— Ten młodzian ma całkiem zgrabny tyłek nawet jak na oficera — zauważyła doktor Allison Chou Harrington. — Założę się, że miałabyś niezłą uciechę, uganiając się za nim po pokładzie.
— Mamo! — Honor z trudem zdusiła chęć uduszenia rodzicielki tu i teraz i rozejrzała się szybko.
Na szczęście nikt nie zareagował, czyli nikt nie usłyszał tego komentarza. Pierwszy raz w życiu była zadowolona ze zwyczajowego, wszechobecnego gwaru towarzyszącego każdemu przyjęciu.
— Nie przesadzaj — obruszyła się matka ze złośliwym błyskiem. w migdałowych oczach. — Powiedziałam tylko…
— Wiem, co powiedziałaś, a ten „młodzian” jest moim zastępcą!
— I bardzo dobrze — ucieszyła się doktor Harrington. — To tylko ułatwia sprawę. I nie będziesz mi chyba usiłowała wmówić, że nie jest przystojny?! Założę się, że musi się kijem opędzać od adoratorek. Naturalnie, jeśli jest na tyle głupi… Popatrz tylko na jego oczy: mają taki sam wyraz jak ślepia Nimitza w okresie, gdy szuka partnerki.
Honor poczuła, że za chwilę — i to krótką — trafi ją apopleksja, a Nimitz spojrzał z naganą na mówiącą, przekrzywiając łeb z dezaprobatą. Nie żeby miał cokolwiek przeciwko komentarzom dotyczącym swoich osiągnięć seksualnych, ale doskonale wyczuwał, jaką satysfakcję czerpała matka jego człowieka z tych przycinków.
— Komandor Venizelos nie jest treecatem, jakbyś nie zauważyła, a ja nie mam najmniejszego zamiaru ganiać za nim gdziekolwiek — oznajmiła Honor stanowczo.
— Niestety, tak podejrzewałam. Nigdy nie wykazywałaś elementarnego rozsądku w sprawach seksu.
— Ostrzegam cię…
— Nie ośmieliłabym się cię krytykować — przerwała jej matka niewinnie ze śladami powagi w głosie. — Ale kapitan Królewskiej Marynarki dawno powinna skończyć z jakimiś głupimi zahamowaniami.
— Nie mam żadnych zahamowań — poinformowała ją Honor z całą godnością, na jaką mogła się zdobyć.
— Skoro tak twierdzisz… ale i tak pozwalasz, by zmarnował się smakowity młody człowiek, obojętnie, zastępca czy nie.
— Fakt, że urodziłaś się na tak niecywilizowanej i rozpustnej planecie jak Beowulf, nie upoważnia cię jeszcze do podrywania mojego zastępcy! Poza tym, co ojciec by o tym powiedział?!
— Co bym powiedział o czym? — spytał, podchodząc do nich, chirurg-komandor (emerytowany) Alfred Harrington.
— A, jesteś nareszcie — ucieszyła się Honor, spoglądając mu prosto w oczy, gdyż byli równego wzrostu, i wskazała w dół na znacznie drobniejszą rodzicielkę. — Matka znowu zaczyna robić słodkie oczy do mojego zastępcy.
— Może sobie robić; i tak nie będzie miała okazji do czegoś więcej.
— Oboje jesteście siebie warci!
— Miau — skomentowała Allison i Honor z trudem zachowała powagę.
Odkąd sięgała pamięcią, jej rodzicielka czerpała nieustającą radość ze skandalizowania co bardziej konserwatywnych elementów społeczności Królestwa Manticore, które zresztą uważała za beznadziejnie pruderyjne. Jej celne, a złośliwe komentarze doprowadzały niektóre przedstawicielki wyższych klas bądź to do szału, bądź do dłużej trwającej utraty mowy. To, że była piękna, wierna mężowi i nigdy nie zrobiła nic, za co można by ją towarzysko zbojkotować, jedynie pogarszało sytuację.
Pikanterii zaś całej sprawie dodawał fakt, że gdyby miała inklinacje do postępowania zgodnego z zasadami wychowania, bez trudu zebrałaby harem samców, szczęśliwych, że się w nim znaleźli. Była drobna, zgrabna, prawie czystej orientalnej krwi — i to według standardów Ziemi. Wyraziste rysy twarzy, które u siebie Honor uważała za toporne, w jej przypadku stanowiły esencję egzotycznego piękna, a proces prolongu spowodował, że wyglądała nadal na około trzydzieści lat standardowych. Mimo że była znacznie niższa od córki, a może właśnie dlatego, przypominała treecata — była delikatna, lecz silna, pełna wdzięku, fascynująca i dla uważnego obserwatora również drapieżna. Fakt, iż zaliczano ją do najlepszych chirurgów genetycznych w Królestwie, zwiększał jedynie jej oryginalność i atrakcyjność.
