Admirał Yanakov siedział w fotelu na mostku swojego okrętu flagowego i żałował, że fotel ten nie jest wyposażony w ekrany i klawiatury dublujące w mniejszej skali ekrany okrętu. Co prawda widział wszystko wyraźnie, ale nie mógł manipulować danymi i analizować możliwości taktycznych z taką łatwością jak zwykły kapitan Royal Manticoran Navy. Nie żeby mu to było potrzebne akurat teraz — dzięki sensorom HMS Madrigal sytuacja była wystarczająco klarowna. Prawdę mówiąc, czuł się trochę dziwnie — niemal bosko — widząc każdy ruch przeciwnika, podczas gdy napastnicy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że są obserwowani. Lecieli spokojnie prosto w pułapkę. Sprawiało mu to prawdziwą satysfakcję.
— A gdzie reszta?! Są tylko niszczyciele i krążowniki! — powtórzył po raz kolejny zawiedziony i rozzłoszczony Simonds, przyglądając się z uwagą holoprojekcji.
Yu resztką woli powstrzymał się przed uduszeniem go gołymi rękoma — i to miał być zawodowy oficer marynarki?! Powinien cymbał wiedzieć, że żaden plan, nawet najlepszy, nie mówiąc już o tak skomplikowanym jak ten, nie przetrwa w konfrontacji z wrogiem. Nie da się po prostu przewidzieć wszystkich ewentualności — dlatego „Jerycho” było planem ogólnym, nie szczegółowym. Jedynie kretyn-teoretyk próbowałby stworzyć plan, w którym wszystko miałoby zostać przewidziane, a tylko głupiec spodziewałby się, że wszystko pójdzie zgodnie z jego założeniami.
A poza tym obecność czy też nieobecność okrętów wewnątrzsystemowych, takich jak dozorowce, kanonierki i reszta drobiazgu, nie miała żadnego znaczenia, ponieważ nie musieli ich niszczyć. Zresztą cała ta skomplikowana i czasochłonna pułapka również nie była potrzebna. Gdyby to od niego zależało, skończyłoby się na szybkim, zdecydowanym ataku — uzbrojenie jego własnego okrętu powinno wystarczyć do przełamania każdego oporu i zniszczenia większości okrętów przeciwnika na długo przedtem, nim osiągnie on zasięg umożliwiający prowadzenie skutecznego ostrzału. Tymczasem brutalna prawda wyglądała tak, że członkowie Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Masady, pomimo frazesów o tym, że Bóg jest z nimi i że są Wybrańcami, bali się przeciwnika bardziej niż diabeł święconej wody. Traktowali flotę Graysona niczym twór obdarzony nadnaturalnymi możliwościami, równocześnie nie doceniając przewagi, jaką dawało posiadanie Thunder of God. Żaden z dowódców Masady nie pojmował, do czego w praktyce zdolny jest ten okręt. Do pewnego stopnia Yu ich rozumiał — w czasie ostatniej próby podboju Graysona wszyscy byli młodszymi oficerami, a z tego co wiedział, próba skończyła się taką porażką, że nawet najkompetentniejsi wojskowi wspominaliby ją z obawą, gdyby to była ich porażka… W dodatku ci ze starszych rangą oficerów, którzy uszli z życiem i uciekli z układu Yeltsin, a nie było ich wielu, zostali zabici przez Kościół za „zdradę” (czytaj „niepowodzenie”). Konsekwencje dla morale i wyszkolenia, o doświadczeniu nie wspominając, odbudowanej potem floty okazały się zgodne z oczekiwaniami. A należało się liczyć z tym, że obecnie przeciwnik jest silniejszy; Yu zakładał realistycznie, że tak okręty graysońskie, jak i ich załogi przewyższają przynajmniej o pięćdziesiąt procent wszystko, czym dysponowała Masada, a co nie pochodziło z Ludowej Republiki.
Naturalnie władze Masady i oficerowie, z którymi miał do czynienia, kategorycznie temu zaprzeczali, równocześnie nalegając, żeby okręty przeciwnika zostały co do jednego zniszczone lub przynajmniej zdziesiątkowane, nim ujawnią istnienie Thunder of God. Możliwość interwencji okrętu RMN jedynie zwiększyła ich upór, ale tak naprawdę najbardziej bali się okrętów z Graysona — prymitywnie uzbrojonych i nie stanowiących równorzędnych przeciwników dla jego okrętu. Była to głupota, ale powiedzenie im tego prosto w oczy nie byłoby dyplomatycznym posunięciem.
