Выбрать главу

Przerwała rozmyślania, uśmiechnęła się złośliwie i ostrzegła:

— No dobrze, Howard: niech będzie po twojemu. Ale radzę ci, uważaj: ktoś musi w przyszłym tygodniu wygłosić to przemówienie w Kole Ogrodniczek!

Clinkscales zbladł, a minę miał przy tym tak przerażoną, że Honor nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Nawet LaFollet się uśmiechnął, choć natychmiast przybrał kamienny wyraz twarzy, gdy Clinkscales na niego spojrzał.

— Będę miał to na uwadze, milady — obiecał po chwili zarządca. — Teraz jednakże…?

I wskazał wymownym gestem na schody. Honor przytaknęła i razem wspięli się aż do portyku. Honor już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy nagle zamarła i zmrużyła oczy, które gwałtownie stwardniały. Nimitz stulił uszy i syknął wściekle. Clinkscales zaskoczony zamrugał gwałtownie i chrząknął niczym rozzłoszczony odyniec, gdy zrozumiał, co przykuło jej uwagę.

— Przepraszam, lady Honor! Zaraz każę ich usunąć! Honor potrząsnęła przecząco głową, przyglądając się ze złością grupie około pięćdziesięciu protestantów pikietujących za zamkniętą śluzą kopuły przykrywającej posiadłość. Była pilnowana przez gwardzistów i prowadziła prosto na schody, na szczycie których się znajdowali, toteż widok miała na nich pierwszorzędny.

— Zostaw ich tam, gdzie są! — poleciła pozbawionym wyrazu sopranem, gładząc rozgniewanego Nimitza.

— Ależ milady…

— Nie, Howard — przerwała mu już naturalniejszym tonem i dodała z krzywym uśmieszkiem: — Przynajmniej nauczyli się kaligrafii.

Andrew LaFollet zgrzytnął zębami, przyglądając się maszerującym w tę i z powrotem demonstrantom. Większość niosła plakaty z napisami o treści biblijnej — cytaty z Księgi Nowej Drogi, zebranych nauk Austina Graysona, twórcy Kościoła Ludzkości Uwolnionej. Ich dobór był jak zwykle tendencyjny — wybrano wszystkie, które głosiły, iż kobieta nie może być równa mężczyźnie. Na niektórych natomiast wymalowano prymitywne karykatury przedstawiające lady Harrington jako ohydną poczwarę prowadzącą społeczność do zguby. Ohyda brała się głównie z braku umiejętności plastycznych twórców, ale ogólny efekt był raczej obrzydliwy. Jego osobiście jednak najbardziej wkurzały napisy złożone tylko z dwóch słów: „NIEWIERNA NIERZĄDNICA”.

— Nie możemy pozwolić im… — oznajmił gwałtowniej niż zamierzał, ale Honor nie pozwoliła mu skończyć.

— Nie możemy ich usunąć, Andrew, i nie denerwuj się, bo wiesz o tym. Nie łamią żadnego prawa, a jeśli ich rozpędzimy, to sami je złamiemy. Teoretycznie to praworządni obywatele wyrażający swe niezadowolenie, co im wolno.

— To praworządne ścierwa, milady — oznajmił lodowato Clinkscales. — Ale ma pani rację: nie byłoby rozsądne rozpędzić ich tylko dlatego, że tam chodzą.

— Przecież żaden z nich tu nawet nie mieszka! — zdenerwował się LaFollet. — Wszyscy pochodzą spoza domeny!

Wszyscy troje wiedzieli, że miał rację — ktoś opłacił przejazd i koszty pobytu protestantów. Było to prymitywne posunięcie propagandowe na standardy Królestwa Manticore, lecz jak na Graysona niesamowicie wręcz nowatorski i mający na dodatek wszelkie pozory uczciwości pomysł.

— Wiem o tym, Andrew — powiedziała spokojnie. — Podobnie jak wiem, że reprezentują drobną część obywateli Graysona, ale niestety nic im nie mogę zrobić. Cokolwiek bym bowiem zrobiła, zadziała na ich korzyść…

Po czym ostentacyjnie odwróciła się plecami do demonstrantów.

