— Wiem — w głosie Courvosiera było znacznie mniej entuzjazmu. Yanakov spojrzał na niego zaskoczony i zobaczył, jak tamten wzrusza bezradnie ramionami. — Wszystko to pięknie i podoba mi się pomysł wykorzystania ich błędu przeciwko nim, ale coś nadal nie daje mi spokoju… coś, czego nie jestem w stanie sprecyzować… to bezsensowne, że stwarzają nam przez głupotę czy niedbalstwo tak doskonałą okazję.
— Czy ktoś nie powiedział, że przegrywa ten generał, który popełni ostatni błąd?
— Powiedział. Myślę, że Wellington, choć mógł to być Rommel… a może Tanakov… nieważne. Problem w tym, że my za bardzo chcemy, żeby popełnili błąd.
— Nie rozumiem, w jaki sposób mogłoby to nam zaszkodzić. Pozostawiając nadal flotę w systemie planetarnym, nie osiągniemy niczego, a to daje nam przynajmniej cień szansy. A jeśli się nie uda, to jak sam powiedziałeś, za cztery dni wróci kapitan Harrington. W najgorszym wypadku możemy zniszczyć ich okręty amunicyjne, co z kolei powinno opóźnić kolejny atak o parę dni. A do tego czasu wrócą wasze okręty i tak skopią im ty… — urwał nagle z dziwnym wyrazem twarzy, a widząc uniesione brwi rozmówcy, dodał ciszej: — Przepraszam, założyłem bezpodstawnie, że polecisz tym okrętom, by nam pomogły.
— Dlaczego zaraz „bezpodstawnie”? — zaciekawił się Courvosier. — I dlaczego nie miałbym tego zrobić?
— No bo nie jesteś… to znaczy nie jesteśmy… — Yanakov przerwał, odchrząknął i zaczął od nowa. — Nie podpisaliśmy jeszcze traktatu. Jeżeli twoje okręty zostaną uszkodzone lub zniszczone, to twoje działania mogą zostać uznane za samowolne i nieodpowiedzialne, a wtedy twój rząd…
— Mój rząd zrobi to, co mu każe Jej Królewska Mość — przerwał spokojnie Courvosier. — A Jej Wysokość kazała mi wrócić z podpisanym przez was traktatem.
Yanakov patrzył na niego oniemiały, toteż Courvosier wzruszył ramionami i dokończył:
— Raczej trudno byłoby mi wykonać to polecenie, gdyby ci z Masady postawili na swoim, prawda? Coś ci powiem: nie martwi mnie reakcja rządu ani parlamentu. Stawką jest honor Królowej, a nawet gdyby nie, prawdę mówiąc, nie mógłbym zbyt dobrze spać, gdybym tylko stał bezczynnie i patrzył.
— Dziękuję — powiedział cicho Yanakov. Courvosier ponownie wzruszył ramionami, tym razem naprawdę czując się niezręcznie.
— Nie ma o czym gadać. A tak naprawdę jest to jedynie przemyślane i podstępne posunięcie mające na celu zamknięcie gąb naszym konserwatystom.
— Oczywiście — zgodził się radośnie Yanakov. Courvosier odpowiedział mu podobnym uśmiechem i dodał:
— Taka przynajmniej może być wersja oficjalna, jakby co. — Zamilkł, z namysłem trąc podbródek. — Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym wam towarzyszyć razem z Madrigalem.
— Co?! — zdziwienie Yanakova było tak wyraźne, że Courvosier jedynie potrząsnął głową z udawanym smutkiem.
— Mówiłem ci, że potrzebujesz snu. Madrigal ma sensory znacznie lepsze niż wszystko, czym dysponujecie wy, także przeciwnik. Dzięki nim dostrzeżemy ich co najmniej dwie minuty świetlne wcześniej niż oni nas, co oznacza przedłużenie czasu poruszania się z napędem, bo będziecie musieli go wyłączyć dopiero, gdy ich zobaczycie, a nie gdy będziecie sądzili, że ich możecie zobaczyć. A tak między nami, wątpię, by jakikolwiek ich krążownik był w stanie nawiązać równorzędną walkę z HMS Madrigal, Bernie.
— Ale… jesteś szefem misji dyplomatycznej. Jeśli ci się cokolwiek przytrafi…
— Houseman będzie bardziej niż uszczęśliwiony, mogąc przejąć moją funkcję — skrzywił się Courvosier. — Co nie byłoby, przyznaję, najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale również nie katastrofalnym. Uprzedziłem ministra, przyjmując jego propozycję, że jest to jedynie czasowe zajęcie. Jeśli się nie mylę, to chyba odruchowo spakowałem jakiś mundur czy dwa.
— Ale…
— Chcesz mi powiedzieć, że nie masz ochoty mnie zabrać?
