Выбрать главу

— Tak? — spytał.

— Sądziłeś, że przypadek, za sprawą którego zostałeś tu przeniesiony, już się nie powtórzy, że zostaniesz na tym świecie na zawsze. Ja też tak uważałam.

Lekko skinął głową. Jego szeroka twarz poruszyła się w górę i w dół w półmroku.

— Myśleliśmy, że nie będziesz mógł wrócić do Jasmel i Megameg. Że nie zobaczysz już Adikora. I choć wiem, że twoje serce należy do niego… do nich… widziałam, że próbowałeś pogodzić się z losem i jakoś ułożyć sobie życie na tym świecie, na tej Ziemi.

Ponter ponownie skinął głową, ale tym razem odwrócił wzrok. Może wiedział, do czego zmierza Mary; może nie chciał, by mówiła dalej.

Ale ona musiała. Chciała, aby zrozumiał — aby pojął, że nie chodziło o niego. Że to ona.

Nie, nie, nie. Nieprawda. Nie chodziło też o nią, tylko o tego potwora, demona bez twarzy. To on stanął między nimi.

— Tuż przed tym, jak się poznaliśmy, tego dnia, kiedy pojawiłeś się tu, w Sudbury, zostałam…

Zamilkła. Jej serce biło jak oszalałe; czuła to… ale słyszała jedynie stukot windy.

Kabina minęła poziom 1200 stóp. Mary zauważyła górnika czekającego w szybie, aby wyjechać na powierzchnię. Ostre światło z lampy na jego kasku wdarło się do klatki dźwigu, na moment przesuwając się po twarzach jej i Pontera jak obcy intruz.

Ponter milczał; czekał, aż ona zacznie mówić.

— Tamtej nocy zostałam…

Zamierzała powiedzieć to słowo śmiało, wymówić je bez emocji, ale nie potrafiła go z siebie wydobyć.

— Zostałam… skrzywdzona.

Ponter przekrzywił głowę, patrząc na nią ze zdziwieniem.

— Zraniłaś się? Przykro mi.

— Nie. Zostałam skrzywdzona… przez mężczyznę. — Odetchnęła głęboko. — Zaatakował mnie na terenie campusu mojego uniwersytetu. Było już ciemno…  — Bezsensownymi szczegółami opóźniała słowo, które i tak musiała w końcu powiedzieć. Wlepiła wzrok w zabłoconą, metalową podłogę windy. — Zostałam zgwałcona.

Hak zapiszczał. Miał dość inteligencji, aby zrobić to na tyle głośno, by dźwięk dało się słyszeć w ogólnym hałasie panującym w kabinie. Mary spróbowała wyjaśnić.

— Zostałam napadnięta. To była napaść na tle seksualnym.

Pomimo dudnienia usłyszała, jak Ponter głośno wciąga powietrze. Podniosła głowę i w półmroku odszukała jego złote oczy. Jej wzrok tańczył, gdy patrzyła to w jedną, to w drugą tęczówkę Pontera, czekając na jego reakcję, próbując odczytać jego myśli.

— Tak mi przykro — powiedział delikatnie.

Domyślała się, że on — lub Hak — użył słowa „przykro”, aby wyrazić współczucie, a nie skruchę, ale i tak odparła: „To nie twoja wina”, bo tylko to przyszło jej do głowy.

— Nie — odparł Ponter. Teraz to on nie potrafił znaleźć właściwych słów. — Ten ktoś cię zranił… fizycznie? — spytał w końcu.

— Tylko trochę posiniaczył. Nic wielkiego. Ale…

— Właśnie — przytaknął Ponter. — Ale. — Na moment zamilkł. — Wiesz, kto to zrobił? — spytał w końcu.

Pokręciła głową.

— Władze już na pewno sprawdziły twoje archiwum alibi i…  — Odwrócił wzrok i znowu zapatrzył się na migającą na zewnątrz skalną ścianę. — Przepraszam — powiedział i umilkł. — Czy to znaczy, że ujdzie mu to na sucho? — zapytał po chwili. Choć sprawa była drażliwa, musiał mówić głośno, aby jego słowa docierały do Haka pomimo hałasu. Mary usłyszała w jego głosie oburzenie i wściekłość.

Odetchnęła głęboko i powoli skinęła głową.

