Выбрать главу

— Z absolutną pewnością nie, sir. Śledzimy ich od trzech godzin. Minęli już połowę drogi, co w połączeniu z kursem, odległością i przyspieszeniem wskazuje jednoznacznie, że ich cel nie leży w tym układzie planetarnym, a więc to musi być konwój. A w takim razie te pięć jaśniejszych punktów to frachtowce, a trzy pozostałe, ciemnoczerwone, to okręty eskorty. Najprawdopodobniej dwa krążowniki i niszczyciel.

— Hmm — Theisman potarł podbródek. — Mamy tylko sygnatury napędu i żadnych informacji o masach… mogą być dwa niszczyciele i krążownik. Może Harrington została z okrętem flagowym na orbicie i wysłała pozostałe.

— Nie uważam, żeby to było prawdopodobne, sir. Wie pan, jak groźni stali się ostatnio piraci w tych rejonach — sprzeciwił się pierwszy oficer z porozumiewawczym uśmieszkiem.

Theisman jednak nie był do końca przekonany.

— Królewska Marynarka jest dobra w służbie eskortowej. Jeden lekki krążownik i dwa niszczyciele zrobiłyby bez trudu porządek z każdą bandą piratów, o czym wiemy równie dobrze jak oni.

— Myślę jednak, że ten to Fearless, sir — pierwszy oficer wskazał na jeden z ciemnoczerwonych symboli. — Z tej odległości nie ma szans na odczyt, ale sygnatura napędu jest większa niż pozostałych. Myślę, że przodem leci niszczyciel, a pozostałe okręty stanowią bezpośrednią osłonę konwoju… Moglibyśmy się zbliżyć do Graysona i sprawdzić, jaka jednostka pozostała na orbicie, sir.

— Zapomnij o tym — zgasił go Theisman. — Patrzymy, słuchamy i nie zbliżamy się do planety. Mogą mieć przestarzałe sensory, ale wystarczy, żeby mieli szczęście. Poza tym RMN na pewno dysponuje dobrym sprzętem, a jeden okręt eskorty prawdopodobnie pozostał na orbicie.

Pierwszy niechętnie przytaknął — od czasu starcia w systemie Basilisk Ludowa Marynarka nauczyła się, że elektronika, w którą wyposażona jest Royal Manticoran Navy znacznie przewyższa ich własną. O ile — to nadal stanowiło temat tak oficjalnych, jak i nieoficjalnych dyskusji, natomiast wystarczająco do myślenia dawał prosty fakt: w układzie Basilisk lekki krążownik dowodzony przez Harrington i mający zaledwie osiemdziesiąt pięć tysięcy ton zniszczył całkowicie rajdera mającego prawie osiem milionów ton. Rozsądek nakazywał ostrożność — dzięki temu niespodzianki byłyby przyjemne jedynie wtedy, gdyby doszło do faktycznej konfrontacji poziomów technicznego zaawansowania obu stron.

— W takim razie co robimy, sir?

— Doskonałe pytanie… Wiemy, że większość eskorty odlatuje, a jeśli udają się do systemu Casa, wrócą nie wcześniej niż za dziesięć dni. Daje nam to dość czasu, zakładając, że te dupki będą wiedziały, jak należy go wykorzystać… Obudź maszynownię, Al.

— Jaki mamy wziąć kurs, sir? Na Endicott czy na Blackbirda?

— Endicott. Musimy poinformować o wszystkim kapitana Yu. I Simondsa, ma się rozumieć. Kurier z Blackbirda leciałby zbyt długo, więc zawieziemy nowiny osobiście.

— Tak jest, sir.

Theisman wrócił na swój fotel, obserwując powoli przesuwające się po ekranie znaki. Konwój poruszał się z przyspieszeniem mniejszym niż dwieście g, a na mostek spływały meldunki o gotowości poszczególnych działów jego okrętu. Potwierdzał i nie wydawał żadnych rozkazów — spieszyć się nie musiał, a chciał mieć pewność, że żadna z obserwowanych jednostek nie zawróci.

Theisman czekał prawie trzy godziny, nim obserwowane jednostki osiągnęły prędkość czterdziestu czterech tysięcy kilometrów na sekundę i przekroczyły granicę nadprzestrzeni.

— Dobrze, Al, zabieramy się stąd — rozkazał, gdy konwój zniknął z ekranów.

