Pokiwała wolno głową, wreszcie rozumiejąc. Courvosier wspomniał, że planeta miała piękne krajobrazy i bogatą roślinność oraz że pomimo małej, bo wynoszącej trzynaście koma pięć minuty świetlnej odległości od dość jasnej gwiazdy, jaką był Yeltsin, i niewielkiego nachylenia osi, panowały na niej warunki klimatyczne, których mógłby jej pozazdrościć każdy rekreacyjny świat. Grayson rzeczywiście był piękny, ale nigdy nie został pomyślany jako planeta nadająca się do zasiedlenia przez ludzi. Choć mniejszy — i to znacznie — od Ziemi, miał równą jej masę, gdyż obfitował w ciężkie pierwiastki. Rośliny tu rosnące zawierały arsen, kadm, rtęć i ołów, a żywiącym się nimi zwierzętom zupełnie to nie przeszkadzało. Morza nie były zwykłymi roztworami soli, ale zawiesiną pełną naturalnych trucizn, w których nawet krótka kąpiel mogła okazać się śmiertelna. Nic dziwnego, że wszystkie miasta znajdowały się z dala od wybrzeży, a wolała nie myśleć, ile trudu wymagało odkażenie ziemi, na której widniały owe jaśniejsze łaty, oznaczające uprawy ziemskich roślin. Jej rodzice byli lekarzami, toteż zdawała sobie sprawę, jakie zniszczenia genetyczne czy defekty w systemie nerwowym wywoływało życie w podobnym środowisku. Egzystencję na Graysonie porównać można było jedynie do bytowania na składowisku odpadów chemicznych, a ludzie żyli tu od dziewięciuset lat! Nic dziwnego, że budowali farmy hodowlane w przestrzeni: gdyby mogli, prawdopodobnie przenieśliby całą populację do stacji kosmicznych. A piękno krajobrazu tylko utrudniało sprawę; był to jeden z najzłośliwszych kosmicznych dowcipów. Zwolennicy Austina Graysona przebyli pięćset trzydzieści lat świetlnych, by uciec od techniki zatruwającej ich macierzystą planetę — przynajmniej w ich własnej opinii — tylko po to, by znaleźć się na tak pięknym i tak zatrutym świecie, że jedynie technika umożliwiła im przeżycie.
Wstrząsnęła nią ta myśl, więc czym prędzej przestała przyglądać się śmiertelnemu pięknu i skoncentrowała na ekranie taktycznym. Jednostki floty systemowej, przybyłe, by ich powitać, zwalniały, wyrównując kurs i wchodząc na orbity parkingowe, toteż miała okazję przyjrzeć im się na spokojnie. W większości były to lekkie jednostki wewnątrzukładowe, jak dozorowce czy kanonierki — największa miała ledwie jedenaście tysięcy ton. Przy okręcie flagowym — lekkim krążowniku — wyglądały naprawdę niepozornie. Krążownik jednakże bynajmniej nie był olbrzymem — miał dziewięćdziesiąt tysięcy ton, czyli około dwóch trzecich masy Apolla Alice Truman, i trzydzieści lat. Co akurat o niczym nie świadczyło — poprzedni okręt Honor, także zresztą noszący nazwę Fearless, był mniejszy i starszy, a wszedł na zawsze do historii Royal Manticoran Navy. Z aprobatą obserwowała sprawne manewry wszystkich okrętów — mogły być stare i technicznie ustępować jej własnym, ale miały doświadczonych dowódców i dobrze wyszkolone załogi.
Westchnęła i rozejrzała się po mostku — na razie łącznością zajmował się sztab admirała i członkowie delegacji, ale korzystając z wcześniejszego zaproszenia Courvosiera, przysłuchiwała się rozmowom i z ulgą stwierdziła, że admirał Yanakov powitał ich ze szczerą radością w głosie. Może ta misja nie będzie aż tak kłopotliwa, jak się obawiała… a nawet jeśli, to świadomość warunków, w jakich od zawsze żyli mieszkańcy Graysona, powinna skutecznie łagodzić jej reakcje.
— Admirał Yanakov przybędzie za sześć minut, skipper — odezwała się nagle porucznik Metzinger i Honor przytaknęła bez słowa.
