Zamilkł ponownie, a Courvosierowi zrobiło się wstyd — tego aspektu życia nie wziął pod uwagę, a znając historię Graysona, powinien. Potępiał ich zwyczaje i uważał się za tolerancyjnego kosmopolitę, a nawet nie starał się wyjść poza czarno-biały obraz gospodarzy, czyli podszedł do nich dokładnie tak, jak oni do niego. Nikt nie musiał mu mówić, że Bernard Yanakov był nietypowym przedstawicielem tego społeczeństwa ani że większości męskiej populacji Graysona nigdy nie śniło się nawet o tym, by kwestionować daną im przez Boga władzę nad kobietami. Ale Yanakov z pewnością nie był jedyny i to właśnie tacy jak on stanowili prawdziwą duszę Graysona. Zdawał sobie doskonale sprawę, że wielu obywateli Królestwa było wartych mniej niż pocisk z pulsera, którym należałoby ich odstrzelić — jak choćby Houseman, daleko nie szukając. Ale to nie oni byli solą tej ziemi. Prawdziwi i ważni, ci, którzy powodowali, że Królestwo stawało się lepsze, niż śnili jego założyciele, i zmuszali innych, by żyli zgodnie z tymi ideami, ponieważ sami w nie wierzyli i wychowywali następców — to dla takich jak Honor warto było się starać. Oni stanowili nadzieję i przyszłość Gwiezdnego Królestwa. Być może tacy jak Bernard Yanakov byli przyszłością Graysona.
Yanakov ocknął się z zamyślenia i klasnął — w sali zapaliły się światła i obaj znów wyraźnie się widzieli.
— Po pierwszych trzech wiekach sytuacja zaczęła się zmieniać — odezwał się ponownie. — Straciliśmy oczywiście olbrzymi zasób wiedzy, obniżył się poziom cywilizacyjny, co było zgodne z planami Graysona i Pierwszych Starszych, czyli jego zastępców i następców. Taki przecież był cel tej podróży, świadomie więc pozostawili na Ziemi nauczycieli, specjalistów i książki dotyczące nauk ścisłych. Mieliśmy szczęście, że nie traktowano równie podejrzliwie nauk przyrodniczych, ale i z tych dziedzin mieliśmy zbyt mało fachowców. W przeciwieństwie do was nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy, nikogo to zresztą nie obchodziło. Dlatego pierwszy statek wyposażony w napęd nadprzestrzenny dotarł tu dopiero dwieście lat temu, a nasz statek kolonizacyjny opuścił Ziemię pięćset lat przed waszym, tak więc zaczynaliśmy z urządzeniami i wiedzą o pięćset lat prymitywniejszą od waszej. Nikt nie przybył, by nauczyć nas nowych technologii czy przekazać wiedzę, która pomogłaby nam przetrwać. To, że kolonia nie uległa zagładzie, jest najlepszym dowodem na istnienie Boga, admirale. Po trzech wiekach nastąpił kres gwałtownego regresu i rozpaczliwej walki o byt. Wiedzieliśmy, że przeżyjemy, i zaczęliśmy powoli odzyskiwać dawną wiedzę, choć startowaliśmy, mając jedynie jej strzępy z poziomu prawie pierwotnego. I wtedy zdarzyła się najgorsza możliwa rzecz w społeczności religijnej: schizma.
— Umiarkowani i Wierni — dodał cicho Courvosier.