— Skądże znowu! Ale możliwe reperkusje…
— …są mniej groźne od możliwych korzyści. Jeżeli okręt Royal Manticoran Navy będzie walczył wraz z wami przeciwko waszym tradycyjnym wrogom to może, jedynie pomóc w ratyfikowaniu traktatu, nieprawdaż?
— Naturalnie, że tak — przyznał Yanakov nieco łamiącym się głosem, doskonale zdając sobie sprawę z prawdziwych motywów decyzji Courvosiera. — Ponieważ masz dłuższe starszeństwo jako admirał…
— Na pewno obejmę dowodzenie — przerwał mu ironicznie Courvosier. — Już lecę. Zwłaszcza że cała moja flota składa się z jednego niszczyciela. Daj spokój, Bernie.
— Nie dam: protokołu należy przestrzegać, zwłaszcza że jest to sprytny plan dyplomatyczny, a nie spontaniczna, wspaniałomyślna propozycja pomocy złożona ludziom, którzy zrobili wszystko, żeby obrazić twojego najwyższego stopniem podkomendnego i, lekko licząc, z połowę załóg — Yanakov uśmiechnął się z początku ironicznie, potem najzupełniej szczerze i wyciągnął prawą dłoń. — Proponuję panu oficjalnie stanowisko zastępcy dowódcy Połączonej Graysońsko-Manticoriańskiej Eskadry Wydzielonej, admirale Courvosier. Przyjmuje je pan?
ROZDZIAŁ XIV
Admirał w skafandrze próżniowym wydawał się być całkiem nie na miejscu na mostku HMS Madrigal. Mostek był zatłoczony, jako że niszczycieli nie projektowano z myślą o przejęciu funkcji okrętów flagowych, toteż pomocnik astrogatora został wyrzucony ze stanowiska obok pulpitu porucznika Macomba i w jego fotelu zasiadł Courvosier. Miał do dyspozycji ekran manewrowy, nie tak duży jak ten, z których korzystali dowódca czy jego zastępca, ale wystarczający, by obserwować rozwój wydarzeń. Komandor Alvarez sprawiał wrażenie, jakby wszystko przebiegało rutynowo, natomiast reszta obsady mostka wyglądała, jakby czuła się nieco nieswojo, łagodnie rzecz ujmując. Z wyjątkiem komandor porucznik Mercedes Brigham, która stała nad oficerem taktycznym, przyglądając się uważnie ekranowi. Ten i pozostałe ekrany były zresztą powodem admiralskiej obecności, ponieważ ukazywały znacznie więcej szczegółowych informacji niż którekolwiek inne działające na okrętach eskadry oddalającej się od planety Grayson. Ukazywały szyk, w centrum którego leciał Madrigal, osłaniany przez pozostałe jednostki, a całą formację wyprzedzały o półtorej sekundy świetlnej dwa niszczyciele graysońskie na wypadek napotkania jakiegokolwiek zagrożenia. Była to zapobiegliwość czysto teoretyczna, ale w czasie walki wszystkiego można się było spodziewać, o czym świadczyło choćby to, że stracili prawie pół godziny z wyliczonego czasu, w którym mogli bezkarnie lecieć, ponieważ jeden z należących do Masady niszczycieli leciał wolniej i później dotarł do wytyczonej granicy. Yanakov nie chciał też ryzykować i strzegł Madrigala jak oka w głowie, co było swoistym paradoksem, gdyż był to najsilniejszy okręt eskadry.
Nie tylko zresztą tej eskadry, bowiem okręty należące do Masady także były od niego słabsze zarówno pod względem opancerzenia, jak i uzbrojenia. Według standardów dużych, nowoczesnych flot, Madrigal był drobiazgiem w porównaniu z okrętami liniowymi, ale miał ledwie dwanaście tysięcy ton mniej od flagowego krążownika Yanakova, a jego sensory były niemal tak dokładne, jak orbitujące wokół Graysona potężne anteny.
Biorąc pod uwagę, jak pierwsi koloniści załatwili się, odlatując z Ziemi, i dokończyli dzieła natychmiast po wylądowaniu na Graysonie, postęp techniczny, jaki osiągnęli ich potomkowie, graniczył z cudem. Ponieważ wszystkie wysiłki skierowane zostały na zapewnienie przeżycia mieszkańcom kolonii, rozwój nie był równomierny, a baza techniczna poważnie przestarzała, lecz przez tysiąc pięćset lat, które minęły od odlotu z Ziemi do ponownego ich odkrycia, następcy technicznych imbecyli okazali się prawdziwymi geniuszami w adaptowaniu i rozwijaniu tego, co wiedzieli i mieli do dyspozycji, oraz wykorzystaniu każdego okruchu wiedzy czy fragmentu sprzętu, jaki wpadł im w ręce.