna i sanitariusze wsiadają do karetki i odjeżdżają żużlową drogą.
— Co teraz? — spytał Paul.
Louise zmarszczyła brwi.
— Muszę zadzwonić do doktor Mah — powiedziała. Bonnie Jean Mah była dyrektorką SNO. Jej biuro znajdowało się na Carleton University w Ottawie, niemal 500 kilometrów od kopalni. Rzadko widywano ją na terenie obserwatorium; nadzór nad codziennymi operacjami pozostawiała stażystom po doktoracie i doktorantom, takim jak Louise i Paul.
— Co jej powiesz?
Louise spojrzała za karetką odwożącą dziwnego pacjenta.
— Je ne sais pas — powiedziała powoli, kręcąc głową.
Rozdział 3
Wszystko zaczęło się bardzo zwyczajnie.
— Zdrowego dnia — powiedział cicho Ponter Boddit, podnosząc się na łokciu, aby spojrzeć na Adikora Hulda, który stał nad umywalnią.
— Witaj, śpiochu — odparł Adikor, obracając się i opierając umięśnione plecy o słup-drapak. Przesunął się najpierw w lewą, a potem w prawą stronę. — Zdrowego dnia.
Ponter odpowiedział uśmiechem. Lubił patrzeć, jak Adikor się porusza, jak pracują mięśnie jego klatki piersiowej. Nie miał pojęcia, jak zdołałby przetrwać czas po stracie ukochanej Klast, gdyby nie przyjaciel — choć i tak zdarzały się chwile, gdy czuł się samotny. Kiedy Dwoje stawało się Jednym — ostatnie właśnie dobiegło końca — Adikor spędzał czas ze swoją partnerką i z ich dzieckiem. Córki Pontera dorastały i tym razem widział się z nimi bardzo krótko. Oczywiście było wiele starszych kobiet, których mężczyźni zmarli, ale kobiety tak doświadczone i mądre — kobiety, które osiągnęły już wiek uprawniający do głosowania! — nie chciałyby się zadawać z kimś tak młodym jak Ponter, który widział dopiero 447 księżyców.
Choć córki miały teraz dla niego mało czasu, Ponter i tak lubił je widywać, tyle że…
Kiedy światło padało pod odpowiednim kątem, Jasmel wyglądała jak odbicie swojej matki, zwłaszcza gdy miała za sobą słońce i lekko przekrzywiała głowę. Ponterowi czasem aż zapierało dech w piersi; tęsknił za Klast bardziej, niż potrafił to wyrazić.
W drugim końcu pomieszczenia Adikor właśnie napełniał basen kąpielowy. Stał odwrócony plecami do Pontera i pochylony majstrował coś przy otworze wylotowym. Ponter opuścił głowę na poduszkę w kształcie dysku i patrzył.
Niektórzy ostrzegali go, zanim zamieszkał z Adikorem, ale był pewien, że znajomi Adikora mieli podobne obawy co do jego wyboru partnera. Bynajmniej nie miało to nic wspólnego z incydentem na Akademii, po prostu powszechnie uważano, że trudno łączyć wspólną pracę i mieszkanie. Ale choć Saldakbyło dużym miastem (z dwudziestopięciotysięczną populacją podzieloną między Obrzeża i Centrum), to mieszkało tu zaledwie sześciu fizyków, w tym trzy kobiety. Ponter i Adikor uwielbiali rozmawiać o pracy i debatować nad nowymi teoriami. I jeden, i drugi cieszyli się, że są z kimś, kto naprawdę ich rozumie.
Poza tym stanowili dobraną parę pod innymi względami. Adikor należał do ludzi, którzy lubili wstawać wcześnie rano; witał dzień w biegu i z przyjemnością szykował poranne kąpiele. Ponter rozkręcał się dopiero później; zawsze zajmował się przygotowaniem wieczornych posiłków.
Woda tryskała do basenu; Ponter lubił ten dźwięk — głośny, biały szum. Westchnął z zadowoleniem i dźwignął się z łóżka. Mech rosnący na podłodze połaskotał go w stopy. Podszedł do okna, ujął uchwyty płaskiego, metalowego panelu i zdjął zasłonę z magnetycznej ramy okiennej. Potem zamocował panel w dziennym położeniu, przyczepiając go do metalowej płyty w suficie.
Między drzewami wschodziło słońce; ukłuło Pontera w oczy, więc pochylił głowę, opierając szczękę o pierś, tak by wał nadoczodołowy osłonił jego wzrok. Na zewnątrz, w odległości trzystu kroków od domu, jeleń pił wodę ze strumienia. Ponter czasami polował, ale nigdy na terenach osiedli; te jelenie wiedziały, że nie mają się czego obawiać — nie tutaj, nie ze strony ludzi. W oddali błysnęły panele ogniw słonecznych rozmieszczonych na ziemi obok sąsiedniego domu.
— Hak — odezwał się Ponter, zwracając się do swojego implantu-Kompana imieniem, które mu nadał — jaka jest prognoza na dziś?
— Ma być bardzo ładnie — odparł Kompan. — Najwyższa temperatura w ciągu dnia: szesnaście stopni; najniższa w nocy: dziewięć. — Implant mówił kobiecym głosem. Ponter przeprogramował go niedawno — i teraz zdawał sobie sprawę, że bezsensownie — tak, aby używał głosu Klast, którego nagrania pochodziły z jej archiwum alibi. Wtedy wydawało mu się, że dzięki temu nie będzie się czuł tak samotny, ale teraz, ilekroć implant się odzywał, Ponter czuł ukłucie w sercu.
— Ryzyko opadów równe zeru — ciągnął Kompan. — Wiatry dwadzieścia procent od prawej, prędkość osiemnaście tysięcy kroków na decymę.
Ponter skinął głową; skanery implantu mogły bez trudu wychwycić jego ruch.
— Kąpiel gotowa! — zawołał Adikor zza niego. Ponter odwrócił się i zobaczył, jak przyjaciel zsuwa się do okrągłego, zagłębionego w podłodze basenu kąpielowego. Włączył mieszalnik i woda zabulgotała wokół niego. Ponter — nagi, tak jak Adikor — podszedł do basenu i też się zanurzył. Adikor wolał cieplejsze kąpiele niż Ponter; w końcu umówili się na kompromis i wybrali temperaturę trzydziestu siedmiu stopni — odpowiadającą temperaturze ciała.