McKeon pobladł, czując gwałtowne szarpnięcie okrętu i słysząc wycie alarmów.
— Jezu, strzelają do nas! — Porucznik Castairs był bardziej rozzłoszczony niż przestraszony, ale jego uczucia nie miały dla McKeona żadnego znaczenia w tym momencie.
— Zwrot i obrót na burtę! — rozkazał, nie bawiąc się w formalności.
Sternik był równie zaskoczony jak wszyscy, ale dwadzieścia lat służby zrobiło swoje — myślenie zastąpiły odruchy i wykonał rozkaz, odwracając niszczyciel o dziewięćdziesiąt stopni, by skierować denny ekran w stronę dozorowców, równocześnie kładąc okręt w ostry skręt na lewą burtę, by uniemożliwić im strzały w nie osłonięty dziób. Zdążył w ostatnim momencie — sekundy po wykonaniu manewru kolejna salwa dział laserowych trafiła w ekran niszczyciela, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Nastąpiło to dokładnie w chwili, w której na pokładzie HMS Troubadour rozbrzmiał sygnał alarmu bojowego.
McKeon poczuł lekką ulgę, ale błyskające na czerwono kody uszkodzeń na planie okrętu natychmiast przykuły jego uwagę. Nikt z załogi nie miał na sobie skafandra próżniowego, ponieważ niczego się nie spodziewali, a to oznaczało większe straty w ludziach niż przy takich samych zniszczeniach odniesionych w trakcie normalnej bitwy. Miał nadzieję, że zabitych będzie mniej, niż się spodziewał, podobnie jak liczył, iż krążowniki będą miały więcej szczęścia, bo Troubadoura mijały właśnie wystrzelone rakiety.
— Skipper, dozorowce właśnie ostrzelały Troubadoura — oznajmił z niedowierzaniem porucznik Cardones i prawie natychmiast zameldował: — Rakiety! Dolecą do nas za czterdzieści pięć sekund!
Honor przez moment z niedowierzaniem spoglądała na ekran, nie wierząc, że to, co widzi, jest rzeczywistością, nie koszmarnym snem. W następnej sekundzie ocknęła się i wyrzuciła z siebie serię rozkazów:
— Uaktywnić obronę antyrakietową! Ogłosić alarm bojowy! Ster, wykonać Zulu-2!
Chorąży Wolcott nacisnęła guzik alarmu bojowego umieszczony na pulpicie Cardonesa, wychodząc ze słusznego założenia, że jako oficer taktyczny będzie zbyt zajęty koordynacją obrony antyrakietowej.
— Aye, aye, ma’am — zameldował spokojnie bosmanmat Killian. — Jest Zulu-2.
Mimo flegmatycznego tonu reagował prawie tak szybko jak Cardones i HMS Fearless zaczął robić unik, choć brak mu było odpowiedniej prędkości do skutecznego wykonania tego manewru. Honor usłyszała ciche trzaski, gdy pazury Nimitza wbiły się w oparcie jej fotela, i nagle przypomniała sobie zagubionego i nieporadnego podporucznika sprzed paru lat. Po nieporadności nie pozostał nawet ślad — Rafe Cardones był doskonałym fachowcem, który wiedział, co robi. Na wystrzelenie przeciwrakiet brakowało czasu, toteż mógł zwalczać zagrożenie jedynie za pomocą sprzężonych działek laserowych, przejmując kontrolę od komputera. Kolejno zapalały się kontrolki gotowości sprzężonych laserów i generatorów osłony. Te ostatnie zaczęły działać w momencie, gdy wystrzelił pierwszy laser. Najbliższa rakieta zniknęła w ognistym wybuchu, po niej druga i następna. Komputer likwidował je zgodnie z klasyfikacją zagrożenia. Chwilę później eksplodowały kolejne, gdy do akcji włączyły się sprzężone działka laserowe HMS Apollo. Honor kurczowo zacisnęła dłonie na oparciach fotela, czując na szyi ogon Nimitza, ale tym razem ochrona treecata była nieskuteczna — zawaliła sprawę. Taka była brutalna prawda. Nie miała pojęcia, dlaczego graysońskie dozorowce tak się zachowały, ale pozwoliła im na to. Gdyby dowodzący flotyllą poczekał jeszcze kilkanaście sekund, nawet refleks Cardonesa nie byłby w stanie uratować krążownika, a mogłoby się okazać, że trzy zasmarkane drobnoustroje z zacofanej planety zniszczyłyby całą jej eskadrę.
