Adikor aż się cofnął, dosłownie uderzony tym pomysłem. Natknął się na krzesło, obrócił je na podstawie i opadł na nie.
— Gliksini — powiedział, przypomniawszy sobie właściwą nazwę. To właśnie w rejonie Gliksin po raz pierwszy odkryto szczątki takich osobników: jedynych przedstawicieli naczelnych, którzy nie mieli wału nadoczodołowego, a z dolnych szczęk sterczały im te dziwne wyrostki.
Czyżby w wyniku eksperymentu pokonali granicę między światami, docierając do wszechświatów, które oddzieliły się od ich własnego na długo przed tym, zanim zbudowano komputer kwantowy? Nie, nie. Adikor pokręcił głową. To niemożliwe, za bardzo szalone. Przecież Gliksini wyginęli już… przyszła mu do głowy liczba pół miliona miesięcy, ale nie miał pewności, czy się nie myli. Potarł krawędzią dłoni brew. W sterowni słychać było jedynie szum urządzeń filtrujących powietrze; węchem wyczuwał tylko pot i feromony obecnych.
— To niezwykłe — powiedział cicho Dern. — Gigantyczne odkrycie.
Adikor powoli pokiwał głową.
— Inna wersja Ziemi. Inna wersja ludzkości.
— To coś mówi! — krzyknęła Jasmel, pokazując jedną z postaci widocznych na ekranie. — Zróbcie głośniej!
Dern sięgnął do kontrolek.
— Znają mowę? — Adikor ze zdumieniem potrząsnął głową. — Czytałem gdzieś, że Gliksini nie mogli mówić, bo mieli za krótkie języki.
Przez chwilę słuchali mówiącej istoty, ale jej słowa nie miały dla nich żadnego sensu.
— Jak to dziwnie brzmi — zauważyła Jasmel. — Nigdy dotąd nie słyszałam takich dźwięków.
Gliksin znajdujący się najbliżej kamery przestał ciągnąć robota, dochodząc do wniosku, że przewód jest za krótki. Odsunął się, a pozostali podeszli, żeby bliżej się przyjrzeć urządzeniu. Dopiero po chwili Adikor zorientował się, że po drugiej stronie znajdują się i mężczyźni, i kobiety; obie płcie miały raczej nagie twarze, tylko kilku mężczyzn nosiło zarost. Kobiety przeważnie były mniejsze, ale — przynajmniej u niektórych — pod ubraniem wyraźnie zarysowywały się piersi.
Jasmel zerknęła do komory komputera.
— Przejście cały czas jest otwarte — stwierdziła. — Ciekawe, jak długo uda się to utrzymać?
Adikor też się nad tym zastanawiał. Miał przed sobą dowód, który mógł ocalić jego samego, jego syna Daba i jego siostrę Kelon: alternatywny świat! Tylko że Daklar Bolbay na pewno stwierdziłaby, że obrazy — oczywiście zarejestrowane na wideo — zostały spreparowane dzięki skomplikowanym programom komputerowym. Przecież Adikor miał dostęp do najpotężniejszych komputerów na całej planecie.
Ale gdyby robotowi udało się coś przynieść — cokolwiek! Na przykład jakiś wyprodukowany na tamtym świecie przedmiot albo…
Na ekranie raz po raz widzieli różne części komory. Ludzie krążyli wokół robota, na krótko odsłaniając to, co znajdowało się za nimi. Jaskinia została wyciosana w skale i miała kształt beczki jakieś piętnaście razy wyższej od człowieka.
— Spójrzcie, jak bardzo różnią się od siebie — powiedziała Jasmel. — Zauważyłam co najmniej kilka różnych odcieni skóry i… tylko popatrzcie na tamtą kobietę! Ma pomarańczowe włosy, zupełnie jak orangutan!
— Jedno z nich ucieka — zauważył Dern, pokazując palcem.
— Rzeczywiście — powiedział Adikor. — Ciekawe, dokąd biegnie?
— Ponter! Ponter!
Ponter Boddit podniósł głowę. Siedział właśnie przy stole w stołówce uniwersyteckiej, razem z dwoma pracownikami wydziału fizyki, którzy podczas przerwy na lunch pomagali mu opracować plan objazdu instytutów naukowych na całym świecie. Miał odwiedzić CERN, obserwatorium w Watykanie, Fermilab oraz Super-Kamiokande w Japonii, drugi słynny detektor neutrin, który niedawno został uszkodzony w wyniku wypadku. Około setki obecnych na sali studentów letnich kursów przyglądało się Ponterowi z wyraźną fascynacją.