— Przypuszczam, że tak… Ja… wiem, że o tym nie rozmawialiśmy… ty i ja. Może zbyt wiele sobie wyobrażam. Na tym świecie gwałt uważa się za potworną zbrodnię. Nie wiem…

— Tak samo jest u nas — powiedział Ponter. — Zdarza się to u niektórych gatunków zwierząt, na przykład u orangutanów, ale my jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami. Dzięki archiwom alibi niewielu jest na tyle głupich, by próbować popełnić taki czyn, ale gdy już do tego dojdzie, surowo rozprawiamy się z winowajcą.

Przez jakiś czas oboje milczeli. Ponter podniósł prawą rękę, ale zatrzymał się w pół gestu, jakby się wahał, czy nie dotknąć Mary, nie pocieszyć jej jakoś. Po chwili jednak spuścił wzrok i z lekkim wyrazem zdziwienia na twarzy — tak jakby patrzył na cudzą dłoń — opuścił rękę.

Ale wtedy Mary dotknęła jego potężnego przedramienia, delikatnie, niepewnie. Jej dłoń powędrowała w dół i odszukała jego dłoń, a jego ręka ponownie się uniosła i szczupłe palce Mary splotły się z jego paluchami.

— Chciałam, żebyś zrozumiał — powiedziała. — Bardzo się do siebie zbliżyliśmy podczas twojego pobytu tutaj. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Sądziłeś, że nie uda ci się wrócić do domu; że będziesz musiał ułożyć sobie życie tutaj… Nigdy mnie do niczego nie zmuszałeś, nigdy nie wykorzystałeś. Jesteś chyba jedynym mężczyzną na tej planecie, z którym mogłam bez obaw przebywać sam na sam, ale…

Ponter delikatnie zamknął palce na jej dłoni.

— Było jeszcze za wcześnie — powiedziała Mary. — Nie rozumiesz? Ja… wiem, że mnie lubisz i…  — Urwała. Poczuła pieczenie w kącikach oczu. — Przepraszam. W moim życiu nie zdarzało się to często, ale czasem mężczyźni dawali mi do zrozumienia, że są mną zainteresowani, tylko…

— Tylko — powiedział Ponter powoli — kiedy chodzi o mężczyznę, który jest inny od wszystkich…

Mary pokręciła głową i spojrzała na niego.

— Nie, nie. To nie dlatego; nie ze względu na twój wygląd…

W migającym świetle zauważyła, że zesztywniał. Wcale nie uważała go za brzydkiego — już nie, nie teraz. Jego twarz była łagodna i inteligentna, i przyjazna, i mądra, i — tak, właśnie tak — atrakcyjna. Ale to, co powiedziała, wyszło zupełnie źle. Próbowała się tłumaczyć. Nie chciała zranić jego uczuć, nie chciała, by zastanawiał się bez końca, dlaczego tak zareagowała na jego dotyk wtedy, gdy razem patrzyli w gwiazdy, a tymczasem sprawiła mu jeszcze większą przykrość.

— Wcale nie uważam, że jest coś złego w tym, jak wyglądasz — powiedziała. — Prawdę mówiąc, wydajesz mi się całkiem…  — zawahała się, ale nie z braku pewności, tylko dlatego, że niezmiernie rzadko zdarzało jej się tak odważnie rozmawiać z mężczyzną — przystojny.

Ponter uśmiechnął się ze smutkiem.

— Ale taki nie jestem. Nie jestem przystojny. Nie według opinii moich ludzi.

— Nie dbam o nią — wtrąciła szybko Mary. — Wcale mnie nie obchodzi. Wiesz, ja też nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym ci się wydawać atrakcyjna. Jestem…  — Ściszyła głos. — O takich jak ja chyba mówią „zwyczajna”. Rzadko zwracam uwagę innych.

— Mnie wydajesz się wyjątkowa — przyznał Ponter.

— Gdybyśmy mieli więcej czasu. Gdybym ja miała więcej czasu, żeby… sam rozumiesz, żeby się z tym uporać…  — Mary nie wiedziała, czy w ogóle kiedyś jej się to uda — … to sprawy… między nami być może ułożyłyby się inaczej. — Bezradnie wzruszyła ramionami. — To tyle. Chciałam, żebyś o tym wiedział. Chciałam, żebyś zrozumiał, że ja… naprawdę cię polubiłam… lubię.