Za ich rufami HMS Madrigal wykonał zwrot i samotnie skierował się ku przeciwnikowi.
ROZDZIAŁ XV
HMS Fearless zbliżał się do granicy wyjścia z nadprzestrzeni w systemie Yeltsin i tym razem Honor oczekiwała znalezienia się w normalnej przestrzeni w zupełnie innym nastroju. Troubadour wyprzedzał krążownik o pół minuty świetlnej, zaś na pokładach wszystkich trzech okrętów panowała całkowicie inna atmosfera niż wówczas, gdy opuszczali ten układ planetarny. Wyczuwało się determinację. Częściowo był to efekt radości z poruszania się z normalną szybkością, bowiem po dostarczeniu frachtowców do systemu Casca wracali w paśmie alfa, nie musząc przystosować prędkości do żółwiego tempa statków handlowych, które konwojowali tak długo, iż zapomnieli już, jak szybko normalnie latają okręty Royal Manticoran Navy.
To był powód mniej istotny — na zmianę nastrojów wpłynęły głównie konferencje, jakie odbyła z Alistairem i Alice Trumman, a których cel poznały załogi, czego nie omieszkała dopilnować. Bezpośrednim impulsem okazała się rozmowa z Carolyn Wolcott przyprowadzoną do jej kabiny przez Venizelosa.
Po wysłuchaniu relacji dziewczyny trafiła ją nagła cholera i skrystalizowało się postanowienie, do podjęcia którego nie zdołały jej zmusić wszystkie obelgi i przykrości, jakie dotknęły ją osobiście na Graysonie. Wszczęła śledztwo wśród załóg wszystkich trzech okrętów i dostała zimny prysznic. Co prawda niewiele kobiet i dziewczyn doświadczyło tak bezpośredniej napaści jak chorąży Wolcott, jednakże upokorzenia i obelgi okazały się znacznie powszechniejsze, niż się spodziewała — przypadków takich odkryto kilkadziesiąt, czyli takie traktowanie było regułą, nie wyjątkiem.
Podejrzewała, że dotychczasowe milczenie wynikało po części ze wstydu, po części zaś z podejrzeń takich, jakie żywiła Wolcott: co prawda nie przyznała się do nich wprost, ale dało się je wywnioskować z tego, co mówiła i jak mówiła. Nie ulegało wątpliwości, że w znacznej mierze uległość dziewczyny i bierność na lądowisku były winą Honor, podobnie zresztą jak i w innych przypadkach, bądź to dlatego, iż uznano, że skoro ona nie reaguje na obelgi, oczekuje takich samych zachowań po podkomendnych, bądź dlatego, iż upokorzone doszły do wniosku, że skoro nie wydrapała oczu żadnemu chamowi we własnej obronie, to tym bardziej nie zrobi tego dla innych. Oba wytłumaczenia były równie prawdopodobne, ale żywiła dziwne przekonanie, że większość załogi wybrała tę drugą wersję.
Świadomość własnej porażki spowodowała poza wściekłością coś ważniejszego — ukierunkowała ją i sprawiła, że przestała się wahać, jak ma dalej postępować. Większość z tego, co się stało, było rezultatem jej bierności, i choć przyjęła taką postawę w najlepszej wierze, nie tłumaczyło jej to. Natomiast nie ulegało również wątpliwości, że problem by nie zaistniał, gdyby męska część mieszkańców planety nie była bandą religijnie zboczonych, ksenofobicznych i szowinistycznych kretynów. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy są tacy, ale było jej wszystko jedno. Miała dość.
Jej załogi również. Nadszedł czas ustawienia gospodarzy na właściwym miejscu i nauczenia ich szacunku. Podjęła tę decyzję i zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze, ulżyło jej i to znacznie, po drugie, miała za sobą milczące, ale zacięte poparcie załóg.
Nimitz zgadzał się z tym w zupełności, co wyraźnie dawał do zrozumienia za każdym razem, gdy jej myśli powracały do tego postanowienia. Tak było i tym razem, gdy czekała, aż DuMorne rozpocznie procedurę wychodzenia z nadprzestrzeni. Mruknął cicho i delikatnie złapał ją zębami za palec, gdy unosiła rękę, by go podrapać za uszami.
— A to zaiste przedziwne — mruknął porucznik Castairs i powiedział głośno: — Panie kapitanie, mam trzy sygnatury napędu przed dziobem, odległość dwie i pół sekundy świetlnej, kurs zbieżny i wyglądają jak dozorowce, ale nie pasują do żadnych znanych nam parametrów okrętów graysońskich.