— Ponter! — raz jeszcze zawołała Mary Vaughan lekko zachrypniętym głosem. O mało się nie przewróciła, dobiegając do jego stolika. — Chodź szybko!
Ponter zaczął się podnosić. Dwaj fizycy poszli za jego przykładem.
— O co chodzi? — spytał jeden z nich.
Mary zignorowała go.
— Biegiem! — wysapała do Pontera. — Biegiem!
Ponter zaczął biec. Mary chwyciła go za rękę i też ruszyła pędem. Dyszała głośno, z trudnością łapiąc oddech; przebiegła już całą drogę z laboratorium genetyki, przez budynek Science One, gdzie odebrała telefon z SNO.
— Co się dzieje? — spytał Ponter.
— Portal! — odpowiedziała. — Maszyna, jakiś robot czy coś w tym rodzaju, pojawiła się po naszej stronie. I portal ciągle jeszcze jest otwarty!
— Gdzie?
— W obserwatorium neutrin. — Przycisnęła dłoń do gwałtownie falującej klatki piersiowej. Wiedziała, że Ponter mógłby bez trudu zostawić ją w tyle. Nie zatrzymując się, odszukała w niewielkiej torebce kluczyki do samochodu i podała mu je.
Ponter nieznacznie pokręcił głową. Przez chwilę Mary sądziła, że chce w ten sposób powiedzieć: „Nie bez ciebie”. Ale chodziło o co innego: Ponter Boddit nigdy w życiu nie prowadził samochodu. Mary próbowała dotrzymać mu kroku, lecz on robił dłuższe susy, a poza tym dopiero zaczął biec…
Spojrzał na nią. Widać było, że ma ten sam dylemat: wyprzedzenie Mary nie miało sensu, ponieważ na parkingu i tak musiałby zaczekać, aż ona do niego dołączy.
Zatrzymał się, ona też. Spojrzała na niego z obawą.
— Mogę? — spytał Ponter.
Nie miała pojęcia, o co mu chodzi, ale kiwnęła głową. Chwycił ją masywnymi ramionami i podniósł z ziemi. Oplotła rękami jego gruby kark i Ponter znowu zaczął biec. Jego stopy waliły w ziemię jak tłoki w kamienną podłogę. Mary czuła, jak podczas biegu napinają się jego mięśnie. Studenci i wykładowcy przystawali, przyglądając się niezwykłemu widokowi.
Dotarli już do łącznika potocznie zwanego torem kręglowym i Ponter zaczął biec ze wszystkich sił, prując do przodu. Grzmoty jego kroków rozchodziły się echem po przeszklonym korytarzu. Byli coraz bliżej. Minęli kiosk i stoisko z pączkami, i…
Jakiś student akurat wchodził do budynku. Ze zdumienia szeroko otworzył usta, ale przytrzymał otwarte skrzydło przeszklonych drzwi i Ponter trzymający Mary wypadł na zewnątrz.
Widziała to, co działo się za jego plecami. Kawałki darni wyrwanej uderzeniami stóp strzelały w powietrze. Chwyciła się go mocniej. Ponter dobrze znał jej samochód; bez trudu dostrzegł czerwonego neona na niewielkim parkingu. Nie przystanął ani na chwilę. Mary usłyszała i poczuła, że zmieniło się podłoże, po którym biegł. Teraz uderzał stopami w asfalt.
Kilkanaście metrów dalej zatrzymał się i postawił Mary na ziemi. Kręciło jej się w głowie od tego szalonego biegu, ale zdołała szybko pokonać niewielką odległość, jaka dzieliła ją od samochodu, jednocześnie otwierając centralny zamek pilotem. Drzwi odblokowały się z cichym szczękiem.
Wsiadła na miejsce kierowcy, a Ponter zajął siedzenie pasażera. Włożyła kluczyk w stacyjkę i wcisnęła pedał gazu do końca. Pomknęli drogą, zostawiając budynki uniwersytetu daleko w tyle. Po chwili byli już poza granicami Sudbury, na drodze do kopalni Creighton. Mary rzadko przekraczała dozwoloną prędkość, a i nie było to możliwe na zakorkowanych ulicach Toronto. Teraz mknęła z prędkością 170 kilometrów na godzinę.
W końcu dotarli do kopalni, przemknęli obok ogromnego znaku Inco, przez bramę, i dalej wijącą się drogą wewnętrzną do dużego budynku, w którym znajdowała się winda zjeżdżająca do kopalni. Mary gwałtownie zahamowała, posyłając w powietrze fontannę żużlu. Oboje z Ponterem błyskawicznie wysiedli z wozu.