Niszczyciel o masie siedemdziesięciu pięciu tysięcy ton, oficjalnie należący do Masady i nazywający się Principality, choć jego wiszący nadal w mesie herb głosił, że nazywa się Breslau i należy do Ludowej Republiki Haven, drgnął i powoli oddalił się od pasa asteroidów, w którym się dotąd ukrywał. Badając drogę przed sobą pasywnymi sensorami, leciał naprawdę wolno, ale jego dowódca był spokojny — okrętom nie groziło ani wykrycie, ani starcie, gdyż nie licząc jedynej w systemie jednostki RMN, żadna nie była w stanie rozwinąć takiej jak on prędkości, a tamta znajdowała się za daleko. W pasie asteroidów mieściły się stacje wydobywcze, wokół których panował naprawdę duży ruch, i rejony te Principality omijała jak zakażone. Jak długo uważał, gdzie jest i leci, używając niewielkiej części mocy, lokalne sensory nie miały prawa go wykryć. Zaś czujniki okrętu Królewskiej Marynarki nie powinny. Theisman zresztą robił, co mógł, by to nie nastąpiło, jako że wykrycie jego niszczyciela byłoby katastrofalne dla planów Ludowej Republiki… nie wspominając już o tym, iż kapitan Yu zrobiłby z jego jaj naszyjnik, gdyby tak się stało.

Minęły kolejne długie i nużące godziny, nim niszczyciel znalazł się na tyle daleko od Graysona, by mógł zwiększyć szybkość i oddalić się łagodnym łukiem od pasa asteroidów. Sensory pokładowe były w stanie wykryć każdy statek na długo przed tym, nim jego czujniki zdołałyby zasygnalizować obecność niszczyciela, toteż mógłby spokojnie zmienić kurs lub wyłączyć napęd. Zwiększał więc spokojnie prędkość, wylatując z systemu. Musiał znaleźć się co najmniej trzydzieści minut świetlnych od planety, by móc wejść w nadprzestrzeń, a z tej odległości nikt na orbicie Graysona nie był w stanie tego odkryć.

Gdy był już w nadprzestrzeni, Theisman odetchnął z ulgą — kolejny raz mu się udało niepostrzeżenie wykonać zadanie. Teraz pozostało tylko dopilnować, by informacje dotarły do kapitana Yu, i czekać, co też zrobi Simonds.

ROZDZIAŁ VIII

— Dziękuję za przybycie, admirale Courvosier — admirał Yanakov wstał, witając gościa, który uniósł brwi, widząc przy stole dwie kobiety, gdyż sądząc po strojach i biżuterii, były żonami gospodarza.

A zgodnie z obowiązującą na Graysonie etykietą żona nie pojawiała się nawet na prywatnym obiedzie, chyba że gość lub goście należeli do najbliższych przyjaciół męża. Yanakov był świadom, że on o tym wie… co znaczyło, że sama ich obecność jest ważną wiadomością.

— To ja dziękuję za zaproszenie — odparł, ignorując zgodnie z wymogami etykiety obecność pań, jako że nikt ich nie przedstawił.

Co teraz nastąpiło.

— Proszę mi pozwolić przedstawić moje małżonki — dodał Yanakov. — To Rachel, moja pierwsza żona… Rachel, oto admirał Raoul Courvosier.

— Witamy w naszym domu. — Głos kobiety siedzącej z prawej strony gospodarza był łagodny, podobnie jak uśmiech, ale spojrzenie szczere i pełne ciekawości, gdy podała mu dłoń.

Ponieważ nie miał pojęcia, jak należy witać żony wysoko postawionych ludzi, zareagował tak jak zwykle, czyli skłonił się i musnął jej dłoń ustami.

— Dziękuję, pani Yanakov. Jestem zaszczycony zaproszeniem.

Widać było, że pocałunek ją zaskoczył, ale nie cofnęła dłoni ani w żaden inny sposób nie okazała oburzenia — przeciwnie, uśmiechnęła się, gdy puścił jej rękę, i oparła ją na ramieniu drugiej kobiety.

— To Anna, trzecia żona Bernarda — ta również się uśmiechnęła i podała mu rękę, którą ucałował z galanterią. — Esther prosiła o wybaczenie, ale jest chora i doktor Howard polecił jej pozostać w łóżku. Zapewniam, że gdyby nie to, siostra byłaby z nami, gdyż z równą naszej niecierpliwością pragnęła pana poznać, admirale.

Courvosier omal nie zamrugał, zaskoczony, nim nie przypomniał sobie, że żony tego samego męża mówią o sobie per „siostra”. Musiał nie do końca nad sobą zapanować, bo w uśmiechu Rachel pojawił się autentyczny humor. Na wszelki wypadek wolał nie mówić, że chętnie spotka się z chorą przy innej okazji — w obliczu znanej zazdrości tutejszych mężczyzn komunał towarzyski mógł okazać się groźnym faux pas.