Centrum było niewielkim kompleksem zawierającym pawilon główny i pół tuzina budynków otaczających niewielkie jezioro. Jego teren zapchany był ludźmi, nad tłumem powiewały różnobarwne chorągwie, orkiestra grała hymn domeny, a drogę dojazdową obstawiał kordon policjantów (częściowo wypożyczonych z domeny Mayhew) utrzymujących wolny przejazd. Tłum wiwatował, Honor machała, a Nimitz siedzący dotąd na jej kolanach wyprostował się i dumnie wystawił łeb przez okno, co zostało powitane głośniejszą owacją przez jego wielbicieli.
Samochód zatrzymał się przy platformie wzniesionej przed pawilonem, a zwrócone ku niemu ławki pełne były ludzi. Kiedy Honor wysiadła, gwardziści sprezentowali broń, a owacja stała się ogłuszająca. Zarumieniła się niespodziewanie dla samej siebie — nawet teraz, po tylu miesiącach, z trudem akceptowała fakt, że jest władczynią tych wszystkich ludzi, i z jeszcze większym trudem powstrzymała się przed wyjaśnieniem im, że pomylili ją z kimś naprawdę ważnym.
Umieściła Nimitza na ramieniu i dostrzegła zbliżającego się Clinkscalesa wspartego na srebrnej lasce, symbolu zarządcy. Skłonił się głęboko, podał jej ramię i poprowadził między dwoma szeregami wyprężonych gwardzistów ku stopniom wiodącym na platformę. Orkiestra zakończyła hymn dokładnie w chwili, w której weszli na platformę, i Honor puściła ramię Howarda, po czym podeszła do podium, na którym udrapowano flagę domeny.
Oczekiwał tu na nią siwy mężczyzna o wzbudzającym szacunek wieku, mimo iż nie został, bo nie mógł już zostać poddany prolongowi. Był on ubrany na czarno i miał białą, staromodną koloratkę pod szyją. Wykonała świeżo opanowany dworski dyg, a Julius Hanks, duchowy przywódca Kościoła Ludzkości Uwolnionej, wyciągnął do niej rękę z uśmiechem. Potem odwrócił się ku zebranemu tłumowi, odczekał, aż Honor stanie obok niego, odchrząknął i powiedział:
— Módlmy się, bracia i siostry.
Zebrani ucichli, słysząc jego głos płynący z głośników, a gdy cisza stała się prawie absolutna, wielebny Hanks rozpoczął modlitwę:
— Boże Ojcze, testujący ludzkość. Dziękujemy Ci za ten dzień i za błogosławieństwo towarzyszące naszej pracy. Oczekujemy, że będzie ono z nami zawsze, gdy zdawać będziemy największy test: test z życia. Wzmocnij nas, byśmy mogli podjąć to wyzwanie, i wspomóż nas, byśmy zawsze znali i wypełniali wolę Twą, a gdy ukończymy ziemskie trudy, przyszli do Ciebie z potem na czołach i miłością w sercach. I prosimy Cię pokornie, byś zawsze nagradzał mądrością naszych przywódców, a zwłaszcza tę patronkę, by jej poddanym wiodło się pod jej rządami i żeby zawsze chodzili w blasku Twej łaskawości. W imię Testera, Orędownika i Pocieszyciela. Amen.
Odpowiedziało mu głębokie, donośne „amen” zgromadzonych.
Honor obserwowała całą uroczystość niejako z boku — na wiarę Kościoła Ludzkości Uwolnionej się naturalnie nie nawróciła, więc do niego nie należała, co wprawiało w niepomierną furię rozmaitych ulicznych kaznodziejów. Ale szanowała tak kościół, jak i prywatną wiarę osób głęboko religijnych, jak choćby Hanks. Sama do religii miała dość obojętny stosunek, a niektóre elementy tutejszej doktryny nie podobały jej się, ale zdawała sobie sprawę, że kościół jest integralnym elementem graysońskiego życia i układu sił. Przyznawała też uczciwie, że spotkała się ze znacznie gorszymi czy bardziej skostniałymi religiami i organizacjami religijnymi.