— Howard, mówiłeś coś o pilnej papierkowej robocie? — spytała spokojnie.

— Mówiłem, milady. — Clinkscales nie był aż tak spokojny, ale ruszył ku drzwiom.

LaFollet podążył za nimi bez słowa, wiedząc, że Nimitz i tak przekaże Honor targające nim uczucia. Czuła zresztą także targającą treecatem wściekłość, ale nic nie powiedziała. Jedynie uścisnęła ramię LaFolleta i uśmiechnęła się smutno. I delikatnie zamknęła za sobą drzwi.

Major LaFollet przez długą chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, opanowując wściekłość. Kiedy był pewien, że zdoła normalnie mówić, wziął głęboki oddech i uaktywnił komunikator.

— Simon?

— Słucham, sir — rozległ się natychmiast głos kaprala Mattingly’ego.

— Przy wschodniej bramie jest grupa… ludzi z plakatami.

— Ludzi, sir?

— Ludzi. Patronka powiedziała, że nie wolno nam ich rozpędzić, więc… — LaFollet umilkł i czekał na reakcję na to, czego nie powiedział.

— Rozumiem, sir. Ostrzegę ludzi, nim zejdę ze służby, żeby się do niczego nie mieszali.

— Dobry pomysł, Simon. Nie chcemy być w nic zamieszani. A tak na marginesie, to powiedz mi na wszelki wypadek, gdzie mogę cię znaleźć, zanim rozpoczniesz służbę. Gdybym cię potrzebował…

— Oczywiście, sir. Pomyślałem sobie, że zobaczę, co słychać u ekip konstrukcyjnych Sky Domes. Kończą w tym tygodniu, a lubię obserwować ich przy pracy. Poza tym wie pan, jak są oddani patronce, to ich przy okazji poinformuję co u niej nowego.

— To bardzo miłe z twojej strony, Simon. Jestem pewien, że to docenią — pochwalił LaFollet i zakończył połączenie.

Po czym oparł się o ścianę przy drzwiach i uśmiechnął bez cienia wesołości, za to z pełną satysfakcją.

ROZDZIAŁ IV

Kobieta patrząca na nią z lustra nadal wyglądała obco, acz już nie do końca. Honor przejechała raz jeszcze szczotką po sięgających ramion włosach, oddała ją Mirandzie LaFollet i wstała, odruchowo wygładzając sięgającą bioder kamizelkę z jasnozielonego zamszu. Krytycznie przyjrzała się przy okazji białej spódnicy, ale ta leżała wyjątkowo dobrze. Przyzwyczaiła się do chodzenia w sukni, a to z tego prostego powodu, że nie bardzo mogła chodzić w czym innym — w mundurze Royal Manticoran Navy chodzić nie chciała, a nie miała zamiaru wywoływać jeszcze większych kontrowersji, paradując w cywilnych spodniach. Nadal uważała suknie za szczyt niepraktyczności, ale prawie już się nie potykała o fałdy i choć z niechęcią, ale zmuszona była przyznać, że podobały jej się te falujące stroje.

Przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze niczym młodszy oficer mający objąć pierwsze w życiu dowództwo, a stojąca obok Miranda obserwowała jej reakcję, gotowa usunąć lub naprawić każde rzeczywiste czy wyimaginowane usterki stroju. Miranda była jedynym ustępstwem na rzecz służby osobistej, bowiem Honor kategorycznie odmówiła otoczenia się armią służących tradycyjnie przysługującą każdemu patronowi. Irytowało to część służby Harrington House, czującej się przez to niezasłużenie lekceważoną, ale ignorowała to. Nikt na szczęście nie skomentował faktu, iż MacGuiness jest mężczyzną, co automatycznie dyskwalifikowało go jako osobistego służącego kobiety, ale zdała sobie sprawę, że Mac ma aż zbyt dużo zajęć jako majordomus, a poza tym raczej trudno było od niego wymagać, by był na bieżąco z najnowszymi trendami mody damskiej panującymi na Graysonie.