— Jakoś nie wydaje mi się, żeby książę Cromarty był w stanie docenić twoją opinię. Ani żeby była ona prawdziwa, jeśli o niego chodzi — skomentował Courvosier i gestem powstrzymał Honor, już otwierającą usta. — Wiem, że miałaś na myśli premiera i większość rządu. I całkowicie rozumiem twoją reakcję po tym, co wydarzyło się w systemie Basilisk. Tylko widzisz: obecnie dyplomacja jest sprawą absolutnie kluczową dla dalszego istnienia Gwiezdnego Królestwa Manticore. Dlatego zgodziłem się przewodniczyć delegacji wysłanej do systemu Yeltsin.
— Rozumiem, sir. Chyba nie do końca przemyślałam to, co powiedziałam, prawda?
— Prawda — zapytany uśmiechnął się lekko.
— Prawdę mówiąc, z dyplomatami niewiele miałam dotąd do czynienia. Moje doświadczenia ograniczały się do domorosłych polityków i to tego gatunku, który jest najpowszechniejszy, czyli osobników mających na uwadze tylko swoje interesy.
— Jest ich rzeczywiście sporo — przyznał Courvosier. — Ale to dotyczy zupełnie innych spraw niż polityka wewnętrzna i dlatego chciałem z tobą porozmawiać… Choć jestem trochę zaskoczony, że akurat ciebie Admiralicja wyznaczyła do tego zadania.
— Tak? — odparła, próbując ukryć bolesne zaskoczenie. Nie przypuszczała, że uważał ją za nieodpowiedzialną tylko dlatego, że nie lubiła polityki; powinien ją lepiej znać.
— Nie dlatego, że jestem zdania, że zadanie cię przerasta, czy dlatego, że nie lubisz polityki. — Courvosier potarł brew. — Tylko… co właściwie wiesz o sytuacji w systemie Yeltsin?
— Niewiele, ponieważ nie otrzymałam jeszcze oficjalnych rozkazów. W zasadzie tyle, ile przeczytałam w gazetach i w Królewskiej Encyklopedii. To niewiele, a ich marynarka nie jest nawet wylistowana w Jane’s. Sądzę, że nie licząc położenia, Yeltsin nie bardzo nas dotąd interesował.
— Z twoich ostatnich słów wnoszę, że wiesz, dlaczego zależy nam, by ten system stał się naszym sprzymierzeńcem. — Było to stwierdzenie, nie pytanie, ale mimo wszystko przytaknęła.
System Yeltsin leżał o mniej niż trzydzieści lat świetlnych na północny wschód od układu Manticore i praktycznie dokładnie pomiędzy Królestwem Manticore a Ludową Republiką Haven. A jedynie kompletny idiota, albo członek partii liberalnej czy postępowej, mógł uważać, że nie dojdzie do wojny między Królestwem a Republiką. Stosunki między nimi stale się pogarszały, a przez ostatnie dwa i pół roku standardowego, kiedy to Haven próbowało zająć system Basilisk, były po prostu fatalne. Obie strony robiły co mogły, by zająć jak najlepsze pozycje, nim zacznie się nieuchronna konfrontacja. I dlatego właśnie Yeltsin stał się nagle tak ważny. Podobnie jak i sąsiedni system Endicott posiada po jednej zamieszkałej planecie i były to jedyne dwa światy skolonizowane przez ludzi w sferze mającej dwadzieścia lat świetlnych, położonej prawie pośrodku, między przyszłymi przeciwnikami. Posiadanie w tym rejonie sojusznika albo — co ważniejsze — wysuniętej bazy floty byłoby dla każdej ze stron niezwykle ważnym atutem.
— Możesz natomiast nie zdawać sobie sprawy, że chodzi o coś więcej niż strategicznie położony kawałek galaktyki — Courvosier przerwał milczenie. — Nasz rząd próbuje stworzyć strefę buforową między nami a Haven. Królestwo jest wystarczająco bogate, by prowadzić wojnę, mamy też sporą przewagę techniczną, ale brakuje nam ludzi i przestrzeni. Potrzebujemy sojuszników, a co więcej: musimy stworzyć wrażenie, że jesteśmy silni i zdecydowani przeciwstawić się Republice. W okolicy istnieje wiele neutralnych systemów, sporo z nich takimi pozostanie, gdy zacznie się walka, ale nie wszystkie. Poza tym, jest różnica między neutralnością neutralną a neutralnością przychylną.
— Doskonale to rozumiem, sir.
— Bardzo mnie to cieszy. Natomiast wracając do tego, dlaczego dziwi mnie decyzja Admiralicji… Otóż powód jest tylko jeden: jesteś kobietą.
Honor zamrugała, całkowicie zaskoczona, a Courvosier roześmiał się bez śladu wesołości.
