Taki system fascynował Mary i zarazem budził w niej sprzeciw.
Ale tamtego wieczoru na uniwersytecie…
Gdyby tamto wydarzenie zostało w jakiś sposób zarejestrowane… Czy potrafiłaby się przemóc i pokazać to komuś?
Tak — powiedziała sobie z determinacją. Nie zrobiła nic złego, nic, czego powinna się wstydzić. Była niewinną ofiarą. Powtarzano to we wszystkich ulotkach, które dostała od Keishy z centrum pomocy ofiarom gwałtu, i Mary bardzo, bardzo, bardzo, bardzo starała się w to uwierzyć.
Ale nawet gdyby istniało nagranie tego, co wtedy widziała, czy wystarczyłoby do złapania tego potwora? Miał na sobie kominiarkę; nie mogła zobaczyć jego twarzy… choć tysiąc jej wersji prześladowało ją od tamtej nocy w sennych koszmarach. Kogo miałaby oskarżyć? Czyje archiwum alibi sąd nakazałby otworzyć? Nie miała pojęcia, od czego zacząć, kogo podejrzewać.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Może prawdziwym problemem była sytuacja, której ludzie Pontera zdołali zapobiec: zbyt wielu podejrzanych, za wielkie przeludnienie, zbyt duża anonimowość, zbyt wielu brutalnych, agresywnych… mężczyzn. Tak, mężczyzn. Co prawda każdy nauczyciel akademicki z jej pokolenia był wyczulony na konieczność używania rodzajowo neutralnego języka, jednakże brutalnych przestępstw dokonywali głównie mężczyźni.
Ale jednocześnie całe życie miała wokół siebie mężczyzn dobrych i odpowiedzialnych. Tatę, dwóch braci, wielu wspaniałych kolegów, ojca Caldicotta i wcześniej ojca Belfontainea, dobrych przyjaciół, kilku kochanków.
Jaka część męskiej społeczności stanowiła problem? Jaki ułamek spośród nich był gwałtowny, zły, nie umiał kontrolować emocji i nie potrafił oprzeć się impulsom? Czy grupa ta była na tyle duża, że nie dało się jej „wyczyścić” — to Ponter użył tego dobrego i niosącego nadzieję słowa — z puli genów wiele pokoleń wstecz?
Bez względu na to, jak duża — lub jak mała — była liczba brutalnych mężczyzn, według Mary i tak było ich zbyt wielu. Nawet jeden taki potwór to już o jednego za dużo. I…
I proszę, zaczęła myśleć jak ludzie ze świata Pontera. Puli genów rzeczywiście przydałoby się dobre sprzątanie — taka terapeutyczna czystka.
Tak, na pewno tak.
Rozdział 34
Adikor Huld leżał na wpuszczonym w podłogę łóżku i gapił się na czasomierz na suficie. Słońce wzeszło już dawno, ale on nie widział powodu, żeby wstawać.
Co się stało tamtego dnia w laboratorium kwantowym? Co poszło nie tak?
Ponter nie wyparował; nie spłonął ani nie wybuchł. Gdyby tak było, zostałyby jakieś ślady.
Nie — jeśli Adikor się nie mylił, Ponter został przeniesiony do innego wszechświata… tylko że…
Tylko że nawet jemu taki pomysł wydawał się szalony; dlatego rozumiał, za jak szokujący uznała go Arbiter Sard.
Ale jeśli nie miał racji, to jak inaczej można było wyjaśnić zniknięcie Pontera?
W jego miejsce pojawiła się duża ilość ciężkiej wody.
Najprawdopodobniej doszło do wymiany. Przeniesione zostały identyczne masy, ale różne objętości. Przecież zniknął nie tylko sam Ponter; Adikor słyszał syk powietrza wysysanego z komory komputera, tak jakby całe zostało przerzucone w inne miejsce. Powietrze z całego pomieszczenia miało niewielką masę, podczas gdy woda w stanie ciekłym — i to ciężka woda — miała największy w przypadku tej substancji ciężar właściwy, większy nawet od masy wody w stanie stałym.
A zatem, duża objętość powietrza i jeden człowiek zniknęli z tego świata, a identyczna masa, ale znacznie mniejsza objętość ciężkiej wody przeszła w ich miejsce z… z drugiej strony… tylko takie określenie stale pojawiało się w myślach Adikora.
