Stłumiony, pełen zadowolenia i zaskoczenia pomruk był jedyną odpowiedzią. Honor dała znak i z grona zgromadzonych na platformie dygnitarzy wysunął się Adam Gerrick. Nadal co prawda czuł się i wyglądał nieswojo w wieczorowym stroju, ale zebrani, gdy tylko go rozpoznali, powitali go głośną owacją, toteż z nieco większą pewnością siebie stanął u boku Honor.
— Sądzę, że wszyscy znacie pana Gerricka — podjęła Honor, kładąc mu dłoń na ramieniu — i jestem pewna, że wszyscy wiecie, jaką rolę odegrał w projektowaniu i budowie kopuły przykrywającej nasze miasto. O czym nie wiecie, bo i on o tym jeszcze nie słyszał, to to, że sukces tego projektu i naszych pokazowych farm z uwagą śledził cały Grayson i w efekcie pan Gerrick jest na najlepszej drodze, by zmienić sytuację finansową naszej domeny. Zostałam oficjalnie poinformowana przez Protektora, że rada zatwierdziła dofinansowanie dla każdego miasta, które zechce iść w nasze ślady i zainwestować w kopułę miejską i rolniczą. Do dzisiejszego ranka Sky Domes otrzymały zamówienia na budowę kopuł o łącznej wartości ponad dwustu milionów austinów i wątpię, by to był koniec!
Tym razem kopuła zdawała się aż dygotać od wiwatów. Całe przedsięwzięcie było niezwykle ryzykowne dla nowej domeny, a jego realizacja możliwa tylko dlatego, że Honor sfinansowała je z własnych, pochodzących spoza planety pieniędzy. Wpakowała w nie dwanaście milionów dolarów, czyli ponad szesnaście milionów austinów. Za te pieniądze zbudowano kopułę nad Harringtonem jako przykład dla wszystkich. Teraz dopiero okazało się, że ryzyko się opłaciło — Sky Domes Ltd miało patenty i wyłączność na nową technologię, co oznaczało, że wszyscy chętni muszą korzystać z jej usług. A to z kolei oznaczało pracę i pieniądze dla mieszkańców domeny.
Gerrick stał zaczerwieniony jak panienka na pierwszej randce, a tłum wiwatował na jego cześć równie energicznie co na cześć Honor. Dotąd nie rozważał całej sprawy w kategoriach finansowych, lecz jako wyzwanie inżynieryjne, ale powoli do niego docierało, jak majętnym człowiekiem niedługo się stanie. Zasłużył zresztą na to, podobnie jak i trzeci udziałowiec spółki Howard Clinkscales.
Honor odczekała, aż okrzyki umilkną nieco, uniosła ręce i uśmiechnęła się radośnie do tłumu.
— I po tym optymistycznym oświadczeniu zapraszam wszystkich do stołów! — oznajmiła głośno.
Śmiech i wesołe okrzyki odpowiedziały jej, gdy obecni ruszyli w stronę przygotowanych na trawniku stołów. Gwardziści i policjanci kierowali ruchem i ku swemu zdumieniu Honor odkryła, że mieszkańcy miasta są znacznie bardziej zdyscyplinowani niż poddani Korony — zamieszania prawie nie było, wszyscy karnie ustawiali się w szeregi i cała operacja przebiegała zadziwiająco szybko. Rozmawiała o tym właśnie z Howardem i Hanksem, gdy za jej plecami ktoś zaryczał wściekle:
— Żałuj za grzechy!
Wrzask dobiegał z prawie opróżnionych ławek przed podium. Odruchowo odwróciła się, szukając jego źródła. Stał tam samotny mężczyzna w czerni, w jednym ręku dzierżący podniszczoną czarną książkę, w drugim mikrofon.
— Żałuj i pokutuj za grzechy, Honor Harrington, jeśli nie chcesz przywieść bożych sług do żałości i potępienia!
Honor westchnęła w duchu — kaznodzieja musiał przemycić przez kontrolę kieszonkowy wzmacniacz, który, choć nie mógł się równać z nagłośnieniem podium, robił zdecydowanie zbyt dużo hałasu. Tym dokuczliwszego, że rozkręcono go na pełną moc i sprzężenie wyło, aż uszy bolały. Tym niemniej nawiedzonego słychać było aż za dobrze i Honor zdawała sobie sprawę, że czeka ją najprawdopodobniej konfrontacja słowna, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Chyba że uda się jej go zignorować…
— Żałuj za grzechy, powiadam! — zawyło. — Na kolana i błagaj Boga o przebaczenie, bowiem obraziłaś go niepomiernie, grzesząc przeciw Jego woli!
