Yanakov dostrzegł nagle drgnięcie Courvosiera, a potem jego zrezygnowaną minę, gdy Prestwick spytał:
— Niemilitarne rozwiązania, panie Houseman?
— W rzeczy samej. Choć bowiem nie sposób nie dostrzegać czy lekceważyć zagrożenia natury militarnej, przed jakim stoicie, nie jest wykluczone, że istnieją inne sposoby zredukowania go lub nawet całkowitej eliminacji.
— Doprawdy? — Prestwick spojrzał pytająco na Yanakova, który ledwo dostrzegalne skinął głową, więc dodał, powoli wymawiając słowa: — Jakie to sposoby, panie Houseman?
— Cóż, zdaję sobie sprawę, że jestem tylko ekonomistą — natężenie obłudy w głosie Housemana spowodowało, że ambasador Langtry zakrył oczy dłonią — ale jest dla mnie oczywiste, że rozbudowa floty może odbyć się jedynie kosztem ludzi i materiałów przeznaczonych uprzednio do innych zadań. Biorąc pod uwagę konieczność zwiększenia ilości i wielkości farm orbitalnych, spowodowane wzrostem populacji, zastanowiło mnie, czy nie dałoby się znaleźć skuteczniejszych i ekonomiczniejszych sposobów, niż wysyłanie okrętów wojennych, by zapewnić pokojowe stosunki z Masadą.
— Rozumiem. — Prestwick zmrużył oczy i widać było, że ugryzł się w język, nim spytał: — A jakież to sposoby?
— Interesy, wasze własne interesy. — Houseman powiedział to tak, jakby właśnie wymyślił całą koncepcję. — Pomimo dysproporcji ludnościowych macie znacznie większy potencjał przemysłowy niż mieszkańcy Masady, choć ich jest więcej. I muszą sobie zdawać z tej różnicy sprawę. Na chwilę obecną ani ich, ani wasz system nie posiada niczego, co mogłoby przyciągnąć międzyplanetarny handel. Niewielka odległość dzieląca oba systemy powoduje, że są one jednym naturalnym rynkiem. Czas i koszty transportu byłyby niezwykle niskie, co oznacza, że macie realną możliwość nawiązania nadzwyczaj dochodowych stosunków handlowych.
— Z Masadą?! — spytał ktoś z takim niedowierzaniem, że Langtry już oburącz złapał się za głowę.
Houseman prawie obrócił głowę ku pytającemu — zdołał nad sobą zapanować i tego nie zrobił, za to jego uśmiech stał się sztuczny. Prestwick tymczasem nie spieszył się z odpowiedzią. W końcu wycedził wolno i wyraźnie:
— Jest to interesująca sugestia, ale obawiam się, że stopień wrogości między Graysonem a Masadą powoduje jej całkowitą… niepraktyczność.
— Panie kanclerzu, jestem ekonomistą, nie politykiem, a dla ekonomisty najważniejsze jest proste wyliczenie stosunku zysków i strat — powiedział Houseman, starannie unikając spoglądania w kierunku Courvosiera. — A stosunek ten zawsze zmienia się na korzyść zysków, jeśli wrogie lub potencjalnie wrogie grupy uświadomią sobie zalety prowadzenia wspólnych interesów i zaczynają przemyślaną działalność, by tę sytuację wykorzystać. W tym konkretnym przypadku mamy dwa sąsiadujące układy planetarne, każdy, przepraszam za szczerość, o ledwie dyszącej gospodarce. W takich warunkach wyścig zbrojeń między nimi nie ma sensu, więc sądzę, że każde rozwiązanie mogące zredukować wydatki na zbrojenia jest wskazane i pożądane. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że przezwyciężenie trwającego parę wieków braku zaufania i wrogości nie będzie łatwe, ale z pewnością każdy racjonalnie myślący człowiek jest w stanie dostrzec korzyści dla wszystkich zainteresowanych stron, jeśli taki wysiłek zostanie podjęty i zakończony sukcesem, prawda?
