— Zwrot wszystkich jednostek o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę. Proszę natychmiast wystrzelić pełną salwę burtową w Saladina.
— Ale… — bąknął zaskoczony Edwards, nim ugryzł się w język.
— Proszę wykonać natychmiast, kapitanie Edwards!
— Aye, aye, sir!
Bryan Hunter spojrzał spod oka na admirała, odchrząknął i powiedział cicho:
— Sir, odległość wynosi ponad sto milionów kilometrów. Nie zdołamy trafić go…
— Znam odległość od Saladina, Bryan — Alexander nie podniósł głowy znad ekranu taktycznego fotela — ale to wszystko, co możemy zrobić. Może Harrington zauważy rakiety na radarze… jeśli jeszcze ma jakiś radar. Saladin także może mieć poważnie uszkodzone sensory i nie próbuje uciec, bo nikt na jego pokładzie również nie wie, że tu jesteśmy. Jeżeli się dowie, może zrezygnować z walki. Może zresztą jakimś cudem go trafimy, jeżeli nie zmieni kursu!
W końcu uniósł głowę i szef sztabu poznał po jego oczach, że chwyta się rozpaczliwie cienia nadziei.
— To wszystko, co możemy zrobić — powtórzył Alexander zrezygnowany.
Krążowniki Osiemnastej Flotylli zwróciły się burtami do przeciwnika i wystrzeliły salwy burtowe, przechodząc natychmiast na ogień ciągły, wystrzeliwując łącznie trzy salwy w pół minuty.
Saladin wystrzelił pierwszą salwę, ale zmasakrowane sensory HMS Fearless dostrzegły rakiety dopiero, gdy te znalazły się w odległości pół miliona kilometrów, co dało Cardonesowi i Wolcott ledwie siedem sekund na zniszczenie ich, czyli zbyt mało czasu na użycie przeciwrakiet. Po drugim spotkaniu nauczyli się jednak znacznie więcej o możliwościach rakiet Saladina niż porucznik Ash o ich możliwościach obronnych i odpowiednio przeprogramowali ECM-y pokładowe i boje. W efekcie trzy czwarte rakiet straciło namiar i poleciało w różnych kierunkach, nie wyrządzając żadnych szkód. Komputerowo sterowane sprzężone działka laserowe zajęły się pozostałymi i z pierwszej salwy ani jedna nie dotarła do celu.
Ale za nią leciały następne i to lawinowo, gdyż Saladin przeszedł na ogień ciągły. Większość jego rakiet eksplodowała, rozbijając się na ekranie, ale sporo przelatywało nad lub pod nim. Przeciwrakiety i działka niszczyły większość z nich, ale nie były w stanie unieszkodliwić wszystkich i alarmy uszkodzeniowe ponownie rozbrzmiały gdy kolejne przedziały traciły hermetyczność, ginęli dalsi ludzie, a następne stanowiska ogniowe przestawały istnieć.
Mimo to Fearless parł wytyczonym kursem, a na jego mostku panowała cisza. Honor Harrington siedziała wyprostowana i nieruchoma w fotelu kapitańskim niczym w oku cyklonu i wpatrywała się w ekran taktyczny, na którym powoli przeskakiwały sekundy.
Do momentu przechwycenia pozostało siedem minut.
Simonds już nawet nie klął, obserwując z niedowierzaniem ekran taktyczny. Fearless ciągle się zbliżał mimo lawiny ognia. Thunder of God wystrzeliwał siedemdziesiąt dwie rakiety na minutę i stany magazynów artyleryjskich topniały w oczach. A przeciwnik nie odpowiedział choćby jedną rakietą, za to parł stałym kursem przez morze ognia i widok ten pomimo wściekłości i zmęczenia pierwszy raz napełnił serce Simondsa strachem. Trafiał — wiedział o tym z meldunków Asha — i wywoływał spore zniszczenie. A Fearless trwał dalej, niczym przeznaczenie, którego nawet śmierć nie zdoła zatrzymać.
Obserwując pozostający za nim ślad wyciekającej z rozprutego kadłuba atmosfery, przypominający smugę krwi, próbował zrozumieć jego dowódcę i nie mógł. Harrington była poganką, bezbożnikiem i kobietą. Co dawało jej taką siłę woli i upór, że gardziła śmiercią?!
— Przechwycenie za pięć minut, skipper.
— Rozumiem. — W chłodnym sopranie nie było śladu żadnych uczuć.
