Выбрать главу

— Z kim, sir? — spytała, zainteresowana niecodzienną rekomendacją.

— Cóż, nie jest to z pewnością ktoś, kim byliby zachwyceni pani rodzice. — Tremaine uśmiechnął się złośliwie. — Nie zmienia to faktu, że wyprostował mnie skutecznie w czasie pierwszego lotu, i uważam, że pani też pomoże. Wydaje mi się, że polubi pani mata Harknessa, a poza tym jeśli ktoś na pokładzie wie, jak cicho i skutecznie postępować ze ścierwem typu tego graysońskiego oficerka, to właśnie on.

Wolcott czym prędzej dopiła kawę i oboje wstali.

Komandor Alistair McKeon obserwował z lekkim podziwem, jak Nimitz ogryza kolejną ćwiartkę królika. Z jakichś powodów, znanych jedynie Opatrzności, ziemskie króliki doskonale zaadaptowały się na Sphinksie. Było to zaskakujące, ponieważ lokalny rok liczył pięć lat standardowych, grawitacja była o trzydzieści procent wyższa od ziemskiej, oś planety miała czternaście stopni nachylenia — w efekcie zaowocowało to dość oryginalnymi i wywierającymi wrażenie odmianami lokalnej flory i fauny oraz klimatem, który wszyscy lubili wiosną i jesienią i nienawidzili w pozostałych porach roku. W tych warunkach należało się spodziewać, że coś tak genetycznie obciążonego głupotą jak królik szybko zginie marnie, a tymczasem stało się zupełnie inaczej. Prywatnie McKeon uważał, że jest to zasługa tempa rozmnażania się.

Nimitz ignorował fakt, iż jest obserwowany, oddzielając mięso od kości z chirurgiczną wręcz precyzją i zadowolonymi mruknięciami kwitując co smakowitsze kąski. McKeon uśmiechnął się do swoich myśli — króliki mimo dobrej aklimatyzacji nie stały się mądrzejsze, a podobnie jak ludzie mogli jeść większość lokalnych zwierząt, tak lokalne drapieżniki mogły żywić się królikami. I — jak właśnie było widać — robiły to ze smakiem.

— On chyba naprawdę lubi króliki — zauważył.

— Nawet bardzo — uśmiechnęła się Honor. — Nie wszystkie treecaty za nimi przepadają tak jak za selerami i pewnie dlatego króliki jeszcze na Sphinksie nie wyginęły. Nimitz jest epikurejczykiem, a mięsa króliczego nie jadał, dopóki mnie nie adoptował. Szkoda, że nie widziałeś, jak pierwszy raz poczęstowałam go pieczonym królikiem.

— Czyżby zapomniał o dobrych manierach?

— On nie miał wówczas żadnych manier przy stole, ale wtedy praktycznie wytarł sobą talerz.

Nimitz spojrzał na Honor z tak miażdżącą pogardą połączoną z urazą, że McKeon parsknął śmiechem. Niewiele treecatów opuściło planetę i większość ludzi ich nie doceniała, uważając za odmianę żywych maskotek, on jednak znał Nimitza wystarczająco długo, by nie popełniać tego błędu. Treecaty były inteligentniejsze od ziemskich delfinów, przynajmniej według oficjalnych danych, a McKeon podejrzewał, że w rzeczywistości pozwoliły ludziom odkryć tylko część prawdy o sobie.

Nimitz fuknął, kończąc swój komentarz do wypowiedzi Honor, i wrócił do niezwykle dystyngowanego ogryzania resztek królika.

— Chyba właśnie skończył rozstawiać pani rodzinę po kątach i to do piątego pokolenia, kapitan Harrington — ocenił i Honor roześmiała się, z czego był nader zadowolony, jako że od chwili przybycia do systemu Yeltsin nieczęsto słyszał jej śmiech.

Owszem, był najmłodszym z podległych jej dowódców, a okazji do uroczystych spotkań raczej nie było, biorąc pod uwagę zachowania mieszkańców Graysona. Ponieważ Honor nie była niczyją protegowaną i nie pochodziła z admiralskiej rodziny, starannie unikała faworyzowania któregokolwiek z podkomendnych i zaproszenia na prywatne obiady były u niej rzadkością. Prawdę mówiąc, to było pierwsze od chwili wyruszenia konwoju z Manticore. Zaproszona została także komandor Truman, ale nie zjawiła się, gdyż zaplanowała sobie na ten wieczór inną rozrywkę — niespodziewane ćwiczenia dla załogi. McKeonowi to odpowiadało i to bynajmniej nie dlatego, że jej nie lubił. Powód był innej natury — niezależnie od tego, jak bardzo pozostali dowódcy szanują Honor, nie mieli oni cienia szansy, by zmusić ją do rozmowy na temat, na który nie chciała rozmawiać. A z własnego doświadczenia wiedział, że sama nigdy nie zacznie z podkomendnymi rozmowy o tym, co ją gryzie. Zdawał sobie, również sprawę, że nie jest aż tak odporna na stres i pewna siebie jak sądziła.

