Obiektywnie rzecz oceniając, Alistair miał rację. Ambasador Ludowej Republiki doskonale rozegrał swoją partię, dyskredytując ją całkiem skutecznie, a ona nie dość, że mu na to pozwoliła, to jeszcze pomogła bezsensowną delikatnością, zachowując się, jakby chodziła po polu minowym. Zamiast ukrywać złość i urazę, powinna od początku wymagać, by traktowano ją z szacunkiem należnym osobie o jej osiągnięciach i randze. Musiała zmusić ich, by przestali widzieć w niej kobietę, a zaczęli — oficera reprezentującego Królową. A Courvosier częściowo miał rację: uciekła, zostawiając go samego, by zwalczył uprzedzenia mieszkańców Graysona bez wsparcia, którego miał prawo oczekiwać od swego najwyższego rangą podwładnego. Częściowo, bowiem nadal uważała po trosze, że w sytuacji, do jakiej doprowadziła jej obecność, bardziej by przeszkadzała, niż pomagała w negocjacjach.
— Masz rację — powiedziała, unosząc głowę. — Spieprzyłam to.
— Och, nie sądzę, żeby było aż tak źle. Wystarczy, że resztę podróży spędzisz na porządkowaniu myśli i zdecydowaniu, co zrobisz z pierwszym kretynem, jakiego spotkasz po powrocie — zachichotał, widząc jej rozmarzony uśmiech, i dodał: — Obrazowo rzecz ujmując: razem z admirałem macie ich punktować tam, gdzie można, a poniżej pasa my już będziemy walili. Jeśli chcą traktatu z Królestwem Manticore, niech się nauczą, że królewski oficer jest królewskim oficerem niezależnie od płci. Jeśli to nie dotrze do ich zakutych łbów, ten sojusz nigdy nie będzie funkcjonował.
— Może — uśmiechnęła się naturalniej. — I dziękuję. Potrzebowałam kogoś, kto by mnie popchnął we właściwą stronę.
— A od czego ma się przyjaciół? Poza tym, tylko spłaciłem dług za taką samą przysługę — uśmiechnął się w odpowiedzi i wstał. — A teraz, jeśli mi pani wybaczy, czas wracać na okręt i do obowiązków, ma’am. Dziękuję za doskonały obiad.
— A ja za jeszcze lepszą radę. — Podeszła z nim do drzwi. — Nie będę pana odprowadzać na pokład hangarowy, komandorze McKeon: drogę pan zna, a ja muszę rozpocząć pracę koncepcyjną.
— Wiem, ma’am. — Uścisnął jej dłoń i dodał: — Dobrej nocy, ma’am.
— Dobrej nocy, komandorze — odparła, a gdy drzwi zamknęły się za nim, powtórzyła cicho: — Dobrej nocy.
ROZDZIAŁ XI
— Witaj, Bernard — Courvosier prawie wpadł na Yanakova w korytarzu prowadzącym do sali konferencyjnej. — Masz chwilę?
— Naturalnie, Raoul.
Sir Anthony Langtry z wprawą oddzielił resztę delegacji gospodarzy i poprowadził ich do sali, odcinając odwrót członkami własnej ekipy. Yanakov uśmiechnął się, widząc te manewry — w ciągu ostatnich paru dni zrozumieli się z Courvosierem całkiem dobrze, znacznie lepiej niż mógłby podejrzewać tydzień temu, toteż zdawał sobie sprawę, że to spotkanie bynajmniej nie było przypadkowe.
— Dziękuję — Courvosier odczekał, aż za dyplomatami zamknęły się drzwi, nim uśmiechnął się przepraszająco i wyjaśnił: — Chciałem cię tylko ostrzec, żebyś uważał, jak ci niedługo podskoczy ciśnienie.
— Moje ciśnienie? — Yanakov zdążył się już przyzwyczaić, że ktoś wyglądający na znacznie młodszego był w rzeczywistości o czterdzieści lat starszy, a skoro teraz go ostrzegał, to musiał mieć powody.
— Właśnie, twoje ciśnienie — Courvosier skrzywił się z niesmakiem. — Ponieważ dziś mamy rozmawiać o pomocy gospodarczej, będziesz miał wątpliwą przyjemność wysłuchać niejakiego Reginalda Housemana.
— Rozumiem, że pan Houseman może stanowić problem.
— Tak i nie. Wytłumaczyłem mu raczej dokładnie reguły i jestem pewien, że kiedy przyjdzie do ustalania ostatecznych zasad pomocy, będzie zachowywał się bez zarzutu, ale najpierw zechce wygłosić swoje zdanie. Uważa mnie za zwykłego oficera marynarki, a siebie za wielkiego ekonomistę i polityka. Poza tym jest przemądrzałym gnojkiem, przekonanym, że wszyscy wojskowi chcą rozwiązywać problemy, wyłącznie wymachując bronią. Najchętniej z pistoletem w każdej ręce i nożem w zębach.