— Właśnie. Wierni trzymający się kurczowo pierwotnej doktryny Kościoła i uważający technikę za przekleństwo mimo tego, że jedynie dzięki niej żyli. Przyznaję, że nie mogę pojąć, jak można myśleć w ten sposób. Wyrosłem w świecie techniki, może prymitywniejszej niż wasza, ale najlepszej, na jaką nas było stać, i wiedziałem, że od niej zależy moje przetrwanie. Jak, na litość boską, ludzie będący o krok od zagłady mogli wierzyć, że Bóg oczekuje od nich, że przetrwają bez niej?! Oni jednak mogli i, przynajmniej z początku, tak właśnie uważali. Umiarkowani wierzyli, że sytuację spowodowała Omyłka Wiary, dzięki której w końcu jasna stała się Wola Boga. Chciał, abyśmy stworzyli takie społeczeństwo, w którym technika wykorzystywana będzie w sposób, w jaki zamierzył to od początku, czyli jako sługa człowieka, nie zaś jego pan. Nawet Wierni w końcu to zaakceptowali, ale istniała już wówczas wrogość między obydwoma odłamami, a różnice potęgowały się, zamiast znikać. Nie dotyczyły już co prawda techniki, ale praktycznego zastosowania zasady „życia po bożemu”. Stali się reakcyjnymi fanatykami, dla których określenie „konserwatywni” było niezasłużonym komplementem. Kształtowali doktrynę Kościoła według własnych uprzedzeń, wyrzucając z niej to, co do nich nie pasowało, i dopisując to, czego brakowało. Wydaje się panu, admirale, że sposób, w jaki traktujemy kobiety, to barbarzyństwo i zacofanie… Słyszał pan kiedykolwiek o doktrynie Drugiego Upadku?
Courvosier zaprzeczył w milczeniu, a Yanakov westchnął i wyjaśnił:
— Wierni uznali cały Nowy Testament za heretycki wymysł, gdyż według nich rozwój techniki na Ziemi „udowodnił”, że Chrystus nie był prawdziwym Mesjaszem. O tym pan słyszał, jak sądzę?
Zapytany przytaknął.
— Posunęli się jeszcze dalej — gospodarz uśmiechnął się ponuro. — Według ich nowej teologii Pierwszy Upadek, w wyniku którego nastąpiło wygnanie z Raju, spowodowany był winą Ewy — i dlatego kobieta powinna być własnością mężczyzny. Umiarkowani mogli sobie uważać, co chcieli, na przykład tak jak obecnie wierzymy, że to, co nas tu spotkało, było częścią próby, na którą wystawił nas Bóg, gdyż zbłądziliśmy. Oni wierzyli w to, że Bóg nigdy nie zamierzał konfrontować nas ze środowiskiem Graysona. Miał nas przenieść do Nowego Raju, ale zgrzeszyliśmy śmiertelnie zaraz po przylocie. Ponieważ Pierwszy Upadek był wynikiem grzechu Ewy, drugi musiał zostać popełniony przez jej córy. Usprawiedliwiało to sposób, w jaki traktowali swoje żony i córki, i zażądali, żebyśmy wszyscy to zaakceptowali. Abyśmy przyjęli ich bezsensowne ograniczenia żywieniowe, publiczną chłostę, kamienowanie i inne okrucieństwa. Umiarkowani odmówili i rozdźwięk zmienił się w nienawiść, która szybko doprowadziła do wojny domowej. To była straszliwa wojna, choć bowiem Wiernych było mniej, a prawdziwi fanatycy stanowili ledwie drobną ich część, była to część przywódcza, całkowicie pozbawiona uczuć i bezwzględna. Wiedzieli, że Bóg jest po ich stronie, więc wszystko, co zrobili, robili w Jego Imię, czyli postępowali dobrze. Każdy, kto im się sprzeciwił albo choćby próbował pozostać neutralny — automatycznie zostawał uznany za heretyka, wcielenie zła, i nie miał prawa żyć. Jak już powiedziałem, zaczęliśmy wówczas dopiero odbudowywać utraconą wiedzę, ale broń palną, czołgi czy napalm mogliśmy już produkować w przemysłowych ilościach. A oni jako broń ostateczną zbudowali bomby atomowe w ilości wystarczającej, by zniszczyć całe życie na tej planecie, albo i samą planetę. Nie mieliśmy o tym pojęcia, dopóki Barbara Bancroft, żona najbardziej fanatycznego z przywódców, nie uciekła do nas i nie ostrzegła, uważając, że musimy wiedzieć o zagrożeniu, gdyż jest zbyt poważne dla wszystkich. W ten sposób uratowała nas, ale popełniła największe możliwe świętokradztwo z punktu widzenia Wiernych i z jak najlepszych pobudek doprowadziła do nowej tragedii.
Yanakov przestał mówić, wpatrzył się w zamyśleniu w zawartość swego pucharu. Courvosier zdecydował się nie odzywać i w efekcie milczenie trwało naprawdę długo.
