— Daliśmy się nabrać, Bernie! — warknął. — Obróć okręty ekranami do salwy, to są nowoczesne rakiety!
Alvarez ustawił okręt dnem do rakiet, nim Courvosier skończył mówić, a reszta otaczających Madrigala okrętów zrobiła to samo chwilę po nim. Natomiast dwa lecące w szpicy niszczyciele znajdowały się o prawie dwie sekundy świetlne od reszty formacji i dotarcie do nich rozkazu wymagało czasu. Więcej czasu wymagało, by oszołomieni dowódcy przestali koncentrować uwagę na ściganych okrętach i zareagowali, wydając stosowne rozkazy, na które musieli z kolei odpowiedzieć sternicy.
Wszystko to wymagało czasu, którego nie mieli.
Niszczyciele Ararat i Judah zniknęły w oślepiających wybuchach — rakiety dotarły do nich trzynaście sekund wcześniej niż do sił głównych i oba okręty dopiero zaczynały wykonywać obrót, by ustawić się ekranami do zagrożenia, gdy rakiety eksplodowały. A wyposażone były w impulsowe głowice laserowe, czyli każda miała kilkanaście jednostrzałowych laserów emitujących promienie Roentgena i nie musiała bezpośrednio trafić w cel, by go zniszczyć. Standardowy zasięg detonacji wynosił ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów, a przy takiej odległości prymitywna obrona antyrakietowa obu niszczycieli miała niewielkie szanse, nawet gdyby była wycelowana we właściwą stronę. A nie była.
Podobnie jak na pokładzie HMS Madrigal.
Tylko że na okręcie Royal Manticoran Navy zadania zaskoczonej obsługi przejęły komputery artyleryjskie, mające znacznie szybszy niż ludzie, bo cybernetyczny refleks. Dziewięć rakiet obrało niszczyciel za cel — pięć zostało zniszczonych przez lecące z przyspieszeniem prawie tysiąca kilometrów na sekundę kwadrat antyrakiety, dwie detonowały, kierując promienie laserowe prosto w nieprzebijalny ekran, a dwie ostatnie, manewrujące ku osłonom burtowym, zostały zniszczone przez sprzężone działka laserowe.
Dzięki temu niszczyciel przetrwał pierwszą salwę, ale przetrwanie to za mało i Courvosier zaczął kląć w duchu na czym świat stoi. Zakłócenie, którego używały okręty Haven, bo nie ulegało wątpliwości, że to właśnie one były tymi ”obłokami”, okazało się skuteczniejsze, niż podejrzewał wywiad Królewskiej Marynarki — obie jednostki musiały mieć wyłączony napęd, co oznaczało, że są bezbronne i wystawione na strzał, a zakłócenie było tak subtelne, że uniemożliwiało konkretny namiar nawet komputerom rakietowym, a co dopiero tym, w które wyposażone były rakiety. Obejmowało zaś takie obszary, że choć na skalę systemu planetarnego były to niezauważalne drobiny, nie sposób było skutecznie ostrzelać całych ”obłoków”. Madrigal gwałtownie potrzebował celu, by przeżyć i nie mógł go znaleźć.
— Przełączyć aktywną obronę przeciwrakietową na osłonę całej połączonej floty — rozkazał Alvarezowi.
— Wykonać, poruczniku Yountz — polecił Alvarez, po czym dodał spokojnie: — To nas mocno osłabi, sir.
— Nic na to nie poradzimy — Courvosier nie uniósł głowy znad ekranu. — Niezależnie od tego, jakiej klasy okręty by nas nie ostrzelały, nie zdążą oddać więcej niż dwie salwy, nim wyjdziemy z zasięgu ognia. Jeżeli zdołamy przeprowadzić okręty admirała Yanakova przez ten obszar…
— Rozumiem, sir. — Alvarez przeniósł wzrok na swoją oficer taktyczną. — Masz jakiś cel, Janice?
— Nadal nie możemy ich zlokalizować, skipper! — W głosie porucznik Yountz było więcej złości niż strachu, na który jeszcze nie miała czasu. — Muszą siedzieć bez napędu w tym zakłóceniu, ale radary nie są w stanie nic namierzyć, bo wszystkie fale są odbijane, a… teraz zaczęli zakłócanie. Wszystkie sensory zdechły, nic nie poradzę: nie namierzę ich w żaden sposób.