Ale…
Ale to by oznaczało, że w tym innym wszechświecie, dokładnie w tej lokalizacji znajduje się ciężka woda. A ciężka woda w stanie czystym nie występowała w warunkach naturalnych.
Czyli że… że portal — kolejne słowo, które nieproszone cisnęło się w myśli — otworzył się w jakimś zbiorniku ciężkiej wody. A skoro ciężka woda przeszła stamtąd tu, to Ponter został przeniesiony stąd tam, co oznaczało…
Co oznaczało, że najprawdopodobniej utonął.
Łzy zebrały się w głęboko osadzonych oczach Adikora jak deszczowa woda w sadzawkach.
Ponter przesunął się na kanapie i ponownie spojrzał na Mary.
— Archiwa alibi nie służą wyłącznie wykrywaniu sprawców przestępstw — powiedział. — Mają wiele innych zastosowań. Na przykład… wczoraj w telewizji mówiono, że dwóch turystów zaginęło na terenie parku Algonquin.
Mary skinęła głową.
— Takie zaginięcia nie są możliwe w moim świecie. Kompan odbiera sygnały z różnych nadajników umieszczonych na szczytach wzniesień i metodą triangulacji wyznacza twoją pozycję, a jeśli jesteś ranna lub uwięziona pod skałami lub w innym miejscu, ekipy ratownicze bez trudu namierzają twój implant. — Podniósł rękę, naśladując gest, który wcześniej wykonała Mary, aby uprzedzić pytanie, jakiego się spodziewał. — Oczywiście tylko arbiter może wydać nakaz odnalezienia cię w taki sposób i to wyłącznie wtedy, gdy wyślesz sygnał awaryjny lub gdy poprosi o to członek twojej rodziny.
Przez myśl przemknęły jej nagłówki, które zbyt często widywała w prasie. „Policja rezygnuje z poszukiwań”. „Poszukiwania zaginionej dziewczynki odwołane”. „Ofiary lawiny uznane za zmarłe”.
— Przyznaję, że taki sygnał awaryjny byłby bardzo przydatny — powiedziała.
— Jest przydatny — odparł stanowczo Ponter. — Kompan może nadać go automatycznie, jeśli ty nie jesteś w stanie tego zrobić. Implant monitoruje czynności życiowe i jeżeli dojdzie u ciebie na przykład do zawału serca, może wezwać pomoc.
Mary poczuła ukłucie. Jej ojciec zmarł na atak serca, gdy miała osiemnaście lat. Był wtedy sam. Znalazła go po powrocie ze szkoły.
Ponter mylnie zinterpretował smutek Mary jako niepewność.
— Nie dalej jak miesiąc przed tym, zanim tu trafiłem, zaginął mi gdzieś mój ulubiony ochraniacz przed deszczem; dostałem go od Jasmel. Byłbym — pisk; załamany? — gdybym zgubił go na dobre. A tak, po prostu odwiedziłem pawilon archiwum, gdzie znajdują się zapisy transmisji mojego Kompana, i przejrzałem wydarzenia z ostatniego dnia. Zobaczyłem, gdzie dokładnie zostawiłem ochraniacz, i odszukałem go.
Mary z niechęcią pomyślała o niezliczonych godzinach poszukiwań zawieruszonych książek, prac studentów, kart kredytowych, kluczy do domu i bonów, których termin ważności miał wkrótce upłynąć. Może takie sprawy wydawałyby się jeszcze bardziej irytujące komuś przekonanemu o tymczasowości własnej egzystencji; kto wie, czy taka świadomość nie stałaby się bodźcem do wynalezienia urządzenia, które pozwoliłoby nie marnować czasu na ciągłe poszukiwania.
— To jak osobista czarna skrzynka — powiedziała Mary, bardziej do siebie niż do Pontera, ale on i tak odpowiedział.
— Właściwie materiał, na którym dokonuje się zapisu, jest przeważnie różowy. Używamy do tego celu specjalnego kompozytu granitowego.
Uśmiechnęła się.
— Nie, nie. Czarną skrzynką nazywamy urządzenie, które rejestruje przebieg lotu: znajduje się ono na pokładzie samolotu i przez cały czas zapisuje dane telemetryczne oraz rozmowy w kokpicie, na wypadek, gdyby doszło do katastrofy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można by mieć taką osobistą czarną skrzynkę. — Przez chwilę zastanawiała się nad czymś. — W jaki sposób przekazywany jest obraz? — Spojrzała na nadgarstek Pontera. — Twój Kompan ma jakiś obiektyw?