Jako osoba od lat studiująca historię wojskowości doskonale wiedziała, jak często nietolerancja, fanatyzm religijny czy dążenie kościoła do władzy powodowały rzezie i wojny, w których okrucieństwa były na porządku dziennym. Oraz jak rzadko jakaś jedna uniwersalna wiara zyskiwała powszechne uznanie, nie stając się w krótkim czasie instrumentem represji. Wiedziała także dobrze, jakimi fanatykami byli twórcy Kościoła Ludzkości Uwolnionej, gdy opuszczali Ziemię i tworzyli wymarzone, idealne społeczeństwo na Graysonie, próbując ignorować fakt, że akurat na tej planecie bez przeklętej przez nich techniki nie da się przeżyć. Mimo to kościół zdołał uniknąć represyjnej polityki, o czym ze sporym zaskoczeniem dowiedziała się, studiując historię Graysona. Musiała ją poznać choćby dlatego, by nauczyć się rozumieć ludzi, którymi przyszło jej rządzić. Owszem, tutaj także zdarzały się okresy, gdy doktryna stawała się dogmatem, ale nie trwały one długo, co było zaskakujące zwłaszcza w tak głęboko tradycjonalistycznym społeczeństwie.
Być może działo się tak dlatego, że kościół wiele się nauczył, uczestnicząc w horrorze wojny domowej, w której zginęła ponad połowa mieszkańców. Ta lekcja musiała trafić, ale to była tylko połowa prawdy. Drugą połowę stanowiła sama planeta.
To Grayson bowiem był najgorszym wrogiem ludzkości, tym gorszym, że zagrożenie było ciągłe, acz niewidzialne i niszczyło każdego, kto je lekceważył. Naturalnie nie była to jedyna groźna dla ludzi planeta we wszechświecie, ale na innych, podobnie zresztą jak na stacjach kosmicznych, ludzie stawali się niewolnikami zwyczajów gwarantujących przetrwanie albo odrzucali tradycję, szukając lepszych metod przeżycia. Na Graysonie w jakiś sposób nastąpiło połączenie obu tych zachowań. Z jednej strony kurczowo trzymano się tradycyjnych, uważanych za bezpieczne sposobów, z drugiej strony cały czas szukano i sprawdzano nowe metody, częstokroć podejmując ryzyko, na jakie nie odważyliby się obywatele Gwiezdnego Królestwa, pewnie dlatego, że wszystkie zamieszkane planety systemu Manticore były przyjazne dla ludzi.
Słysząc szelest ubrań i inne odgłosy świadczące o zakończeniu modlitwy, Honor uniosła wyżej głowę, przyglądając się tym dziwnym ludziom, którzy stali się jej poddanymi. Przywiązanie do tradycji i potrzeba pokonania środowiska dawała im dynamizm i skłonność do ryzykanckich eksperymentów, których im zazdrościła. Kolejny raz zastanawiała się, jak jej osoba może wpłynąć na ich mentalność, i kolejny raz nie znalazła na to pytanie odpowiedzi.
Słysząc początek nowej owacji, wzięła się w garść, w czym pomogło jej rozbawione miauknięcie Nimitza. Uśmiechnęła się do tysięcy twarzy, na których malowało się oczekiwanie, i powiedziała:
— Dziękuję za miłe, choć nieco ogłuszające powitanie. Jej głos był równie wyraźny co głos Hanksa i wywołał falę śmiechu, tak jak tego chciała.
— Nie jestem przyzwyczajona do przemawiania do aż tak licznej rzeszy słuchaczy i obawiam się, że nie jestem zbyt doświadczonym oratorem, więc postaram się mówić krótko i zwięźle. Tym bardziej, że jak widzę, stoły czekają, a zimne jedzenie traci na uroku.
To wywołało nową falę śmiechu i oklaski.
— Jak słyszę, mamy te same priorytety — skomentowała i dodała poważniej: — W takim razie zaczynajmy, żeby już nie tracić więcej czasu. Zebraliśmy się tu, by poświęcić kopułę miejską. Jesteśmy nową domeną i chwilowo biedną — sami wiecie, jakim obciążeniem finansowym jest tworzenie czegoś od zera, a to właśnie robimy. Wiecie też doskonale, jak ciężko pracowaliście, podobnie jak inni, którzy nie mogą tu dziś z nami być, bo nadal muszą pracować. Stworzyliście naprawdę piękne miasto… tak, to wiecie wszyscy. Natomiast możecie nie wiedzieć, jak bardzo dumna jestem z was wszystkich i każdego z osobna. I jak bardzo jestem zaszczycona, że wybraliście przybycie i zamieszkanie tu, gdy nie było tu nic, i stworzenie takiego piękna jak to, które nas otacza, zamiast pozostania w starszych, od lat funkcjonujących domenach. Wasz świat jest stary, ja jestem w nim nowa, ale uważam, że żaden z waszych przodków nie dokonał więcej i nie zrobił tego lepiej, i za to wam wszystkim dziękuję.