Выбрать главу

Naturalnie należało wziąć pod uwagę jeszcze jedno: dysponowała poważną przewagą — dokładnie taką samą jak Saladin wówczas, gdy zmasakrował flotę Graysona i zabił admirała. Wiedziała, gdzie znajduje się przeciwnik i co robi, podczas gdy on nie miał pojęcia ani o tym, że jest obserwowany, ani też o jej posunięciach.

Sprawdziła jeszcze kilka wariantów, zmieniając nieco parametry na klawiaturze fotela kapitańskiego, i westchnęła. Gdyby Saladin leciał nieco wolniej lub poruszał się kursem trochę bardziej oddalonym od Yeltsina, miałaby dość czasu, by znaleźć się na kursie przechwytującym i wyłączyć napęd, nim wejdzie w zasięg jego sensorów, zachowując lot balistyczny i pozostając nie zauważona. Ale tego nie zrobił, a więc nie miała tej możliwości. Nie mogła też ryzykować krótkiego starcia czołowego, bowiem musiała założyć, że kapitan Saladina jest wystarczającym wariatem, by mimo wszystko zbombardować głowicami nuklearnymi planetę. A to oznaczało, że nie może liczyć na szczęśliwe trafienie, bowiem jeśli będzie miała pecha, Saladin minie ją i droga do Graysona stanie przed nim otworem. Wniosek końcowy: mogła zrobić tylko jedno… Odchyliła się na oparcie fotela, pocierając lewy policzek i analizując sposób zbliżania się przeciwnika. Kapitan krążownika liniowego należał zdecydowanie do ostrożnych. Było to zaskakujące, zwłaszcza jeżeli wzięło się pod uwagę, że zaatakowanie Graysona w tych warunkach stanowiło akt desperacji. Jedyną rzeczą, jaką z pewnością uzyskała Ludowa Marynarka w ciągu ponad pięćdziesięciu lat standardowych podbojów, było doświadczenie, którego ten oficer zdawał się w ogóle nie posiadać. Ani trochę nie przypominał Theismana, na co zresztą nie miała najmniejszego zamiaru narzekać.

Stwarzało to natomiast ciekawą możliwość — jeżeli postawi ostrożnego kapitana w sytuacji, w której będzie mógł jedynie albo bić się do upadłego zbyt daleko od Graysona, by mógł go ostrzelać, albo też wycofać się, by przemyśleć sprawę, zwłaszcza gdy zrobi to w sposób sugerujący, że może go obserwować ze znacznie większej odległości, niż uważał za możliwą, to… powinien się wycofać. Czyli stracić co najmniej kilka godzin, a każda godzina przybliżała chwilę przylotu odsieczy.

Naturalnie istniała możliwość, że przeciwnik będzie miał dość ostrożnego skradania się i zrobi to, co sama zrobiłaby już dawno, czyli ruszy prosto na nią, wystawiając się na ostrzał, dopóki nie znajdzie się w odległości pozwalającej na użycie broni energetycznej i nie zmieni jej okrętów w rozpraszające się skupisko atomów.

Zamknęła prawe oko, odetchnęła głęboko i podjęła decyzję.

— Joyce, połącz mnie z admirałem Matthewsem — poleciła.

— Aye, aye, ma’am… Admirał Matthews na wizji, ma’am.

Matthews wyglądał na zaskoczonego połączeniem, ponieważ Troubadour przekazywał także dane na pokład jego okrętu, ale starał się to ukryć.

— Dobry wieczór, sir — powiedziała, powoli wymawiając słowa, by sprawiać wrażenie opanowanej i pewnej siebie, jak wymagały tego zasady gry.

— Witam, kapitan Harrington.

— Zabieram Fearless i Troubadoura na spotkanie z Saladinem — poinformowała go bez zbędnych wstępów. — Ostrożność wykazywana przez jego kapitana skłania mnie do wniosku, że próbuje on dostać się nie zauważony w pobliże Graysona. Może się wycofać, jeśli zrozumie, że się nie powiodło, i wtedy go przechwycimy.

Matthews przytaknął, ale widać było, że nie wierzy, by na tym się wszystko skończyło.

— Ponieważ istnieje szansa, że Masada ma więcej własnych okrętów zdolnych do lotów w nadprzestrzeni, niż sądzimy, Covington, Glory i dozorowce muszą pilnować, że się tak wyrażę, kuchennego wejścia — dodała.

— Rozumiem.

Oboje wiedzieli o jeszcze jednym: Saladin może zostać tak poważnie uszkodzony, nim pokona jej okręty, że graysońskie będą miały szansę go dobić. O tym jednakże oboje woleli nie wspominać.