— Musieli je zostawić na orbicie, sir — powiedział na tyle cierpliwie, na ile zdołał. — Według ich stanu wiedzy była to najrozsądniejsza decyzja, bo jednostki te zmniejszyłyby szybkość floty o jedną czwartą, będąc równocześnie bardziej wrażliwe na zniszczenie niż duże okręty wojenne.
— Czyli nie potrzebują tu ich, tak? — warknął wściekle Simonds. — Tak się sprawdzają pańskie przewidywania. Okrętu RMN też miało tu nie być, a jest.
— Taka możliwość zawsze istniała, sir. Mówiłem to panu. — Yu uśmiechnął się, nie wspominając, że świadomie pominął taką ewentualność w nagraniu dla Rady Starszych, choć był przekonany, że Królewska Marynarka dołączy do okrętów graysońskich.
Gdyby im to uświadomił, cała flota nadal krążyłaby wokół Masady, a dowództwo srało po nogach, bojąc się zacząć grubo spóźnioną operację „Jerycho”.
— Poza tym, to tylko niszczyciel, sir. Przykra niespodzianka, ale żaden przeciwnik dla Principality, nie mówiąc już o Thunder of God.
— Ale oni wcale nie lecą tym kursem, którym mieli! — Simonds nie ustępował.
Kilku operatorów odwróciło się, słysząc jego podniesiony głos, i natychmiast zrobiło to ponownie, widząc lodowaty wzrok Yu. Simonds nawet tego nie zauważył, zajęty wściekłym spoglądaniem na rozmówcę, jakby wzywając go, by zgodził się z tym oświadczeniem. Yu nie odezwał się — naprawdę nie było po co. Nie istniał żaden sposób dokładnego przewidzenia kursu przeciwnika, zwłaszcza od momentu, w którym wiedział on, że został zauważony, z czego zdawał sobie sprawę nawet midszypmen pierwszego rocznika każdej szanującej się marynarki. W tym konkretnym przypadku Yu był zdumiony, że przewidywany kurs tak dalece pokrył się z obranym przez obrońców. Thunder of God miał wystarczający zasięg sensorów, by móc nakierować resztę okrętów na właściwy kurs, nawet biorąc pod uwagę opóźnienie łączności. Dowódca floty Graysona leciał prawie tak, jak Yu przewidział, i tylko idiota albo nieuk (Simonds byt po części obydwoma w jednym) mógł mieć zastrzeżenia do tych prognoz. Dzięki temu, zamiast, jak Yu się spodziewał, użyć tylko jednego okrętu, będzie w stanie odpalić jedną lub dwie salwy burtowe z obu.
— Miną nas w odległości większej niż sześćset tysięcy kilometrów, lecąc z prędkością zero koma trzy c! — pienił się dalej Simonds. — A przy tym kursie nie ma możliwości ostrzelania ich dziobów, czyli broń energetyczna jest bezużyteczna!
— Nikt myślący nie spodziewa się, że przeciwnik dobrowolnie wystawi mu się na idealny strzał! — Yu zaczynał tracić cierpliwość. — Postawienie kreski nad T jest manewrem, który udaje się niezwykle rzadko, sir. A nasze rakiety mają głowice laserowe właśnie po to, by poradzić sobie z osłonami burtowymi.
— Ale…
— Może nie obrali takiego kursu, jaki moglibyśmy sobie wymarzyć, ale w najbliższym punkcie nasze rakiety dotrą do nich w ciągu ledwie czterdziestu sekund. Wystrzelone przez Principality będą potrzebowały trochę więcej czasu, fakt, ale oni nawet nie będą mieli pojęcia, że tu jesteśmy, dopóki nie oddamy salwy, a wówczas nie będą w stanie nas odnaleźć na tyle szybko, by odpowiedzieć ogniem.
Yu także wolałby, by tamci nadlecieli wprost na niego — wówczas rozstrzelałby ich po prostu rakietami i dobił laserami, waląc w nie osłonięte dzioby, ale nie miał najmniejszej ochoty informować o tym Simondsa. Ani też żałować, że tak się nie stało, czy rozpaczać, że działa okrętu nie wezmą udziału w walce, bowiem odległość będzie zbyt duża, by mogły przebić osłony burtowe. Będzie także musiał wystrzelić torpedy z odległości większej niż trzy miliony kilometrów, by dotarły do jednostek wroga na czas, a Principality będzie celował z jeszcze większej odległości, mając gorszą pozycję, ponieważ musiał rozdzielić okręty, by zapewnić możliwość ostrzału jak największego obszaru — nie wiadomo, w którym dokładnie miejscu będzie mijać go przeciwnik. Oznaczało to, że niszczyciel odpali rakiety z prawie ośmiu milionów kilometrów, a ich lot potrwa ponad minutę, za to salwy obu okrętów osiągną cel w odstępie dwudziestu sekund.