— Obawiam się, że nie rozumiem, sir — przyznała po chwili.
— Zrozumiesz, kiedy zapoznasz się z informacjami, które dostaniesz razem z rozkazami — obiecał kwaśno. — Na razie wytłumaczę ci najważniejsze. Lepiej usiądź, bo to trochę potrwa.
Honor posłusznie usiadła, przenosząc Nimitza na kolana, i przyjrzała się z namysłem rozmówcy. Wyglądał na szczerze zmartwionego, choć nie miała bladego pojęcia, co wspólnego może mieć jej płeć z przydatnością do wykonywania zadań.
— Należy zacząć od tego, że Yeltsin został zasiedlony znacznie wcześniej niż Manticore — zaczął Courvosier tonem wytrenowanym przez lata wykładów. — Pierwsi koloniści wylądowali na planecie Grayson, jedynej nadającej się do zasiedlenia planecie systemu w roku 988 Po Diasporze, czyli prawie pięćset lat wcześniej niż nasi przodkowie tutaj. Kiedy opuszczali Ziemię, system, do którego zmierzali, nie został jeszcze zbadany, a sam proces kriogeniczny dostępny był od jakichś dziesięciu lat.
— Dlaczego, na litość boską, zapuścili się tak daleko?! Przecież systemy leżące bliżej Słońca były znacznie dokładniej zbadane?
— Były, ale przypadkiem najwłaściwiej określiłaś motywy ich postępowania — uśmiechnął się lekko, widząc jej zaskoczenie. — Bóg miał bowiem podstawowe znaczenie, choć o litości trudno mówić… System Yeltsin został skolonizowany przez fanatyków religijnych poszukujących nowego domu tak daleko od Ziemi, żeby nikt im się nie naprzykrzał. Doszli do wniosku, że pięćset lat świetlnych to wystarczająca odległość, tym bardziej, że w owym czasie nie prowadzono jeszcze nawet teoretycznych rozważań o możliwości lotów w nadprzestrzeni. Dlatego też Kościół Ludzkości Uwolnionej postawił wszystko na wiarę i wyemigrował w całości, nie mając pojęcia, co czeka emigrantów na końcu podróży.
— O rany! — jęknęła wstrząśnięta Honor: dla zawodowego oficera sam pomysł był idiotyzmem. Mógł się zdobyć na niego tylko ktoś całkowicie pozbawiony wyobraźni.
— Poczekaj, najbardziej ciekawe jest, dlaczego to zrobili — Courvosier uśmiechnął się złośliwie. — Chcieli mianowicie uciec od „zgubnego, korupcyjnego i niszczącego duszę wpływu techniki”, koniec cytatu.
Zamilkł i ze sporą satysfakcją obserwował, jak Honor powoli odzyskuje dar wymowy.
— Użyli statku kosmicznego, żeby uciec od techniki?! — wykrztusiła w końcu. — Przecież to czysty obłęd!
— Nie do końca — Courvosier oparł się o stół i skrzyżował ręce na piersiach. — W pierwszej chwili też tak pomyślałem, ale po zastanowieniu zmieniłem zdanie. To ma sens, w pokrętny sposób, ale ma. Trzeba pamiętać, że oni odlecieli z Ziemi w czwartym wieku Po Diasporze, kiedy na planecie panowało przeludnienie, kończyły się surowce naturalne, środowisko było niewyobrażalnie zatrute… Co prawda przez poprzednie dwa stulecia sytuacja poprawiała się, jednak bardzo powoli. Na szczęście rozmaici ekoszaleńcy i inne ruchy „Pierwszeństwa dla Ziemi” nie zdołały wykończyć różnych inicjatyw lotów kosmicznych. Fakt, statki kolonizacyjne stanowiły poważne obciążenie dla gospodarki, ale równocześnie ich budowa doprowadziła do powstania przemysłu w kosmosie, górnictwa w pasie asteroidów czy udoskonalenia orbitalnych kolektorów energetycznych. To wszystko w czwartym wieku już funkcjonowało i poziom życia poprawiał się w całym Układzie Słonecznym. Większość ludzi była zachwycona, a ekomalkontenci mogli jedynie narzekać, że poziom życia poprawiłby się szybciej, gdyby zaprzestano budowy międzyplanetarnych statków kolonizacyjnych. Z drugiej strony, nadal istniały ekstremalne grupy maniaków, jak Zieloni czy Neoluddyści, nie czyniący rozróżnienia między budową jednostek kolonizacyjnych a czegokolwiek innego w przestrzeni. Każda z tych grup, co prawda z odmiennych powodów, twierdziła to samo: że należy odrzucić technikę i żyć w sposób naturalny, jak człowiek żyć powinien.