Thunder of God zdąży oddać tylko jedną salwę burtową, niszczyciel dwie, bo piętnaście sekund to najlepszy czas przeładowania, jaki ostatnio udało im się osiągnąć. A okręty Graysona będą leciały prawie dwa razy szybciej od rakiet, czyli druga salwa nie miałaby sensu, bo cel wyszedłby z zasięgu skutecznego ognia, a rakiety nie zdołałyby go dogonić. To były minusy. Plusem było to, że będzie to niemal podręcznikowa zasadzka, a Theisman zdoła odpalić z obu burt, programując pierwszą salwę tak, by rakiety włączyły napędy z opóźnieniem potrzebnym na obrócenie okrętu i wystrzelenie drugiej, dzięki czemu obie salwy dotrą równocześnie, a Principality wystrzeli prawie tyle samo rakiet co Thunder of God. On sam nie mógł wykonać tego manewru, gdyż okręt był zbyt duży i za wolno reagował na stery.
W sumie cieszył się, że nie dojdzie do użycia broni energetycznej — wyłączony napęd, zakłócenie i włączone po salwie zagłuszanie powinny uniemożliwić nawet okrętowi Królewskiej Marynarki zlokalizowanie jego okrętów, a więc i ostrzelanie ich. Gdyby użył laserów, zdradziłby swoją pozycję, a bez napędu nie miał ani ekranów, ani osłon. W dodatku Principality, czyli Breslau, należał do najnowszej klasy City i miał niewiele dział energetycznych, za to tyle wyrzutni rakiet, że salwy burtowej mógł mu pozazdrościć lekki krążownik…
— I nie podoba mi się tak duży zasięg — dodał nieco ciszej, ale równie uparcie Simonds. — Będą mieli za dużo czasu na uniki. Mogą obrócić się ekranami do nas i rakiety nic im nie zrobią.
— Odległość jest większa, niż bym sobie życzył, sir — przyznał Yu. — Ale zanim zareagują, muszą odkryć nasze rakiety i zrozumieć, czym one są, na co potrzeba czasu. Nawet jeśli zdążą obrócić okręty, rakiety nadal będą dysponowały napędem i możliwością manewru. A w przeciwieństwie do waszych, nie muszą bezpośrednio trafić w cel i obrona antyrakietowa będzie miała niewielkie szanse, by je zniszczyć. Wystarczy, żeby unieszkodliwiły oba krążowniki i niszczyciel RMN, a reszta nie ucieknie admirałowi Franksowi.
— Wystarczy — powtórzył Simonds i wreszcie, ku cichej uldze Yu, odwrócił się od holoprojekcji.
Przez moment Yu bal się, że Simonds każe odwołać całą operację z powodu obecności jednego niszczyciela.
— Proponuję, żebyśmy zajęli miejsca, sir — powiedział już normalnym tonem. — Niedługo zaczniemy i lepiej na wszelki wypadek zapiąć uprzęże, sir.
Napęd Austina Graysona był wyłączony prawie od dwunastu minut, a przeciwnik nadal nie zmienił kursu, co oznaczało, że już nie zdoła uciec w nadprzestrzeń, wracając na stary kurs. Mogli albo zawrócić i walczyć, albo uciekać, zostawiając jednostki zaopatrzeniowe. Yanakov zastanawiał się, co wybierze ich dowódca — wolałby to pierwsze, ale spodziewał się drugiego.
Odwrócił głowę i dal znak komandorowi Harrisowi.
— Sygnał z okrętu flagowego, sir — odezwał się porucznik Cummings. — Za dwadzieścia sekund wziąć kurs 085 na 003 i lecieć z maksymalnym przyspieszeniem.
— Proszę potwierdzić — polecił Alvarez i po chwili dodał: — I wykonać.
Courvosier poczuł znajome mrowienie w całym ciele, gdy zamknęła się wokół niego uprząż antyurazowa. Od trzydziestu standardowych lat nie brał udziału w walce, ale wiedział, czego się spodziewać, i przypływ adrenaliny powitał prawie z ulgą — skończyło się oczekiwanie.
Teraz przeciwnik mógł ich dostrzec, ale było już za późno — okręty Marynarki Graysona i HMS Madrigal runęły do przodu, odcinając mu drogę ucieczki.
— Dokładnie o czasie, sir — powiedział cicho Yu, widząc zmianę kursu okrętów admirała Franksa.
