Выбрать главу

Zarumieniła się, przypominając sobie, o czym chciała z nim porozmawiać, i dała sobie w duchu kopa w tyłek.

— Przepraszam, sir — odezwała się. — Czy mógłby pan poświęcić mi chwilę?

— Naturalnie. — Uniósł brew, dając jej równocześnie znak, by usiadła. — Pani, panno?…

— Panno Wolcott, sir. Carolyn Wolcott, rocznik 81.

— Aha, pierwszy przydział — domyślił się bez specjalnego zaskoczenia.

— Pierwszy, sir.

— W czym mogę pomóc, panno Wolcott?

— Chodzi o to… — przełknęła nerwowo ślinę, zdając sobie sprawę, że pomimo jego uroku rozmowa będzie tak trudna, jak się spodziewała. — Był pan z kapitan Harrington na placówce Basilisk, a ja muszę porozmawiać z kimś, kto ją zna…

— Tak? — brwi Tremaine’a zjechały w dół, a głos stał się znacznie chłodniejszy.

— Tak, sir — powiedziała czym prędzej. — Chodzi o to, że coś się stało na… na Graysonie i nie wiem, czy powinnam…

Ponownie przełknęła ślinę, ale w jego oczach dostrzegła nagłe zrozumienie.

— Któryś z tych ich oficerów panią obraził, prawda? — spytał łagodnie i poczuła na policzkach gorąco rumieńca. — Dlaczego nie porozmawiała pani o tym z komandorem Venizelosem?

— Bo… bo nie wiem, jak by zareagował… jak zareagowałaby pani kapitan… no bo oni traktowali ją strasznie, a nigdy żadnemu nic nie powiedziała… Mogłaby pomyśleć, że jestem przewrażliwiona… albo coś…

— Wątpię. — Tremaine nalał sobie kawy z dzbanka i zatrzymał go pytająco nad jej kubkiem.

Skinęła głową, dolał więc i jej, odstawił dzbanek i spytał, przyglądając się jej uważnie:

— Dlaczego mam wrażenie, że to właśnie to „albo coś” jest najważniejsze?

Policzki Carolyn Wolcott przybrały ciemnoczerwoną barwę. Wbiła wzrok w kubek i wykrztusiła:

— Nie znam kapitan Harrington tak… tak dobrze jak pan, sir.

— Ostatni raz, gdy służyłem pod nią, byłem również chorążym świeżo po akademii. — Tremaine uśmiechnął się nieco ironicznie. — Nie było to zresztą tak dawno temu, ale nie mogę twierdzić, żebym ją dobrze znał. Szanuję ją i podziwiam, ale nie znam. Taka jest prawda, panno Wolcott.

— Ale był pan z nią w systemie Basilisk.

— Podobnie jak paręset innych osób. Byłem niedoświadczonym gówniarzem i większość czasu spędziłem, wykonując zadania poza okrętem… jeśli chce pani porozmawiać z kimś, kto ją naprawdę dobrze zna, to najlepszym wyborem będzie Rafe Cardones.

— Nie mogłabym zawracać mu głowy! — jęknęła z tak szczerym oburzeniem, że roześmiał się głośno.

— Cardones był wtedy podporucznikiem, i między nami mówiąc, dość mocno odbiegającym od ideału. To się naturalnie zmieniło, w czym skipper wybitnie mu pomogła — uśmiechnął się i spoważniał. — No dobrze, skoro pani zaczęła, proszę skończyć. Proszę mi powiedzieć, o czym nie chce pani rozmawiać z Rafem czy Venizelosem. No dalej, wszyscy wiedzą, że chorąży musi się prędzej czy później zbłaźnić; jak dotąd żaden jeszcze w tej kwestii nie zawiódł.

— Chodzi o to… sir, czy kapitan ucieka z Graysona? — wypaliła i z przerażeniem dostrzegła, jak twarz rozmówcy tężeje w pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu maskę.

— Byłaby pani uprzejma wyjaśnić to pytanie, pani chorąży — zażądał lodowato.

— Chodzi o to, sir… komandor Venizelos wysłał mnie na planetę z bagażami admirała Courvosiera — przyznała nieszczęśliwą miną: nie chciała, by rozmowa potoczyła się właśnie tak, a wiedziała, że to pytanie zostanie przez każdego odebrane jako krytyka dowódcy. — Miałam na lądowisku spotkać kogoś z ambasady, ale był tam tylko ten… ten oficer z Graysona. Powiedział mi, że nie miałam prawa wylądować tam, gdzie wylądowałam, mimo że dostałam zezwolenie, by lądować właśnie na tym stanowisku od kontroli lotów. Powiedział też, żebym nie udawała oficera, bo nie mam do tego żadnego prawa i że… że powinnam wrócić do domu i dalej bawić się lalkami, sir.

