Выбрать главу

— Proszę przekazać, że bardzo żałuję, że choroba uniemożliwiła jej wzięcie udziału w tym spotkaniu — zdecydował się na najbezpieczniejszą wersję.

— Przekażę — obiecała, wskazując z wdziękiem na czwarte krzesło przy stole.

Kiedy usiadł, zadzwoniła niewielkim dzwoneczkiem, i w sali pojawiły się bezszelestne i doskonale wyszkolone służące z tacami pełnymi jedzenia. Przypomniał sobie, że na Graysonie prolong był niedostępny, nie były to więc, jak pierwotnie sądził, młode kobiety, lecz dziewczęta.

— Proszę jeść bez obaw — Yanakov przerwał milczenie. — Wszystkie produkty pochodzą z farm orbitalnych i zawierają tyle samo ciężkich związków, co uprawiane na Sphinksie czy Manticore.

Courvosier skinął głową, ale nie zabrał się do jedzenia. Poczekał, aż służące się oddalą, a gospodarz odmówi krótką modlitwę. Kuchnia stanowiła krzyżówkę orientalnej ziemskiej i spotykanej w New Toscana na Manticore. I była doskonała. Kucharz Yanakova bez trudu zdobyłby pięć gwiazdek w tak renomowanym lokalu jak „Cosmo”.

Rozmowa przy stole natomiast nie przebiegała tak, jak oczekiwał, znając już jako tako Yanakova i jego oficerów. Podobnie jak wszyscy spotkani dotąd obywatele Graysona, zachowywali się tak sztywno i nienaturalnie, nie licząc okazji, gdy lepiej lub gorzej próbowali ukryć pogardę w stosunku do oficerów płci żeńskiej RMN, że odruchowo stworzył sobie obraz ponurych, nadętych nudziarzy, w których domach panuje atmosfera zbliżona do tej z rodzinnych grobowców, a kobiety widzi się rzadko i nie słyszy wcale. Tymczasem obie tutaj obecne były elokwentne, wesołe i jak najbardziej ożywione — nie ulegało przy tym wątpliwości, że darzą męża szczerym uczuciem, sam zaś Yanakov stał się innym człowiekiem. Zniknął gdzieś jego formalizm i widać było, że czuje się pewnie i dobrze. Courvosier nie miał złudzeń — wieczór został zaplanowany tak, by pokazać mu „ludzką twarz” mieszkańców Graysona, co nie zmieniało w niczym faktu, że czuł się tu świetnie i uważał, że jest mile widziany.

Do posiłku przygrywała cicha muzyka z rodzaju, do jakiego nie był przyzwyczajony — klasyczna muzyka Graysona wywodziła się od czegoś, co na Ziemi nazywano country and western, ale była miła dla ucha pomimo przebijającego miejscami smutku. Jadalnia była duża, nawet jak na standardy planetarne Królestwa. Miała wysokie, łukowate sklepienie, ściany pokryte przypominającymi arrasy tkaninami i starymi olejnymi obrazami, głównie, choć nie wyłącznie, o tematyce religijnej. Wszystkie krajobrazy miały także wspólną cechę — przedstawiały piękne i jakby nawiedzone widoki naznaczone piętnem goryczy, zupełnie jak zakazany obraz Krainy Elfów, która mimo urzekającego piękna nigdy nie stanie się domem dla człowieka, a mimo to człowiek żył tuż obok niej. Pomiędzy dwoma takimi obrazami znajdowało się wysokie okno… o podwójnych, grubych szybach hermetycznie zamkniętych i wtopionych w futrynę. Nie miało ani klamki, ani zawiasów, za to pod parapetem znajdował się wlot klimatyzacji.

Courvosierem wstrząsnął wewnętrzny dreszcz — sceneria za oknem zapierała dech: poszarpane, pokryte śniegiem górskie szczyty, niżej porośnięte zielenią, zdawały się zapraszać do wspinaczki, a błękitno-zielona trawa do spaceru. A on miał na biodrze maskę gazową pobraną w ambasadzie. Co prawda Langtry powiedział mu, że nie powinien jej potrzebować, jeśli nie będzie niepotrzebnie przedłużał pobytu na powierzchni… no i naturalnie, jeśli nie zwiększy się ilość pyłów w atmosferze. Miał też świadomość, że przodkowie gospodarzy żyli tu od wieków w warunkach pod wieloma względami znacznie niebezpieczniejszych niż panujące na stacjach kosmicznych. Zmusił się do odwrócenia wzroku od okna i upił łyk wina. Gdy odstawił kielich i uniósł wzrok, napotkał ciemne i zamyślone spojrzenie gospodarza.