Alvarez zaklął, a Courvosier zmusił się, by to zignorować, wpatrując się w ekran ukazujący stan pozostałych okrętów po pierwszej salwie. Niszczyciel David ciągnął za sobą ślad skrystalizowanej atmosfery z rozhermetyzowanego kadłuba, ale nadal trzymał miejsce w szyku i leciał zwrócony ekranem ku nadlatującym pociskom drugiej salwy. Jego siostrzany okręt Saul wyglądał na zupełnie nie uszkodzony, ale oba krążowniki oberwały — Covington nadal utrzymywał miejsce w szyku, znacząc drogę powietrzem z rozprutego kadłuba, podobnie jak David, ale jego obrona przeciwrakietowa strzelała do mijających go rakiet. Nie mieli cienia szansy, by którąś trafić, ale natężenie ognia i prędkość wskazywały, że okręt nie został poważniej uszkodzony. Zgoła inaczej rzecz się miała z Austinem Graysonem. Za krążownikiem ciągnął się ślad nie tylko atmosfery, ale i szczątków, powoli wypadał z szyku, tracąc sterowność, a co gorsza — kontynuował obrót, ustawiając się burtą ku nadlatującym rakietom, a jego ekran miał wyraźne fluktuacje.
— Bernie? — spytał. Odpowiedziała mu cisza.
— Bernie!
Nadal brak odpowiedzi.
— Druga salwa dotrze do Davida za siedemnaście sekund! — zameldowała Yountz, ale Courvosier nie zwrócił na to uwagi.
— Chorąży Jackson, jaki jest stan okrętu flagowego? — spytał chrapliwie.
— Otrzymał kilka trafień, sir. Nie wiem jak poważnych, ale przynajmniej jedno w rufowy pierścień napędu. Teraz leci z czterysta dwadzieścia jeden g i nadal zwalnia.
Courvosier skinął głową potakująco, obserwując wystrzelenie antyrakiet. Tym razem komputerom pomagali ludzie, więc ogień był skuteczniejszy, ale bardziej rozproszony, gdyż obejmował wszystkie okręty, nie tylko niszczyciel, a nadlatujących rakiet było prawie tyle co w pierwszej salwie. Miały natomiast mniej celów, w dodatku strzelający wiedział, które miejsce w szyku zajmuje Madrigal, i na niego skierował główny ostrzał. Salwa wyglądała na klasyczną, oddaną z obu burt, a sądząc po ilości rakiet, odpalono je najprawdopodobniej z lekkiego krążownika. Wszystko to przemknęło mu przez głowę, gdy obserwował sześć rakiet i ciężko uszkodzony lekki krążownik Austin Grayson…
— Raoul? — rozległ się cichy i zniekształcony, jakby pozbawiony tchu głos.
Nie towarzyszył mu obraz, ale Courvosier i tak wiedział, że Yanakov jest poważnie ranny, a on nie był w stanie w żaden sposób mu pomóc.
— Słucham, Bernie — powiedział spokojnie.
Z dwóch rakiet, które obrały za cel Davida, jedną zniszczyła przeciwrakieta, druga eksplodowała w odległości mniejszej niż pięćset kilometrów od prawoburtowej ćwiartki rufowej. Burta niszczyciela chroniona była ekranem grawitacyjnym zdolnym osłabić siłę większości trafień z broni energetycznej, chyba żeby strzelano z bezpośredniej odległości. A pięćset kilometrów dla okrętu było tym, czym przyłożenie komuś pulsera do głowy… no i osłony graysońskie nie były aż tak silne według galaktycznych standardów. Sześć laserowych promieni trafiło w osłonę, która wygięła je i osłabiła, zabierając foton po fotonie, ale nie zdołała tego zrobić do końca. Cząsteczkowe pole siłowe, znajdujące się za nią, także je osłabiło, ale trzy przeszły i przez nie, prując kadłub jak blachę.
Niszczycielem wstrząsnęła najpierw jedna eksplozja, po której wyleciała z jego wnętrza chmura gazu, potem druga, po której zgasły ekrany, a potem trzecia, po której okręt przełamał się na dwie części, i chwilę później czwarta, w której zniknęła cała część dziobowa w eksplozji reaktora. Rufowy fragment odleciał, kręcąc zwariowany korkociąg, a najbliższe okręty gorączkowo zwiększały prędkość, chcąc znaleźć się jak najdalej od fali uderzeniowej.
Kolejne cztery rakiety wybrały na cel Saula, który i tym razem cudem uniknął trafienia — jego przeciwrakiety nic nie zdziałały, ale działka laserowe zniszczyły dwa pociski, Madrigal załatwił trzeci, a ostatni eksplodował nad ekranem, nie wyrządzając żadnych szkód.