— Tak? — McKeon uniósł głowę. — Proszę przełączyć odczyty na…
Umilkł, gdyż Castairs uprzedził polecenie i przesłał wszystkie dane na ekran taktyczny fotela kapitańskiego. McKeon nie przepadał za swoim oficerem taktycznym, ale zmuszony był przyznać, że Castairs bezwzględnie był profesjonalistą.
— Dziękuję — mruknął i zmarszczył brwi, przyglądając się temu, co pokazywał ekran.
Castairs właściwie zidentyfikował niespodziankę — sygnatury były zbyt słabe, by w grę mogły wchodzić jakiekolwiek inne jednostki niż okręty wewnątrzukładowe bez napędu przestrzennego, oficjalnie zwane w skrócie LAC, potocznie określane jako „drobnoustroje”. Zaliczały się do nich rozmaite typy w zależności od układu planetarnego, najczęściej dozorowce i kanonierki, czasami kutry torpedowe, ścigacze czy okręty celne. Grayson i Masada używały dozorowców pełniących także rolę kutrów torpedowych. Ich obecność w układzie była naturalna, ale miejsce nie bardzo — co robiły poza pasem asteroidów, czyli praktycznie poza systemem planetarnym? I dlaczego milczały? Jakakolwiek transmisja z Graysona mogła dotrzeć na Troubadoura nie wcześniej niż za szesnaście minut, ale dozorowce były tuż obok i zauważyły niszczyciel, bo gwałtownie zmieniały kurs. I nie odezwały się.
— Max?
— Sir?
— Domyślasz się, co one tu robią?
— Nie, sir — przyznał porucznik Stromboli — ale mogę dodać coś dziwnego: sprawdziłem zapisy astro: ich napędy pojawiły się dopiero jakieś czterdzieści sekund temu.
— Dopiero? — zdziwił się McKeon.
Dozorowce stanowiły niewielkie cele dla radaru, toteż nic dziwnego, że sensory Troubadoura nie wykryły ich, gdy miały wyłączone napędy. Natomiast sygnatury wszystkich trzech okrętów RMN były widoczne z daleka nawet dla tak prymitywnych sensorów jak lokalne. Jeśli dozorowce chciały się z nimi spotkać, to dlaczego dopiero po dziewięciu minutach włączyły napędy?!
— Dopiero, sir — potwierdził Stromboli. — Widzi pan, jaką małą mają prędkość? Tkwiły bez ruchu i dopiero przed chwilą ruszyły. Z początku oddalały się od nas z maksymalnym przyspieszeniem… o, widzi pan ten gwałtowny zakręt, sir?
Pytanie dotyczyło zielonej linii, która pojawiła się na ekranie taktycznym fotela.
— Potem zmieniły kurs o ponad sto siedemdziesiąt stopni na obecny, czyli spotkaniowy, sir.
— Potwierdza pan to, poruczniku Castairs?
— Tak, sir — słychać było, że oficer taktyczny jest zły na siebie, że nie zauważył tego pierwszy. — Zwróciłem na nie uwagę, dopiero gdy włączyły napęd, sir.
— Hmm — McKeon potarł czubek nosa, bezwiednie naśladując odruch Honor towarzyszący głębokiemu zastanowieniu.
Troubadour leciał z prędkością ledwie dwóch tysięcy sześciuset kilometrów na sekundę, nabierając dopiero szybkości po wyjściu z nadprzestrzeni, toteż do spotkania pozostało trochę czasu, ale zachowanie dozorowców było co najmniej dziwne.
— Czym różnią się od naszych, poruczniku Castairs? — spytał.
— Praktycznie wszystkim, sir. Mają zbyt mocne napędy, o dziewięć procent za niską częstotliwość impulsów radarowych i masę drobniejszych różnic. Naturalnie nie widzieliśmy wszystkich okrętów, jakimi dysponuje tutejsza flota, i nie otrzymaliśmy ich oficjalnych parametrów od władz Graysona, nie mogę więc porównać na przykład mas, ale ogólnie są raczej nietypowe.
— Nietypowe, to fakt — przyznał cicho McKeon. — Ale dozorowce nie mają hipernapędu, więc muszą należeć do graysońskiej floty… ciekawe, dlaczego nigdy nam nie powiedzieli o istnieniu takiej klasy? Oficer łączności, proszę przekazać pozdrowienia kapitan Harrington i spytać, czy chce, żebyśmy im się bliżej przyjrzeli.