— Barbara Bancroft stała się, można by powiedzieć, wzorcową bohaterką albo ideałem kobiety — odezwał się wreszcie gospodarz. — Jest naszą Joanną d’Arc, Panią Jeziora, zbawczynią planety i posiada wszystkie zalety, które cenimy u kobiet: miłość, troskliwość i gotowość do ryzykowania życiem, by uratować dzieci. Wtłoczyliśmy ją w ramki naszych własnych przekonań i uprzedzeń i zrobiliśmy z niej święty obrazek. Natomiast dla Wiernych kobieta, którą nazywamy Matką Graysona, jest uosobieniem Drugiego Upadku: żywym dowodem winy wszystkich kobiet i potwierdzeniem dogmatu mówiącego, że kobieta jest wcieleniem zła. Usunęli Nowy Testament, ale zachowali pojęcie Antychrysta, a ją nazywają Ladacznicą Szatana… Wracając do głównego wątku: dzięki Barbarze Bancroft byliśmy przygotowani, gdy nam zagrozili zniszczeniem. Wiedzieliśmy, że z fanatykami nie da się dyskutować: można ich albo zabić, albo wygnać. Zabić nie mogliśmy, nie ginąc przy tym do ostatniego, więc pozostało wygnanie. I wtedy wszechświat spłatał nam najokrutniejszego figla — ponieważ mieliśmy taką możliwość. Widzi pan, mój przodek Hugh Yanakov był kapitanem statku kolonizacyjnego i robił, co mógł, byśmy nie stracili możliwości lotów kosmicznych. Każdy mający choć resztki rozumu nie zatrute fanatyzmem religijnym najpierw przeprowadziłby dokładne badania planety, a dopiero potem lądował. Gdyby zobaczył wyniki, czym prędzej zmieniłby kurs, szukając innej, bardziej nadającej się do zasiedlenia planety. Dowodzący wyprawą Starsi nie byli zdolni do takiej logiki: ta planeta to był nowy świat obiecany im przez Boga, więc wylądowali natychmiast i zaraz po obudzeniu kolonistów, co zresztą też nastąpiło błyskawicznie i bez sensu, rozbili całą instalację hibernacyjną. Był to swoisty odpowiednik spalenia łodzi i odcięcia sobie i swoim następcom możliwości powrotu. Sądzę, że potem gorzko tego żałowano, ale to już niczego nie zmieniło. Ponieważ statek nie mógł dolecieć z żywą załogą do innego systemu, a sytuacja okazała się dramatyczna, by przetrwać, stopniowo wykorzystano większość jego elementów. Musieliśmy więc zostać tu i żyć; i jakoś się udało. Do czasów Wojny Cywilnej osiągnęliśmy z powrotem poziom techniki umożliwiający budowę prymitywnych, chemicznie napędzanych statków kosmicznych mogących latać z prędkością podświetlną. Nie miały urządzeń hibernacyjnych, ale do systemu Endicott i z powrotem mogły dotrzeć w dwanaście do piętnastu lat. Wysłaliśmy tam nawet ekspedycję i odkryliśmy planetę obecnie zwaną Masadą. Jej oś nachylona jest pod kątem czterdziestu stopni, a warunki pogodowe niezwykle surowe w porównaniu z panującymi na Graysonie, ale ludzie mogą jeść rosnące tam rośliny i uprawiać ziemskie bez obaw. Nie muszą używać filtrów przy oddychaniu… Większość mieszkańców Graysona oddałaby wszystko, by tam zamieszkać — ale tak się nie stało, ponieważ nie dysponowaliśmy technicznymi możliwościami przewiezienia tam wszystkich. Ale pod koniec wojny mieliśmy taką możliwość w stosunku do kilkunastu tysięcy ocalałych fanatyków, którzy mogli zabić nas wszystkich. Niech pan pomyśli, admirale: wysłaliśmy ich w jedyne dostępne miejsce, dając im możliwość życia w doskonałych, w porównaniu z tymi, warunkach. A sami musieliśmy zrezygnować z marzeń o wyniesieniu się z Graysona. Po wysłaniu tych pięćdziesięciu tysięcy zajęliśmy się robieniem z Graysona miejsca najbardziej nadającego się do życia. Tak na marginesie, złośliwym zrządzeniem losu wszystkie statki dotarły do Masady.