Była również szczerze zaniepokojona brakiem życia seksualnego swojej jedynej córki. Prawdę mówiąc, Honor czasami sama się tym martwiła, ale nie miała ku temu specjalnie wielu okazji — to jest tak do martwienia się, jak i do ewentualnego podjęcia tegoż życia. Kapitan okrętu miał z jednej strony mnóstwo zajęć, a z drugiej — nie umawiał się na randki i nie sypiał z członkami załogi, nawet gdyby miał na to ochotę. A ona nie była pewna, czy ją ma. Powód był prosty — jej doświadczenia seksualne sprowadzały się praktycznie do zera, jeśli nie liczyć nader nieprzyjemnego epizodu w Akademii i jednego zauroczenia, które zresztą skończyło się raczej nieszczęśliwie. Dla kogoś bardziej życiowo doświadczonego powód byłby oczywisty — po prostu nie spotkała jeszcze mężczyzny, z którym chciałaby się poważniej związać.
Nie interesowały jej także kobiety — jak dotąd nikt jej specjalnie nie zainteresował, co zresztą miało swoje dobre strony. Unikało się w ten sposób części problemów zawodowych… i określonych rozczarowań osobistych. Przecież ktoś, kto wyglądał jak przerośnięta klacz, miał raczej niewielkie szanse na wzbudzenie zainteresowania u wybranego partnera, a taką właśnie żywiła opinię o sobie. Nie była tym stanem rzeczy zachwycona, ale czasami maskowana złośliwością troska matki okazywała się zdecydowanie mało zabawna. Tym razem tak się nie stało i zaskoczyła oboje, obejmując ich w rzadkiej publicznej demonstracji uczuć.
— Próbujesz mnie przekupić, żebym się poprawiła, co? — burknęła doktor Harrington.
— Nigdy nie próbuję dokonać niemożliwego, mamusiu — uśmiechnęła się niewinnie Honor.
— Jeden zero dla ciebie — ocenił ojciec i podał ramię żonie. — Chodź, Alley: Honor powinna krążyć między gośćmi, a ty chwilowo możesz zatruć życie komuś innemu.
— Ech, wy z Królewskiej Marynarki… — westchnęła z dobrze udawaną bezsilnością Allison, spoglądając wymownie na córkę. — Same kłopoty z wami…
Honor z uśmiechem obserwowała rodziców znikających w tłumie gości. Nie widywali się tak często, jak by chciała, toteż ucieszył ją przydział remontowy krążownika, bowiem stacja Vulcan krążyła wokół jej rodzinnej planety Sphinx, podczas gdy główna stocznia remontowa Królewskiej Marynarki Hephaestus orbitowała wokół bliższej o dziesięć minut świetlnych w stosunku do słońca planety Manticore. Honor wykorzystywała sytuację zgoła bezwstydnie, spędzając sporo czasu w domu i zajadając się smakołykami gotowanymi przez ojca.
Jego ostatnie słowa przypomniały jej jednak o obowiązkach gospodyni, więc wyprostowała ramiona i zagłębiła się w ciżbę gości.
Admirał Eskadry Zielonej Raul Courvosier uśmiechał się niczym dumny posiadacz, obserwując, z jaką pewnością siebie kapitan Harrington rozmawia z gośćmi. Pamiętał kościstą midszypmen, długą, chudą, składającą się z samych kolan i łokci, o trójkątnej twarzy, którą spotkał szesnaście lat temu (czyli ponad dwadzieścia siedem lat standardowych). Była całkowicie oddana służbie, nieśmiała tak, że momentami mowę jej odbierało, i zdeterminowana nie okazać tego po sobie. Poza tym przerażały ją zajęcia z matematyki a równocześnie była urodzonym taktykiem o intuicyjnej zdolności manewrowania okrętem, jakiej nigdy w życiu u nikogo nie spotkał. Była także jedną z bardziej frustrujących adeptek — taki potencjał i prawie udało jej się wylecieć z Akademii, nim zdołał ją przekonać, by wypełniała testy z matematyki równie intuicyjnie, jak wykonywała manewry w symulatorach. Kiedy jednak stanęła na nogi i nabrała pewności co do własnych możliwości, nie było w stanie jej powstrzymać.