Dlatego skończył deser, czyli krem brzoskwiniowy, i rozsiadł się wygodnie, z westchnieniem zadowolenia obserwując MacGuinessa nalewającego mu kawy.

— Dzięki, Mac. — Uśmiechnął się, a zaraz potem skrzywił, widząc, jak podaje Honor filiżankę kakao. — Pojęcia nie mam, jak ty możesz to pić! Zwłaszcza po tak słodkim deserze!

— To twoja sprawa — odparła z uśmiechem. — Ja nigdy nie mogłam i zresztą nadal nie mogę pojąć, jak wy jesteście w stanie pić coś równie ohydnego jak kawa. Owszem: zapach ma ładny, ale poza tym nie nadaje się nawet na chłodziwo do reaktora.

— Nie jest wcale taka zła.

— To musi być u oficerów marynarki odruch nabyty, którego jakimś cudem udało mi się uniknąć. Albo wypaczony smak.

— Przynajmniej nie jest tłusta i lepka.

— Co, nie licząc zapachu, stanowi wszystkie zalety, jakie da się przy maksimum dobrej woli znaleźć w tym napoju — odpaliła z błyskiem w oku. — Na pewno nie utrzymałaby cię przy życiu w czasie zimy na Sphinxie.

— Nie jestem pewien, czy mam ochotę dowiedzieć się, co to jest zima na Sphinxie.

— Bo jesteś rozpieszczonym mieszczuchem z cieplarni, którą jest Manticore. Tak wam się w głowach poprzewracało od życia w umiarkowanym klimacie, że głupi metr śniegu uważacie za zadymkę z oberwaniem chmury.

— Tak? To dlaczego nie przeniosłaś się jeszcze na Gryphona?

— To, że lubię zdecydowaną pogodę, nie znaczy, że jestem masochistką.

— Sądzę, że komandor DuMorne nie byłby zachwycony wynikającymi z twej wypowiedzi wnioskami dotyczącymi klimatu i mieszkańców swej ojczystej planety — ocenił uprzejmie, starając się zachować kamienną twarz.

— Wątpię, żeby Steve od ukończenia Akademii odwiedził Gryphon częściej niż dwa razy. A jeśli myślisz, że ja wyrażam się źle o tamtejszym klimacie, powinieneś jego posłuchać. Pobyt na Saganami tak go rozpuścił, że ładnych parę lat temu przeniósł się z całą rodziną nad Zatokę Jasona.

— Twoje na wierzchu — przyznał, bawiąc się filiżanką. Po chwili ciszy spojrzał Honor prosto w oczy i spytał poważnie, choć nie przestał się uśmiechać:

— Skoro o przekonaniach mowa: co myślisz o Graysonie i jego mieszkańcach?

Honor spochmurniała. Upiła łyk kakao, próbując zyskać na czasie, ale McKeon cierpliwie czekał. Cały wieczór dążył do sprowadzenia rozmowy na ten temat i nie ulegało wątpliwości, iż tym razem uparł się, by wreszcie dopiąć swego. Mógł być najmłodszym z podległych jej dowódców, ale był także jej przyjacielem.

— Staram się nie myśleć ani o planecie, ani o nich — odpaliła zwięźle, nie próbując ukryć niechęci. — Są ograniczonymi chamami z klapkami religijnego zboczenia na oczach i jeśli Admiralicja szybko mnie od nich nie uwolni, zacznę walić po pyskach, aż będą zębami pluli.

— Nie jest to najczęściej spotykana metoda prowadzenia delikatnych rozmów dyplomatycznych, ma’am — zauważył złośliwie.

Prawie się uśmiechnęła.

— Jakoś nie czuję specjalnego pociągu do dyplomacji. I prawdę mówiąc, nie zależy mi na rozmowach z nimi. Z nikim z nich i na żaden temat.

— W takim razie popełniasz błąd — powiedział cicho i zupełnie poważnie, po czym dodał, ignorując fakt, że Honor zacisnęła usta, co oznaczało, że upiera się przy swoim zdaniu: — Pewnego razu miałaś wyjątkowo głupiego zastępcę, który pozwolił, by uczucia przeszkodziły mu w pełnieniu obowiązków. Nie dopuść do tego, by z tobą stało się to samo, Honor, bez względu na to, jakie by to nie były uczucia i przez co wywołane.