Naciśnięciem klawisza złożyła ekrany fotela kapitańskiego i wstała.
— Sądzę, że powinniśmy dołączyć do admirała na pokładzie hangarowym i powitać naszych gości, Andreas — powiedziała.
— Naturalnie, ma’am. — Venizelos także się podniósł i oboje podeszli do drzwi windy.
— Poruczniku DuMorne, proszę przejąć wachtę.
— Aye, aye, ma’am. Przejmuję wachtę — odparł DuMorne, wstając i podchodząc do fotela kapitańskiego.
Admirał Yanakov odczuwał czystą, żywą i skondensowaną zazdrość, przyglądając się rosnącemu przed dziobem krążownikowi: HMS Fearless był prawdziwym rasowym okrętem wojennym, o jakim on mógł jedynie marzyć. Smukły, biały kadłub lśnił na tle czarnej przestrzeni usianej gwiazdami, stanowiąc najpiękniejszy obraz, jaki w życiu widział. Ekrany i osłony burtowe zostały wyłączone, toteż mógł podziwiać gołym okiem kształt i szczegóły wrzecionowatego kadłuba usianego antenami szerokopasmowych sensorów, od pasywnych zaczynając, na radarach kończąc. Czarne oznaczenie taktyczne — CA-286 — kontrastowało z bielą kadłuba za dziobowym pierścieniem napędu, a tuż przed początkiem szeregów zamkniętych w tej chwili stanowisk artyleryjskich.
Kuter drgnął, gdy znalazł się w wiązce promieni ściągających, a pilot wyłączył napęd, kiedy zbliżyli się do olbrzymiego wlotu na jasno oświetlony pokład hangarowy. Kuter osiadł łagodnie w kołysce, kołnierze dokujące zamknęły się z metalicznym szczękiem, a do drzwi śluzy podjechał przezroczysty rękaw korytarza powietrznego. Po paru sekundach rozległ się brzęczyk oznaczający uszczelnienie połączenia i wyrównanie ciśnień.
Mając za plecami porucznika Andrewsa i resztę sztabu, Yanakov przepłynął rękawem i uśmiechnął się, widząc podoficera RMN strategicznie ustawionego tuż przed czerwoną poprzeczką znajdującą się dwa metry od linii oznaczającej początek wewnętrznej grawitacji okrętu. Podoficer otworzył usta i zamknął je pospiesznie bez słowa, widząc, że gość sięga do uchwytu. Co prawda Marynarka Graysona używała zielonego koloru, nie czerwonego, ale znaczenie kodu barwnego było dla Yanakova oczywiste, toteż z wieloletnią wprawą obrócił się w locie i dotknął stopami podłogi już za czerwoną linią, natychmiast ustępując miejsca adiutantowi i pozostałym oficerom. Powitał go świst trapowy i pełna warta okrętu.
W porównaniu z pokładem hangarowym Graysona ten był olbrzymi, ale zdawał się być szczelnie wypełniony ludźmi w tej części, w której panowała już grawitacja i atmosfera. Marines w zielono-czarnych uniformach prezentowali broń, personel Royal Manticoran Navy w czarno-złocistych mundurach prężył się, oddając honory, a Yanakov rozglądał się zaskoczony i najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed mruganiem, bowiem wszyscy obecni sprawiali na nim nieodparcie wrażenie dzieci. Najstarsza obecna osoba nie miała więcej niż trzydzieści standardowych lat, a większość wyglądała, jakby dopiero ukończyła uczelnię!
Wytrenowane odruchy zadziałały, toteż oddał honory mimo zaskoczenia, a potem złości na własną głupotę. Owszem, mogli wyglądać młodzieńczo, gdyż w Królestwie Manticore prolong był powszechnie dostępny i to już w kolejnym pokoleniu, czyli poddawano mu dzieci, nie dorosłych. Zrodziło to kolejną komplikację, o której wcześniej nie pomyślał — nie był do tego stopnia obeznany z dystynkcjami RMN, by móc rozróżnić na pierwszy rzut oka, który z obecnych był najstarszy rangą.