Posiłek dobiegł końca, kobiety oddaliły się, żegnając gościa, a nowy służący — mężczyzna — nalał do delikatnych pucharów importowaną brandy.

— Mam nadzieję, że obiad panu smakował, admirale? — spytał Yanakov, rozkoszując się bukietem z przesuwanego pod nosem kielicha.

— Był doskonały, admirale, podobnie jak towarzystwo. — Courvosier uśmiechnął się i dodał łagodnie: — Jestem przekonany, iż miało takie być z założenia.

— Touche — mruknął gospodarz, także się uśmiechając, i odstawił z westchnieniem naczynie. — Prawdę mówiąc, zaprosiłem pana niejako w celu przeprosin. Traktowaliśmy was źle, zwłaszcza kobiety-oficerów, i chciałem, by przekonał się pan, że nie jesteśmy zupełnymi barbarzyńcami. I nie trzymamy żon w klatkach.

Courvosier przestał się uśmiechać, skosztował brandy i odparł spokojnie:

— Doceniam to, ale prawdę mówiąc, to nie mnie powinien pan przeprosić, admirale Yanakov. Yanakov zaczerwienił się, lecz przytaknął.

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale musi pan zrozumieć, że nadal szukamy sposobów zachowania się w zupełnie nowych okolicznościach. Zgodnie z nowymi zwyczajami, szczytem chamstwa z mojej strony byłoby zaprosić do domu kobietę bez jej protektora — poczerwieniał jeszcze bardziej, widząc uniesione brwi gościa, i dodał: — Wiem, że wasze kobiety nie mają „protektorów” w takim znaczeniu jak nasze i ich nie potrzebują, lecz z drugiej strony muszę brać pod uwagę podwładnych czy członków Izby i ich reakcję, gdybym tak radykalnie złamał obowiązujące od dawna zwyczaje. I chodziłoby tu nie tyle o mnie, ale o was, z uwagi na przyjęcie zaproszenia. Dlatego zaprosiłem pana, którego wielu moich rodaków uważa pod pewnymi względami za protektora wszystkich żeńskich członków waszych załóg.

— Rozumiem — Courvosier upił łyk brandy. — Rozumiem i doceniam pański gest. Z przyjemnością także przekażę swoim oficerom pańskie przeprosiny. Naturalnie dyskretnie.

— Dziękuję — ulga Yanakova była wyraźna. — Na tej planecie jest sporo przeciwników jakiegokolwiek sojuszu z Królestwem Manticore. Niektórzy boją się zewnętrznych wpływów, inni tego, że ściągniemy na siebie wrogość Haven, nie zyskując ochrony, a jeszcze inni mają czysto religijne powody. Ani ja, ani Protektor Benjamin nie należymy do nich i aż za dobrze zdajemy sobie sprawę, co ten sojusz może dla Graysona oznaczać, i to nie tylko pod względem militarnym. Okazuje się, że mimo tej świadomości wszystko, co zrobiliśmy od momentu waszego przybycia, zrobiliśmy źle, tworząc nowe podziały, które ambasador Hartman błyskawicznie wykorzystuje i pogłębia. Żałuję tego, podobnie jak Protektor, który zresztą polecił mi przekazać panu swoje przeprosiny, tak osobiste, jak i jako głowy państwa.

— Rozumiem — powtórzył cicho Courvosier, czując dziwne podniecenie: było to najuczciwsze przedstawienie stanowiska gospodarzy, z jakim zetknął się od dnia przylotu, i nadarzała się świetna okazja, której nie można było nie wykorzystać. Co nie zmieniało w niczym niesmaku, jaki czuł — jego obowiązkiem było doprowadzenie do podpisania traktatu, co więcej, chciał tego, bo podobała mu się większość mieszkańców Graysona, z którymi miał okazję się spotkać, i to pomimo rezerwy i sztywnych reguł obyczajowych, ale Honor zniknęła ze sceny zaledwie jeden dzień temu. I już powstały sprzyjające okoliczności.

— Proszę przekazać Protektorowi Benjaminowi, że doceniam wagę jego wiadomości, i w imieniu Królowej oczekuję formalnego przypieczętowania traktatu, który mamy nadzieję stworzyć. Ale chciałbym też powiedzieć panu, admirale Yanakov, że w opinii Królestwa nie istnieje wytłumaczenie sposobu, w jaki pańscy podwładni traktowali kapitan Harrington.

Yanakov ponownie się zaczerwienił, nie odezwał się jednak i nie wykonał najmniejszego gestu, zapraszając w ten sposób gościa, by kontynuował, co ten zrobił, pochylając się ku niemu nad stołem.