Выбрать главу

— To ma sens, milady — ocenił Paxton. — Jesteśmy pierwszym i najpoważniejszym sprzymierzeńcem Gwiezdnego Królestwa. Jeśli zdołają nas zneutralizować i zniszczyć nasz przemysł, udowodnią, że mogą to zrobić z każdym członkiem Sojuszu, co grozi jego destabilizacją nawet w krótkim czasie. To cel wart paru pancerników, nawet pomijając korzyści wynikające z kradzieży najnowszych technologii.

Widać było po pozostałych, że się z tym zgadzają. Kolejno zaczęli przytakiwać, dopóki nie przyszła kolej na Bagwella.

— Może ma pani rację, milady — przyznał niechętnie. — ale jaką to nam daje szansę?

— Taka, że nie spodziewają się napotkać nic większego od krążownika liniowego, komandorze Bagwell — odezwał się Yu z ekranu łączności wewnątrzokrętowej. — Kiedy zorientują się, że nie udało się im wyciągnąć z systemu wszystkich okrętów liniowych, będą mieli paskudną niespodziankę.

— Co więcej, to że nie spodziewają się nas tu zastać, może pozwolić nam zbliżyć się do nich na tyle blisko, by zadać im poważne straty, zanim przerwą walkę i wycofają się — dodała Honor.

Na moment zapanowała cisza. Przerwało ją chrząknięcie Bagwella.

— Zamierza pani polecieć im na spotkanie? — spytał, starannie dobierając słowa. — Bez wsparcia fortów?

— A znasz jakiś sposób, by zabrać je ze sobą? — spytała ironicznie. — Tak na dobrą sprawę nie mamy wyboru, Fred: zauważą nas, zanim znajdą się w zasięgu fortów, wycofają się i zniszczą wszystkimi rakietami wystrzeliwanymi spoza zasięgu, które dotrą tu jako pozbawione napędu pociski balistyczne, uniemożliwiając nam zniszczenie ich na czas. Jedyną naszą szansą jest bój spotkaniowy i to na krótki dystans. Musimy ich tak zmasakrować z dział energetycznych, żeby nie mieli sił do tego typu ostrzału rakietowego, o jakim mówiłam. A żeby to osiągnąć, musimy to zrobić, zanim dowiedzą się, że tu jesteśmy i czym naprawdę dysponujemy.

— Ależ milady! Kiedy my będziemy ich masakrować, oni nas po prostu zniszczą! — zauważył Bagwell.

— Może tak, a może nie — odparła, siląc się na pewność siebie. — To i tak nasza jedyna szansa. Zwłaszcza jeśli zdołamy dotrzeć wystarczająco blisko.

Bagwell wyglądał na porządnie przestraszonego, choć bardziej bał się utraty tak wielkiej części floty niż śmierci. Mimo to Honor tak długo spoglądała mu w oczy, nim nie przytaknął, zresztą prawie wbrew własnej woli.

— Doskonale — oświadczyła, pochylając się do przodu. — a teraz posłuchajcie, co chcę zrobić…

ROZDZIAŁ XXXII

— Proszę, proszę: oto i obrońcy, towarzyszu komisarzu — oznajmił Thurston, nie kryjąc rozczarowania, a widząc pytające spojrzenie Preznikova, wyjaśnił: — Nie narzekam, że są, ale z tego co widzę, to dowódcę mają niespecjalnie dobrego.

Po czym potrząsnął głową z niesmakiem i zamilkł, przyglądając się holoprojekcji taktycznej. Od przybycia jego grupy do systemu minęło prawie dokładnie siedemdziesiąt minut. Przez ten czas okręty osiągnęły prędkość dwudziestu tysięcy czterystu trzech kilometrów na sekundę i pokonały czterdzieści sześć i pół miliona kilometrów. I już zaczynał mieć nadzieję, że obrońcy będą walczyli mądrze, a może nawet zaskakująco inteligentnie. Rozesłali jednostki kurierskie i niszczyciele do różnych systemów z prośbą o pomoc, co w tej chwili było bez znaczenia, natomiast ich okręty na orbicie nie zdradzały oznak aktywności, więc pozostawały dla niego niewidoczne. Nieco irytujący był fakt, że jeden z kurierów zmierzał do Endicott, co oznaczało uprzedzenie stacjonujących tam okrętów, nim w systemie zjawią się Theisman i Chernov, ale obojętne jakich przygotowań by tam nie podjęto, i tak wiadomym było, jaki będzie wynik walki. Chwilowo nie mógł oddelegować obu grup do wykonania przewidzianego dla nich zadania, bowiem rozczłonkowywanie sił przed potwierdzeniem, iż w Yeltsin nie ma wrogich okrętów liniowych, byłoby karygodną lekkomyślnością. I to na dodatek sprzeczną z rozkazami. A jak długo graysoński dowódca siedział cicho na orbicie, tak długo nie był w stanie tego potwierdzić ani też temu zaprzeczyć.