— W takie razie, sir… życzę powodzenia.

— Ja pani także. Lećcie z Bogiem i naszymi modlitwami.

Honor skinęła głową i zakończyła rozmowę.

— Komandorze DuMorne, proszę uaktualnić pierwszy kurs i przekazać go strażnikowi — oznajmiła głośno. — Ruszamy, panie i panowie.

ROZDZIAŁ XXXII

— Znowu odebraliśmy te impulsy grawitacyjne, sir.

— Gdzie? — Simonds pochylił się nad oficerem taktycznym.

— Tu, sir. — Porucznik Ash wskazał plamkę na ekranie i wzruszył ramionami. — Tym razem był tylko jeden impuls. Nie wiem, sir… to mogło być odbicie… nigdy samodzielnie nie kierowałem sondami zwiadowczymi…

— Hmm — mruknął Simonds i wrócił do spacerowania po mostku.

Zdawał sobie sprawę, że powinien siedzieć w fotelu kapitańskim, promieniując pewnością siebie, ale nie był do tego zdolny. Świadomość, że Yu tak by się zachowywał i w dodatku jeszcze wyglądał, jakby robił to bez żadnego wysiłku, jedynie potęgowała jego złość i niemożność usiedzenia na miejscu. Fakt, że nie spał od trzydziestu godzin i był nieludzko zmęczony, nie pomagał w zachowaniu zimnej krwi. Odganiał jednak od siebie pokusę, bowiem sen był luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić.

Stracili dwanaście godzin, by wyśledzić układ blokujący system komputerowy na mostku i wyłączyć go. Simonds miał upokarzającą pewność, że inżynier-poganin zrobiłby to znacznie szybciej, tylko że nie miał żadnego do dyspozycji — Mount i Hara nie żyli, Valentine, Timmons i Linderman uciekli, a ten kretyn Hart zastrzelił jedynego starszego oficera, którego udało im się wziąć do niewoli.

Zanim odzyskali kontrolę nad okrętem, Yu i jego ludzie odlecieli i zniknęli w jakiejś kryjówce, co i tak niczego nie zmieniało, ponieważ nie mogli zrezygnować z ataku. Opanowanie okrętu było wypowiedzeniem wojny Ludowej Republice i jedynie Bóg oraz podbicie systemu Yeltsin mogło ocalić Wiernych przed konsekwencjami tego czynu.

Simonds zwiększył tempo marszu, nie chcąc nawet sam przed sobą przyznać, jak bardzo liczył na współpracę Yu czy choćby Manninga. Workman radził sobie w maszynowni, ale Ash jako oficer taktyczny był wyraźnie zagubiony, a nikogo lepszego nie miał. I jeszcze ta jego obsesja na punkcie anomalii grawitacyjnych w najmniej odpowiednim czasie i miejscu… Był kiepskim substytutem Manninga.

Podobnie jak on sam był kiepskim substytutem Yu, co podszeptywała mu przerażona podświadomość.

— Sonda 17 melduje o kolejnym odpaleniu sond zwiadowczych przez Saladina, ma’am.

— Przewidywany kurs?

— Taki sam jak dotychczasowe, ma’am: przeczesują sektor sześćdziesiąt stopni przed dziobem. Nie ma śladu, by sprawdzali sąsiedztwo z którejkolwiek burty.

— Dzięki, Carolyn. — Honor odwróciła się ku jednemu z ekranów fotela, na którym widziała oblicze McKeona, toteż nie dostrzegła uśmiechu, który zagościł na twarzy Wolcott, gdy użyła jej imienia. — Jesteś naszym ekspertem, Alistair. Na ile prawdopodobne jest, by odkryli nasze impulsy grawitacyjne?

— Prawie na pewno je odkryli, skoro znaleźli się wewnątrz sfery nadawania sond — odparł spokojnie McKeon — ale wątpię, by domyślili się, czym one rzeczywiście są. Dopóki Sonja Hemphill nie zainteresowała się tą sprawą, nikt u nas nie sądził, że jest to możliwe.

Honor pokiwała głową, a McKeon uśmiechnął się ponuro — oboje mieli powody, by darzyć Upiorną Hemphill głębokim a serdecznym uczuciem, ale wyglądało na to, że tym razem udało jej się wymyślić coś użytecznego.

— Poza tym impulsy są kierunkowe — dodał McKeon — a tempo nadawania tak wolne, że istnieje niewielka szansa, by byli w stanie odebrać więcej niż dwa, trzy impulsy z każdej sondy, nim znajdą się poza wiązką jej nadawania. W takich warunkach nawet najlepsi analitycy nie byliby w stanie rozpoznać tego, co odbierają.