— I nie powiedziała pani o tym pierwszemu oficerowi? — Głos nadal był lodowaty, ale z ulgą stwierdziła, że ten chłód nie miał nic wspólnego z jej osobą.

— Nie, sir — przyznała cicho.

— Ten… powiedział coś jeszcze? — warknął Tremaine.

— On… wolałabym o tym nie mówić, sir… Pokazałam mu rozkazy i zezwolenie, a on się tylko roześmiał. Powiedział, że są nieważne, bo wydała je kapitan, a nie prawdziwy oficer, i nazwał ją… a potem powiedział, że najwyższy czas, żeby „kurwy” odleciały z Graysona i… — zacisnęła dłonie na kubku i przygryzła wargę — …i próbował mi wsunąć rękę pod kurtkę mundurową, sir.

— Co takiego?!

Tremaine’a aż podniosło z fotela, a głos miał tak donośny, że wszyscy obecni w sali odwrócili głowy, przyglądając mu się z zaskoczeniem. Carolyn rzuciła błyskawiczne spojrzenia na boki i wbiła wzrok w blat. Tremaine siadł powoli i przyjrzał się jej zwężonymi oczyma.

— Dlaczego pani o tym nie zameldowała? — spytał ciszej. — Zna pani rozkazy wydane w tej kwestii przez kapitan Harrington!

— A bo… — Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Przygotowywaliśmy się do odlotu… a on był przekonany, że kapitan… ucieka przed złym traktowaniem. A ja nie wiedziałam, czy on ma rację czy nie, a nawet gdyby nie miał, to za godzinę mieliśmy opuścić orbitę… Nic takiego nigdy mi się nie przydarzyło, sir. Gdyby to było w domu, to… a tutaj nie wiedziałam, co mam zrobić, a gdyby… gdybym powtórzyła kapitan to, co on o niej powiedział, to…

Tym razem umilkła na dobre, mocniej przygryzając wargę. Tremaine odetchnął głęboko i oświadczył:

— Dobrze. Zrobi pani tak, panno Wolcott: jak tylko pierwszy oficer zejdzie z wachty, opowie mu pani dokładnie, co się stało, z najdrobniejszymi szczegółami, wszystkimi, które sobie pani przypomni, ale niech przemilczy pani, że zastanawiała się nad tym, czy kapitan ucieka czy nie.

Widząc jej wygłupione i nieszczęśliwe spojrzenie, uśmiechnął się leciutko i powiedział już innym tonem, łagodniejszym i trochę mniej rzeczowym.

— Proszę posłuchać: wątpię, by kapitan Harrington wiedziała, jak się ucieka, albo raczej co naprawdę oznacza to słowo. Czym innym jest taktyczne wycofanie się, a to właśnie zrobiła, tyle że, cokolwiek na Graysonie myślą, powodem na pewno nie były ich szykany. Natomiast jeśli zasugeruje pani komandorowi Venizelosowi, że rozważała taką ewentualność, to najprawdopodobniej pani nogi z tyłka powyrywa, używając szeregu określeń powszechnie uznawanych za obelżywe i z zasady nie stosowanych na pokładach okrętów Jej Królewskiej Mości. Ujmując rzecz łagodnie.

— Tego się właśnie obawiałam. A jeżeli… on miał rację, to nie chciałam pogarszać sytuacji, bo to, co o niej powiedział, było obrzydliwe… i nie chciałam…

— Panno Wolcott — przerwał jej łagodnie. — Proszę się nauczyć, że jedyną rzeczą, za którą skipper nigdy pani nie obwini, to postępowanie kogoś innego. A co się tyczy fizycznego napastowania, to jest na to szczególnie wyczulona od… nieważne. Proszę o wszystkim powiedzieć pierwszemu, a jeśli zapyta, dlaczego pani tyle czasu zwlekała, proszę mu powiedzieć, że ponieważ zdarzyło się to na chwilę przed odlotem, sądziła pani, że do naszego powrotu i tak nic w tej sprawie nie da się zrobić. Jest to mniej więcej zgodne z prawdą, tak?

Przytaknęła bez słowa.

— To dobrze. Obiecuję, że spotka się pani ze wsparciem, a nie z ruganiem. — Tremaine uśmiechnął się już bardziej naturalnie. — Natomiast wydaje mi się, że potrzebuje pani kogoś, kogo mogłaby pani spytać o radę, nie ryzykując narażenia się któremuś z oficerów. Kiedy dopije pani kawę, zapoznam panią z kimś takim.