Zrobił dramatyczną pauzę, a Courvosier zmusił się do spokojnego siedzenia. Jak każdy zadufany w sobie, utytułowany teoretyk, Houseman był przekonany, że słuszność celów, do których dąży, w jedyny rozsądny sposób usprawiedliwia środki, których używa, niezależnie do tego jakie by one nie były. W tym konkretnym przypadku złożona przezeń obietnica, że nie będzie poruszał tego tematu, absolutnie nic nie znaczyła, ponieważ tylko on znał sposób na zakończenie sześciowiekowego, bezsensownego i głupiego konfliktu i traktował to jako swoją misję dziejową. Jedynym sposobem, by uniemożliwić mu podzielenie się tym epokowym pomysłem z gospodarzami, było wyrzucenie go na zbity pysk z sali konferencyjnej, a było to niepraktyczne. Po pierwsze dlatego, że był zastępcą Courvosiera, po drugie — niezłym ekonomistą, jeśli miał założony kaganiec i robił, co mu kazano. Dlatego Courvosier postanowił dać mu szansę zrobienia z siebie idioty i zmusić do zajęcia się tym, po co go tu wysłano.
— Masada jest przeludniona, jeśli brać pod uwagę jej możliwości produkcyjne — ciągnął coraz bardziej zadowolony z siebie Houseman. — Natomiast Grayson potrzebuje zastrzyku kapitału do rozwoju przemysłu. Jeżeli stworzycie rynek w systemie Endicott, zapewnicie sobie równocześnie najbliższe źródło żywności i kapitału, dostarczając mieszkańcom Masady produktów i usług, których potrzebują, a nie są w stanie wytworzyć samodzielnie. Nawet w krótkim czasie zauważycie rozwój waszej gospodarki, a na dłuższą metę stosunki handlowe zapewniające obu stronom potrzebne usługi czy towary osłabią, czy też całkowicie wyeliminują wrogość dzielącą was tak długo. Może nawet stworzyć sytuację, w której dalszy rozwój flot obu planet — marnotrawstwo z ekonomicznego punktu widzenia — stanie się niepotrzebny.
Delegaci z Graysona przyglądali mu się od dłuższej chwili z pełnym osłupienia niedowierzaniem, teraz zaś jak jeden mąż zwrócili się ku Courvosierowi, który zgrzytnął zębami z wściekłości. Ostrzegał Yanakova, żeby uważał, bo skoczy mu ciśnienie, nie wziął jednak pod uwagę, że jego własne też może się podnieść, i to gwałtownie.
— Admirale Courvosier, czy mamy rozumieć to oświadczenie jako odrzucenie naszej prośby o pomoc w rozbudowie floty? — spytał niezwykle ostrożnie Prestwick.
— Nie, panie kanclerzu — odparł głośno i wyraźnie Courvosier, z przyjemnością zauważając głęboki rumieniec Housemana: ostrzegał dupka, ale tamten był tak przekonany o wyższości swego pomysłu, że go zignorował, więc teraz przyszła pora na kaganiec. — Rząd Jej Królewskiej Mości doskonale zdaje sobie sprawę, jakie zagrożenie dla wszystkich mieszkańców planety Grayson stanowią fanatycy z Masady. Jeżeli władze Graysona sprzymierzą się z Gwiezdnym Królestwem Manticore, rząd Królestwa zamierza przedsięwziąć wszelkie niezbędne i stosowne kroki, by uchronić nienaruszalność i suwerenność Graysona. Jeżeli według waszego rządu i dowództwa działania te winny obejmować zwiększenie liczebności i modernizację waszej floty, pomożemy w każdy możliwy sposób.
— Panie kanclerzu, admirał Courvosier jest co prawda bezpośrednim reprezentantem Jej Wysokości, ale przede wszystkim zawodowym wojskowym i rozważa każdą sytuację w kategoriach rozwiązań militarnych — wtrącił nieoczekiwanie Houseman. — Ja jedynie próbuję uzmysłowić wam, że rozsądni ludzie negocjujący z rozsądnych pozycji mogą…
— Panie Houseman! — przerwał mu Courvosier lodowatym głosem, wytrenowanym do panowania nad grupą wykładową midszypmenów, a nie pojedynczym ekonomistą, toteż wywołany odwrócił się ku niemu natychmiast. — Jak był pan łaskaw sobie przypomnieć, jestem bezpośrednim reprezentantem Jej Królewskiej Mości. Jestem też szefem tej misji dyplomatycznej.
Zapadła głucha cisza. Widać było, jak wściekłość i upokorzenie walczą w Housemanie z instynktem samozachowawczym. Instynkt wygrał — Houseman skinął potakująco głową, spuścił oczy i zacisnął usta w wąską, zaciętą linię.