Niespodziewanie dla samej siebie Honor poczuła, jak coś w niej nie tyle pęka, ile wraca na miejsce. Coś, co jak sądziła, utraciła już na zawsze. Owo coś wskoczyło tam, gdzie miało, prawie z trzaskiem niczym nastawiona kończyna albo ze szczękiem zamykanej pokrywy wyrzutni rakietowej. Już nie myślała o ignorowaniu fanatyka. Jej oczy stwardniały, a Nimitz wyprostował się, sycząc wściekle, gdy poczuł jej złość. Radosny gwar zaczął przycichać, gdy ludzie zorientowali się, że coś jest nie tak. Kilku ruszyło ku mężczyźnie, lecz zatrzymało się, widząc jego koloratkę. Julius Hanks zesztywniał, a LaFollet sięgnął po komunikator. Powstrzymała go, nawet nań nie patrząc.
— Nie, Andrew — powiedziała cicho, lecz zdecydowanie. W pierwszej chwili chciał się sprzeciwić i wiedziała, że był na nią wściekły, więc odwróciła ku niemu głowę i spojrzała wymownie, unosząc brew. Kiwnął niechętnie głową i opuścił rękę.
— Dzięki — dodała cicho i skierowała się do mikrofonu, przed którym jeszcze niedawno stała.
Włączyła go w absolutnej już ciszy.
Obecni mieszkańcy domeny przybyli tu dobrowolnie, ponieważ należeli do najbardziej niezależnie myślących na całej planecie. Przybyli tu, bo chcieli odmiany i szanowali swą przyszłą patronkę, choć, a może właśnie dlatego, że nie urodziła się na Graysonie. Byli równie wściekli na intruza co LaFollet, ale przed usunięciem go powstrzymywał ich zakorzeniony szacunek dla kapłana. Ten szacunek nie tylko chronił kaznodzieję, ale także dodawał wagi jego słowom.
— Pozwól mi się z nim rozprawić — szepnął Hanks gniewnie. — To brat Marchant: pyszałkowaty ignorant pozbawiony odrobiny tolerancji i zatwardziały fanatyk przeświadczony o własnej nieomylności. I nie ma tu niczego do szukania: jego kongregacja to domena Burdette. Po prawdzie to jest też osobistym kapelanem patrona Burdette.
— Aha… — Honor kiwnęła głową, rozumiejąc gniew wielebnego.
Zrozumiała też coś jeszcze — dzięki komu i za czyje pieniądze docierali tu demonstranci. I świadomość ta wzbudziła w niej własną, lodowatą, spokojną złość.
William Fitzclarence, patron Burdette, był najprawdopodobniej najbardziej zakamieniałym fanatykiem religijnym i tradycjonalistą w najgorszym znaczeniu tego słowa wśród wszystkich patronów planety. Z tego, co wiedziała, jedynie wyraźne ostrzeżenie wygłoszone przez Protektora spowodowało, że milczał podczas formalnego przyjmowania jej w skład Konklawe. Od tego czasu, jeśli nie był w stanie uniknąć spotkania z nią, a robił w tej sprawie co mógł, ignorował ją z lodowatą pogardą. Fizyczną niemożliwością było, by jego osobisty kapelan opuścił domenę bez jego wiedzy i zgody, a to oznaczało, że Burdette i jemu podobni zdecydowali się jawnie poprzeć opozycję. Stąd właśnie pochodziły pieniądze, a najprawdopodobniej i sami demonstranci tak liczni ostatnio w Harrington.
Tym jednak miała zamiar zająć się później — teraz trzeba było zająć się Marchantem, a nie mogła pozwolić, by zrobił to Hanks. Technicznie bowiem rzecz biorąc, wielebny Hanks był zwierzchnikiem wszystkich kapłanów, lecz tradycja religijna Graysona zachęcała duchownych do wolnomyślicielstwa. Jeśli teraz Hanks zabroni Marchantowi zabrać głos, może to spowodować kryzys wewnątrzkościelny, który odbije się tak na niej, jak i na sytuacji politycznej.
A poza tym klecha naubliżał jej i słychać było, że sprawiło mu to niebotyczną wręcz przyjemność. Jak każdy bigot, chęć krzywdzenia i obrażania innych maskował tak przed sobą, jak i przed innymi uświęconą formułką, że wypełnia jedynie wolę bożą. Jego atak był zbyt bezpośredni i słyszało go zbyt wielu, by mogła pozwolić komukolwiek go odeprzeć, chcąc utrzymać dotychczasowy autorytet. Zresztą nawet gdyby nie musiała i tak miała na to ochotę. W końcu zyskała przeciwnika i to takiego, który zdołał obudzić tę jej część, którą uważała za utraconą. W pewien sposób była mu za to wdzięczna.