Teraz jednakże obrońcy przestali się kryć i zrobili to w pożałowania godny sposób. Największymi okrętami wykrytymi przez aktywne sensory były krążowniki liniowe, ale lecące z przyspieszeniem czterysta osiemdziesiąt pięć g, co było z ich strony głupie. Normalne przyspieszenie przy osiemdziesięciu procentach mocy to czterysta g dla krążowników liniowych RMN, więc oczywistym było, że te poruszały się szybciej niż było to bezpieczne i potrzebne. Ponieważ jednak rozwijały prędkość o czterdzieści g mniejszą od maksymalnej, znaczyło to, że ciągną za sobą te cholerne zasobniki holowane, a więc pierwsza salwa będzie znacznie silniejsza niż się spodziewał. Zasobniki martwiły go od samego początku planowania tej operacji, ale nic nie mógł poradzić na to, że przeciwnik je miał i ich używał. Na szczęście te krążowniki holowały nie więcej niż po dwa — inaczej musiałyby lecieć z mniejszym przyspieszeniem.

I dlatego właśnie obrońcy postępowali głupio — jeżeli nie chcieli lub nie mogli lecieć z maksymalnym przyspieszeniem, należało wyruszyć wcześniej i lecieć wolniej, bo wtedy byliby w stanie holować więcej zasobników. Ta ilość, którą ich krążowniki liniowe mogły holować przy tym przyspieszeniu, nie była w stanie poważnie wpłynąć na losy walki, więc jedynym wymiernym skutkiem ich zabrania było to, że miał okazję wcześniej sprawdzić, czym dysponują obrońcy i jak wygląda ich formacja.

Jeżeli tę bezładną kupę okrętów można było nazwać formacją. Okręty graysońskie leciały bowiem w mniejszych i większych grupach, zmieniając pozycje i przetasowując się praktycznie bez przerwy i bez ładu. Było wśród nich sporo okrętów Królewskiej Marynarki, ale dowodzić musiał oficer graysoński, bo żaden oficer flagowy Royal Manticoran Navy nie dopuściłby do podobnej kompromitacji.

Nie ulegało kwestii, iż był to człowiek odważny, ale niedouczony i głupi równocześnie.

— Skład? — spytał zwięźle.

— Dwadzieścia pięć krążowników liniowych, dziesięć ciężkich krążowników, czterdzieści do czterdziestu czterech lekkich krążowników i szesnaście do dwudziestu niszczycieli, towarzyszu admirale — zameldował oficer operacyjny. — Nie jesteśmy pewni lżejszych jednostek, ponieważ nie dość, że niektóre zasłaniają się nawzajem, to część leci w tak ciasnych grupach, że nie sposób dokładniej rozpoznać ich sygnatury napędów.

— Sondy?

— Nie na wiele by się przydały przy tak dużej odległości, towarzyszu admirale. A biorąc pod uwagę, jak skotłowana jest ich formacja, nie możemy wysłać ich poza zasięg paliwa, bo żeby się czegoś konkretnego dowiedzieć, musimy być w stanie nimi sterować, nim zajmą pozycje. Jeśli zrobimy to teraz, ich obrona antyrakietowa będzie miała dość czasu na obliczenie dokładnych kursów i nawet gdy przejdą w lot balistyczny już bez napędów, gdy tylko znajdą się w jej zasięgu, rozstrzelają je bez kłopotu. Biorąc pod uwagę nasze kursy, maksymalny zasięg rakiet powinien wynosić około trzynastu milionów kilometrów i możemy ukryć sondy w pierwszych salwach, a gdy miną ich formację…

— Wtedy będziemy mieli dość danych z sensorów pokładowych — dokończył Thurston — więc nie będą nam potrzebne. W takim razie proszę wycisnąć co się da z odczytów, którymi dysponujemy.

Po czym odwrócił się i podszedł do swego fotela. Preznikov wiernie mu towarzyszył.

— Czy to naprawdę takie ważne, ile mają lekkich jednostek, towarzyszu admirale? — spytał.