— Rozumiem. Mamy podobne typki na Graysonie.
— Nie tego kalibru, możesz mi wierzyć. Należy do grupy chcącej zmniejszyć wydatki na flotę, żeby nie „prowokować” Haven, i jest szczerze przekonany, że możemy uniknąć wojny, jeśli tylko wojskowi przestaną straszyć parlament przesadzonymi opowieściami o przygotowaniach militarnych Ludowej Republiki. Co gorsza, cymbał uważa się za specjalistę w dziedzinie historii wojskowości. Na dodatek ma raczej niską opinię na mój temat, a szczególnie nie podobają mu się umowy o współpracy wojskowej, które podpisaliśmy wczoraj. Ma na poparcie swoich poglądów całą kupę argumentów niewartych funta kłaków, ale najważniejszym jest ignorancja i dogłębne przekonanie po „przestudiowaniu problemu”, że nasze sądy na temat wrogości panującej między wami i Masadą są bezzasadnie pesymistyczne”. — Yanakov wytrzeszczył oczy, a Courvosier pokiwał smętnie głową. — Nie przesadzam. On jest zakamieniałym zwolennikiem pokojowego współistnienia i nijak do niego nie dociera, że skalna owca może koegzystować z hexapumą jedynie od wewnątrz. Jak ci zresztą powiedziałem, ten teoretyk z bożej łaski uważa, że to my powinniśmy szukać sposobów koegzystencji z Haven.
— Żartujesz… prawda?
— To nie moje poczucie humoru: nigdy nie lubiłem perwersji. Podejrzewam, że zechce skorzystać z obecności waszego kanclerza, uważając ją za ostatnią szansę uratowania wszystkich przed nami, czyli podżegaczami wojennymi. Powiedziałem mu, żeby trzymał język za zębami, ale ponieważ nie jestem stałym pracownikiem MSZ, wątpię, by martwiło go to, że złożę skargę. A sądząc po jego minie, właśnie zamierza zbawić świat albo i dwa, jak na wielkiego polityka przystało. Prawdopodobnie zacznie prorokować, jakie to korzyści odniesiecie z gospodarczej współpracy z Masadą, jeśli tylko zechcecie rozwiązać wreszcie problem „drobnych rozbieżności religijnych”.
Yanakov przyjrzał mu się jeszcze raz z niedowierzaniem, po czym potrząsnął głową w niemym podziwie i niespodziewanie uśmiechnął się.
— Wiesz, Raoul, to prawdziwa ulga dowiedzieć się, że wy też macie ludzi z trocinami zamiast mózgu. Dzięki za ostrzeżenie, uprzedzę kanclerza i spróbuję powstrzymać resztę od samosądu.
— Powodzenia — Courvosier uścisnął mu dłoń z porozumiewawczym uśmiechem i obaj ramię w ramię ruszyli ku drzwiom sali konferencyjnej.
— …i dlatego najbardziej potrzebujemy pomocy, panie admirale, w unowocześnieniu przemysłu, ze szczególnym uwzględnieniem budowy stacji kosmicznych — zakończył kanclerz Prestwick. — W obecnej sytuacji priorytet mają naturalnie wszelkie inwestycje związane z rozbudową floty.
— Rozumiem — Courvosier wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Yanakovem i wskazał na Housemana.
— Panie Houseman, będzie pan uprzejmy udzielić odpowiedzi panu kanclerzowi.
— Naturalnie, admirale — Reginald Houseman wyszczerzył się radośnie. — Panie kanclerzu, doceniam jasność i otwartość, z jakimi przedstawił pan wasze potrzeby, i zapewniam, że rząd Królestwa Manticore rozważy naprawdę starannie, w jaki sposób i w jakim stopniu zdoła je zaspokoić z największą dla was korzyścią. Jeżeli można, chciałbym ustosunkować się do poruszonych przez pana zagadnień w odwrotnej kolejności.
Prestwick siadł wygodniej i skinął potakująco głową.
— Dziękuję, panie kanclerzu. Otóż jeśli chodzi o rozwój floty, mój rząd, jak to już uzgodnili admirałowie Courvosier i Yanakov, gotów jest oddelegować pewną ilość okrętów, które stacjonowałyby na stałe w systemie Yeltsin, w zamian za prawo do utworzenia w nim bazy floty. Naturalnie zbudujemy też własną bazę naprawczą i magazynową, i nie widzę żadnych przeszkód, abyście nie mogli z niej korzystać — przerwał na moment, spojrzał zezem na Courvosiera i dodał pospiesznie: — Uważam jednak, że istnieją inne, niemilitarne rozwiązania, których jak dotąd nie rozważaliśmy wystarczająco uważnie i szczegółowo.