Znajdowali się pod ostrzałem od sześciu minut i zostali trafieni dziewięć razy, z czego dwa poważnie. A ogień Saladina będzie stawał się tym skuteczniejszy, im mniejsza będzie dzieląca obie okręty odległość.
Potężna salwa mknęła przez przestrzeń — osiemdziesiąt cztery rakiety wystrzelone przez cztery krążowniki liniowe, poruszające się z prędkością prawie trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Za nią mknęła druga, a potem jeszcze jedna, ale miały do pokonania niesamowicie dużą odległość.
Ich napędy przestały działać po trzech minutach, gdy znajdowały się o dwanaście koma trzy miliona kilometrów, lecąc z prędkością prawie stu sześciu kilometrów na sekundę. Teraz poruszały się torem balistycznym, niewidoczne dla nikogo, także dla sensorów HMS Reliant. Hamish Alexander mógł jedynie obserwować pusty ekran i czekać, czując, że zamiast żołądka ma kawał lodowatego metalu.
Od wystrzelenia rakiet minęło trzynaście minut — nawet przy tej prędkości będą potrzebowały jeszcze czterech minut, by znaleźć się w pobliżu celu, a przy takiej odległości szanse trafienia malały drastycznie z każdą mijającą sekundą.
Krążownikiem wstrząsnęły kolejne dwa trafienia w lewą burtę, tak bliskie w czasie, że zlały się w jedno.
— Wyrzutnia numer 6 i laser numer 8 zniszczone, ma’am — zameldował komandor Brenthworth. — Doktor Montoya informuje, że przedział 240 został rozpruty i zdehermetyzowany.
— Proszę potwierdzić — powiedziała spokojnie i zamknęła na moment zdrowe oko; przedział 240 został zamieniony na tymczasowy szpital, gdy ranni przestali mieścić się w izbie chorych.
Miała nadzieję, że większość uratują kokony środowiskowe, ale wiedziała, że oszukuje sama siebie — z przebywających tam rannych szansę ocalenia mieli naprawdę nieliczni.
Fearless szarpnął się ponownie i na mostek spłynęły kolejne meldunki o zniszczeniach i stratach, ale czas płynął nieustannie i to było jedyne pocieszenie. Zostały jeszcze cztery minuty, kiedy musiała być ruchomym celem. Potem, jeśli jej okręt będzie jeszcze istniał, odpowie wreszcie ogniem.
— Przechwycenie za trzy minuty pięć sekund — oznajmił chrapliwie Ash.
Simonds skinął głową i chwycił poręcze fotela. Koniec świata miał się zaraz zacząć.
— Rakiety powinny znaleźć się w odległości bezpośredniego ataku… teraz! — oświadczył nieswoim głosem kapitan Hunter.
Alarm zbliżeniowy zawył na pulpicie porucznik Asha w momencie, w którym na ekranie radaru pojawiło się mrowie czerwonych punktów zbliżających się z dużą prędkością. Ash wytrzeszczył oczy — zbliżały się niewiarygodnie szybko, i nie miało prawa ich tam być.
A były. Przebyły ponad sto milionów kilometrów, podczas gdy Thunder of God cały czas leciał im na spotkanie. Brak napędów pomógł im w ukryciu się przed działającymi jeszcze sensorami krążownika liniowego, a radar tak małe obiekty był w stanie wykryć z odległości nieco większej niż pół miliona kilometrów, co przy prędkości, z jaką leciały, dawało załodze zaledwie pięć sekund na reakcję.
— Rakiety w namiarze 352! — krzyknął i Simonds podskoczył.
Spojrzał na swój ekran radarowy i zamarł.
Jedynie pięć rakiet znajdowało się na tyle blisko, by móc zagrozić Thunder of God. Żadna nie miała napędu na poprawki kursu, ale krążownik od ponad dwóch godzin leciał prostym, stałym kursem, nie wykonując żadnych manewrów, toteż pociski przeleciały przed jego dziobem i skręciły na tyle, na ile pozwoliły im strumieniowe silniczki manewrowe. Nie był to duży skręt, lecz dziób okrętu osłaniał tylko pancerz. Wszystkie rakiety eksplodowały równocześnie i znaczna część promieni laserowych z ich głowic trafiła w cel.
Thunder of God prawie stanął dęba, gdy kilkanaście laserów trafiło w lewą burtę i dziób, prując pancerz, otwierając przedział za przedziałem i niszcząc wszystko, co napotkały na swej drodze. Część dziobowa praktycznie przestała istnieć, a Simonds stał się prawie przezroczysty ze strachu, gdy dostrzegł na ekranie, że w ślad za pierwszą nadlatuje druga salwa.