Na szczęście tamten nie poczekał, a małe przyspieszenia rakiet nie tylko wydłużyły czas ich lotu, ale ułatwiły zadanie obronie. I nie były wyposażone w głowice laserowe tylko klasyczne, co oznaczało, że musiały trafić w okręt, aby wyrządzić szkody, a szanse na to malały z każdą sekundą. Uspokajała się powoli, już na trzeźwo oceniając sytuację. Znaczna część załogi jeszcze nie dotarła na stanowiska bojowe, ale kontrolki dział laserowych i graserów co do jednego informowały o pełnej gotowości do strzału.
— Panie Cardones — powiedziała spokojnie. — Może pan odpowiedzieć ogniem.
Komandor Danville zaklął z uczuciem. Nie brał udziału w pierwszej fazie operacji ”Jerycho” i z pewnym niedowierzaniem podchodził do informacji, że pojedynczy i do tego uszkodzony niszczyciel Royal Manticoran Navy zdołał zniszczyć dwa lekkie krążowniki i dwa niszczyciele, nim go rozstrzelano. Teraz zrozumiał, jak to było możliwe — Troubadour dostał dwa bezpośrednie trafienia i spadek prędkości wskazywał, że musiał mieć uszkodzony napęd, a obrócił się na burtę niezwykle szybko, kryjąc się za ekranem, przez który nie mogła przeniknąć żadna broń. Nie dość, że uciekła mu — jak się wydawało — pewna ofiara, to szybkość reakcji niszczyciela była niczym w porównaniu z szybkością reakcji krążownika. Bancroft i pozostałe jednostki należące do tej samej klasy miały ledwie po dziewięć tysięcy ton każda, wobec czego nie mogły posiadać magazynów amunicyjnych godnych tego miana. Konstruktorzy nie próbowali więc osiągnąć niemożliwego, lecz umieścili rakiety w zewnętrznych wyrzutniach na kadłubie. Każda była jednostrzałowa, ale ilość to rekompensowała. Dozorowce mogły dzięki temu pełnić w razie potrzeby rolę kutrów torpedowych, a porównać je można do jajek uzbrojonych w młoty kowalskie. Dlatego też starcia dozorowców z kanonierkami czy w ogóle drobnoustrojów między sobą były krótkie i niezwykle krwawe, często kończyły się wzajemnym zniszczeniem większości lub wszystkich biorących w nich udział jednostek. W konfrontacji z normalnym okrętem ich jedyną szansą było oddanie salwy z zaskoczenia, nim zostaną zmiecione przez artylerię pokładową zaatakowanej jednostki.
Flotylla, którą dowodził, przeprowadziła taki właśnie atak z pełnego zaskoczenia i minimalnej odległości. Wystrzelono ku dwóm celom łącznie trzydzieści dziewięć rakiet i przynajmniej jedna z nich powinna trafić.
A nie trafiła.
Wszystkie zostały przechwycone przez działka laserowe obrony przeciwrakietowej — ostatnia o tysiąc kilometrów od lekkiego krążownika. A w następnej sekundzie rozległ się ćwierkot oznaczający, że Bancroft został namierzony przez wrogi system celowniczy. Nie zważając na to, Danville dokończył desperacki manewr i porucznik Early odpalił rakiety z drugiej burty, mając pełną świadomość, że był to gest całkowicie bez znaczenia. Bóg zadrwił z nich i pozwolił, by zginęli, nie osiągając niczego.
Czyli za nic.
Aktywna obrona przeciwrakietowa była w pełni sprawna, choć Cardones zrezygnował z użycia ECM-ów z uwagi na zbyt małą odległość. W dodatku z danych, którymi dysponował, wynikało, że dezorientowanie graysońskich rakiet nowoczesnymi metodami radioelektronicznymi nie było konieczne — ze względu na ich prymitywność. Odpalił przeciwrakiety, ledwie dozorowce oddały drugą salwę, ale nadzorowanie ich pozostawił Carolyn Wolcott, a sam zajął się ważniejszą kwestią.
Wyrzutnie rakietowe krążownika zaczynały dopiero zgłaszać gotowość w przeciwieństwie do dział laserowych i graserów, od dłuższej chwili gotowych do strzału. Wprowadził namiary celów i ustalił kolejność strzelania i kwadratowy przycisk umieszczony na środku konsoli rozbłysł czerwienią na znak, że komputer artyleryjski przyjął rozkazy.