Jasmel poczuła dreszcz.
— Jesteś pewien, że nic ci nie jest? — upewnił się Adikor.
Dern skinął głową.
Adikor zrobił pół kroku do przodu, w stronę, gdzie znajdowało się przejście. Powoli wyciągnął prawą rękę i ostrożnie przesunął nią na boki. Jeśli wcześniej otworzyły się tu jakieś drzwi, to już zdążyły się zamknąć.
— Co teraz? — spytała Jasmel.
— Sam nie wiem — przyznał Adikor. — Czy moglibyśmy zamontować na robocie jakiś reflektor?
— Oczywiście — powiedział Dern. — Wezmę jeden z ochraniaczy na głowę. Macie tu jakieś zapasowe?
— Na półce w małej jadalni.
Dern kiwnął głową, po czym podniósł do góry dłoń i obrócił ją w nadgarstku, najpierw wnętrzem do góry, a potem do dołu, przyglądając się jej tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
— To było niesamowite — powiedział cicho, a potem lekko potrząsnął głową, żeby wyrwać się z zamyślenia, i ruszył po reflektor.
— Teraz już wiesz, co się zdarzyło, prawda? — powiedziała Jasmel, gdy czekali, aż wróci Dern. — Mój ojciec przeszedł przez to coś. Dlatego zniknął bez śladu.
— Ale po drugiej stronie nie natrafiliśmy na żadne podłoże — stwierdził Adikor. — Ponter musiał spaść i…
Jasmel uniosła brew.
— I mógł skręcić kark. Co… co oznacza, że po drugiej stronie być może zobaczymy…
Adikor pokiwał głową.
— Jego ciało. Mnie też przyszło to do głowy. Przykro mi o tym… ale, prawdę mówiąc, spodziewałem się, że być może utonął w zbiorniku z ciężką wodą. — Przez moment fizyk zastanawiał się nad czymś. Podszedł do robota, który był zupełnie suchy. — Kiedy Ponter przeszedł na drugą stronę, znajdował się tam zbiornik ciężkiej wody, a… o, chrząstka!
— Co?
— Pewnie tym razem trafiliśmy do innego świata, zamiast do tego, w którym zniknął Ponter.
Dolna warga Jasmel zadrżała.
Adikor dźwignął robota, stawiając go na bieżnikach. Sprawdził gniazdo wtykowe. O ile się orientował, było w dobrym stanie. Tymczasem Jasmel powoli, ze spuszczoną głową, poszła po wolny koniec kabla światłowodowego i przyniosła go Adikorowi, który wpiął wtyczkę na miejsce. Następnie zsunął dwie klamry tak, że z trzaskiem zamknęły się na karbach w obudowie gniazda.
W tej samej chwili wrócił Dern, niosąc dwa elektryczne reflektory i kulisty akumulator, który je zasilał. Miał też zwój taśmy, którą solidnie przymocował reflektory z dwóch stron kamery robota.
Potem ustawili maszynę dokładnie tak jak wcześniej, tuż przy rejestrze 69, i wszyscy troje przeszli z powrotem do sterowni. Adikor przysunął sobie skrzynie ze sprzętem, żeby stojąc na nich móc jednocześnie obsługiwać konsolę i zerkać przez ramię na to, co działo się w komorze komputera.
Ponownie wykonał odliczanie:
— Dziesięć. Dziewięć. Osiem. Siedem. Sześć. Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Zero.
Tym razem wszystko zobaczył. Portal otworzył się rosnącym pierścieniem niebieskiego ognia. Adikor usłyszał szum powietrza i robot, który znalazł się na krawędzi przepaści, zachwiał się i zniknął. Przewód się napiął, a niebieski pierścień zamknął się wokół jego średnicy, a potem się rozpłynął.
Cała trójka jednocześnie odwróciła się w stronę monitora. Na początku sądzili, że nie mają sygnału wideo, ale po chwili światło reflektorów na coś natrafiło — szkło lub plastik — i na moment ekran rozbłysnął odbitym blaskiem. Potem nie widzieli już nic więcej; miejsce, w którym wisiał robot, musiało być ogromne.
Dopiero po chwili strumienie reflektorów zaczęły wyławiać coś innego — przecinające się metalowe rurki? Robot kiwał się jak wahadło.
Wtem wszędzie zrobiło się jasno, tak jakby…
— Ktoś chyba włączył światła — zauważyła Jasmel.