Wyglądało to tak, jakby próbowali uciec przed niespodziewanym przeciwnikiem, toteż graysoński admirał zrobił to, co uczyniłby każdy oficer na jego miejscu — zaczął ich ścigać z maksymalną prędkością, obierając kurs dokładnie taki, jak wyliczył Yu, gdy tamci wyłączyli napędy.
Obserwując ekran ze swego fotela, czuł dla tego oficera sporo sympatii — zaplanował wszystko idealnie w oparciu o informacje, którymi dysponował, i w efekcie prowadził prawie całą flotę planety Grayson w pułapkę.
Courvosier raz jeszcze sprawdził obliczenia i zmarszczył brwi — czegoś tu nie rozumiał. Okręty przeciwnika próbowały uniknąć walki, ale przy takim kursie, jaki przyjęli, pościg dopadnie ich, nim zdążą osiągnąć zero koma osiem c, czyli maksymalną prędkość, jaką wytrzymają siłowe pola cząsteczkowe w normalnej przestrzeni. Oznaczało to, że nie uciekną Yanakovowi, a miały już prędkość większą niż zero koma czterdzieści sześć prędkości światła, przy której można było bezpiecznie wejść w nadprzestrzeń. Jeżeli będą dłużej utrzymywali obecną prędkość, Yanakov dogoni ich, nim zdołają wytracić ją na tyle, by wejść w nadprzestrzeń. Sami więc doprowadzą do sytuacji, w której nie pozostanie im nic innego niż walka, i to wtedy, kiedy próbują rozpaczliwie tej walki uniknąć.
— Sir… mam coś dziwnego w odczycie aktywnych sensorów — odezwała się nagle chorąży Jackson.
— Co znaczy „dziwnego”?
— Trudno to konkretniej nazwać, sir — spróbowała delikatnie dostroić odczyt. — Wzdłuż pasa asteroidów przed nami coś jakby śnieżyło, albo co…
— Proszę przełączyć na mój ekran — polecił Alvarez.
Jackson wykonała rozkaz, przesyłając równocześnie te same dane na stanowisko admirała. Zjawisko było rzeczywiście dziwne — Courvosier nie znał dokładnie drobnych anomalii wewnątrzsystemowych, ale dwa obłoki „śnieżenia”, bo było to najwłaściwsze określenie, wyglądały rzeczywiście zastanawiająco. Tak jakby fale radarowe napotykały tam na coś i równocześnie nie napotykały. Obłoki oddzielała spora odległość i żaden nie był duży, ale komputer pokładowy nie potrafił zidentyfikować przyczyny takiego odczytu. Chmura mikrometęorytów mogłaby być wyjaśnieniem, ale nie zgadzała się prędkość, a raczej jej brak. Żadnych źródeł energii czy czegoś nienaturalnego sensory nie wykryły, a obłoki znajdowały się zbyt daleko od kursu, jakim lecieli, by biorąc pod uwagę możliwości lokalnego uzbrojenia, mogło w nich kryć się coś niebezpiecznego. Mimo że logika wykluczała zagrożenie, uaktywnił prywatną linię łączności z Yanakovem.
— Bernie?
— Tak, Raoul?
— Nasze aktywne sensory wykryły coś dziwnego w…
— Rakiety! — zameldowała nagle podniesionym głosem porucznik Yountz i Courvosier przerwał, spoglądając na ekran taktyczny z osłupieniem: byli miliony kilometrów poza zasięgiem skutecznego ostrzału ze strony Masady; nawet spanikowany dowódca nie marnowałby w ten sposób amunicji!
— Ślady nadlatujących rakiet w namiarze 042 na 019, sir — zameldowała poprawnie i już normalnym głosem Yountz. — Przyspieszenie osiemset trzydzieści trzy kilometry na sekundę kwadrat. Przewidywany czas dolotu do celu trzydzieści jeden sekund!
Courvosier zbladł — osiemset trzydzieści trzy kilometry na sekundę kwadrat oznaczały osiemdziesiąt pięć tysięcy g. Przez moment pewność niemożliwości takiej sytuacji sparaliżowała go, po czym zrozumiał skąd wystrzelono salwę — z tych tajemniczych „obłoków”. Równocześnie dotarło doń, czym one są i co mu się w całej tej operacji nie podobało.