Widzieli teraz wyraźnie, że robot obraca się w kółko, wisząc na przewodzie. Na monitorze pojawił się obraz skał, potem innych skał, a wreszcie…
— Co to takiego? — wykrzyknęła Jasmel.
Widzieli to tylko przez moment: coś w rodzaju drabiny opartej o biegnącą łukiem ścianę ogromnej komory, a na niej pospiesznie schodzącą w dół niewielką postać w dziwnym niebieskim ubraniu.
Robot wciąż się obracał. W dole zobaczyli sporych rozmiarów ażurową konstrukcję z czymś, co przypominało metalowe kwiaty, w punktach krzyżowania się rurek.
— Nigdy czegoś takiego nie widziałem — powiedział Dern.
— Jakie to piękne — dodała Jasmel.
Adikor głośno wessał powietrze do płuc. Obraz wciąż się kołysał. Ponownie pokazała się drabina, a na niej jeszcze dwie postacie schodzące na dół. Po chwili postacie znikły z pola widzenia, gdyż robot ponownie się obrócił.
Wirując coraz wolniej, jeszcze dwa razy pokazał istoty w luźnych niebieskich kombinezonach i jasnożółtych skorupach na czubkach głów. Miały znacznie węższe ramiona od mężczyzn; Adikor pomyślał, że może to kobiety, ale wydawały się za chude nawet jak na nie. Na ich twarzach, które widział tylko przez moment, nie było zarostu, a…
Obraz drgnął nagle, po czym się ustabilizował. Robot przestał się obracać. Jakaś ręka sięgnęła ku niemu z boku, na moment zasłaniając całe pole widzenia kamery — dziwna, słaba dłoń z krótkim kciukiem i z metalowym kółkiem wokół jednego z palców. Najprawdopodobniej chwyciła robota, przytrzymując go. Dern gorączkowo majstrował coś przy swojej skrzynce sterowniczej, zmieniając położenie obiektywu tak szybko, jak się dało, i po chwili mogli po raz pierwszy dobrze się przyjrzeć twarzy istoty, która właśnie wyciągała w górę ręce i chwytała wiszącego robota.
Dern stłumił okrzyk. Adikor poczuł dziwny skurcz w żołądku. Stwór był obrzydliwy, zdeformowany z wystającą dolną szczęką, która wyglądała tak, jakby coś na niej narosło.
Ohydna istota nadal przytrzymywała robota, próbując ściągnąć go w dół, bliżej podłoża. Bieżniki maszyny znajdowały się jakieś pół długości ciała od podłogi.
Gdy obiektyw kamery zmienił położenie, Adikor zobaczył, że w dolnej części ażurowej sfery znajduje się otwór, tak jakby jej część zdemontowano. Na podłodze komory leżały gigantyczne, wygięte kawałki szkła lub przezroczystego plastiku, złożone jeden na drugim; pewnie od nich odbiło się na początku światło reflektorów. Te łukowate fragmenty wyglądały jak części olbrzymiej kuli.
Teraz na monitorze pojawiały się trzy podobne do siebie istoty, wszystkie tak samo zdeformowane. Dwie z nich nie miały owłosienia na twarzy. Jedna wskazywała na robota; jej ręka wyglądała jak chudy patyk.
Jasmel oparła dłonie na biodrach i powoli pokiwała głową z boku na bok.
— Kto to taki?
Zdumiony Adikor pokręcił głową.
— To jakieś ssaki naczelne — zauważyła Jasmel.
— Na pewno nie szympansy ani bonobo — wtrącił Dern.
— Nie — zgodził się z nim Adikor — choć wyglądają równie wątło. No, ale są niemal pozbawione owłosienia. Bardziej przypominają nas niż małpy człekokształtne.
— Szkoda, że mają te dziwne nakładki na głowach — zauważył Dern. — Ciekawe, do czego one służą?
— Może do ochrony? — zasugerował Adikor.
— Jeśli tak, to chyba są mało skuteczne. Gdyby coś spadło im na głowę, to ich karki, a nie ramiona, przejęłyby cały ciężar.
— Nigdzie nie widać mojego ojca — zauważyła Jasmel ze smutkiem.
Wszyscy troje milczeli przez jakiś czas.
— Wiecie, kogo oni przypominają? — odezwała się znowu Jasmel. — Wyglądają jak prymitywni ludzie, jak te kopalne osobniki odkryte w jaskiniach galdarab.