Ryk Nimitza powtórnie rozbrzmiał w głośnikach, ale Honor stała nieporuszona, nie ocierając łez i nie kryjąc bólu. Pomruki wśród słuchaczy stały się głośniejsze i jeszcze bardziej złe.
— Kłamstwo! — zawył Marchant, rozwścieczony do żywego. — Bóg pokarał tego, z którym się gziłaś! I była to kara za twoje grzechy! Taki właśnie był Jego osąd twoich uczynków, nierządnico! Biada ci, wszetecznico szatana, i biada wam, ludu tej domeny, bowiem miecz Boga nie będzie znać litości! Bóg zna prawdę mieszkającą w twym kurwim sercu i…
Ciąg dalszy zagłuszył wściekły ryk tłumu. Był tak nieoczekiwany, że Marchant zamarł z otwartą gębą. A po sekundzie zbladł, gdy dotarło doń, że posunął się za daleko. Złamał tysiącletnią, zakorzenioną tak głęboko jak religia podstawową zasadę zachowania, atakując publicznie kobietę. Jedynie długoletni szacunek dla duchowieństwa żywiony przez mieszkańców Graysona i gotowość do polemiki wykazana przez Honor uratowały go od natychmiastowego samosądu. Ostatnie wypowiedzi jednakże przeciągnęły strunę — wszyscy mieszkańcy domeny znali zarówno historię miłości patronki, jak i los Paula. Teraz, słysząc stek wulgaryzmów nie przystających pijanemu w trupa w knajpie i widząc jej ból, kilkunastu najbliższych mężczyzn ruszyło na katabasa. Ten zaś rozpaczliwie wrzasnął, ale potężniejący ryk zagłuszył jego i wzmacniacz. Widząc, co się święci, zaczął gorączkową ucieczkę wzdłuż pustych ławek. W pogoń ruszyło wpierw kilkudziesięciu ludzi, a potem cała reszta.
Honor otrząsnęła się i złapała LaFolleta za ramię.
— Powstrzymaj ich, Andrew!
Major spojrzał na nią jak na wariatkę i ani drgnął.
— Musisz ich powstrzymać, do cholery, bo zabiją to ścierwo i dopiero się zacznie! — warknęła cicho, by nie podchwycił tego mikrofon.
Lodowaty ton i logika tych słów otrzeźwiły LaFolleta błyskawicznie, w czym wydatnie dopomogło słownictwo. — Tego… racja, milady! — wykrztusił.
I zaczął wydawać przez komunikator rozkazy.
— Stójcie! — krzyknęła tymczasem prosto w mikrofon. — nie zachowujcie się tak jak on!
Jej głos przebił się nawet przez wściekły ryk tłumu i tu i ówdzie odniósł skutek, ale większość była zbyt rozwścieczona, by słuchać czyichkolwiek słów. Marchant uciekał z rączością łani, świadom, że stawką jest jego życie, ale pogoń była coraz bliżej. Z boku przez tłum przeciskała się grupa gwardzistów, próbując dotrzeć do niego na skróty. Honor obserwowała ich, mając nadzieję, że zdążą jako pierwsi.
Nie zdążyli.
Najbliższy ze ścigających skoczył nagle, złapał Marchanta w pasie i przewrócił, czemu zawtórował tryumfalny okrzyk najbliższych. Obaj wpadli między ławki, ale natychmiast ich stamtąd wyciągnięto. Ktoś ustawił klechę do pionu, ale trwało to jedynie moment, bo natychmiast posypały się na niego zewsząd razy i zniknął pod kłębowiskiem ciał. Parę sekund później na miejsce dotarli gwardziści i przez moment zamieszanie stało się jeszcze większe, nim zdołali się przepchnąć do pobitego i skopanego i otoczyć go pierścieniem. Natychmiast też rozpoczęli odwrót, ale widok uniformów podziałał uspokajająco na obecnych i nikt już nie rwał się do rękoczynów. Na Gwardię natomiast posypał się huragan wyzwisk, gwizdów i złośliwych komentarzy.
— Dzięki Bogu! — jęknęła Honor z ulgą i zapadła się w sobie.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, by otrzeć łzy.
Nimitz nie był aż tak dobroduszny — nadal syczał wściekle, a od czynnego rozliczenia się ze sprawcą bólu Honor powstrzymywała go tylko świadomość, że i tak nie zdoła do niego dotrzeć.
Honor otarła dłonią łzy z policzka i poczuła, że ktoś ją obejmuje. Uścisk był słaby, jako że osoba w wieku Hanksa nie miała wiele siły, ale pewny. Wielebny przytulił ją, a ona potrzebowała wsparcia. Do Hanksa miała zaufanie, bo znała jego przekonania, a tym razem Nimitz na bieżąco przekazywał jego złość i oburzenie rosnące z każdym słowem Marchanta. Wsparła się teraz na nim, nie do końca mogąc opanować drżenie, gdyż dopiero teraz mogła pozwolić sobie na poddanie się złości.
— W rzeczy samej chwała Bogu! — powiedział uspokajająco Hanks i delikatnie odwrócił ją, tak by nie patrzyła na finał ewakuacji ledwie przytomnego adwersarza.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej, a gdy wycierała oczy, dodał równie spokojnym, choć nieustępliwym tonem:
— I dzięki tobie, że zareagowałaś tak szybko… — urwał, potrząsnął głową i dodał. — I błagam cię, byś przyjęła moje przeprosiny w imieniu całego Kościoła Ludzkości Uwolnionej. Zapewniam cię, że bratem Marchantem zajmiemy się… odpowiednio.
Ostatnie zdanie powiedział głosem, którego Honor nigdy by się po nim nie spodziewała — brzmiała w nim czysta stal.
ROZDZIAŁ VI
— Hai!!
Prawa stopa Honor dotknęła wypolerowanej drewnianej podłogi i równocześnie jej drewniany ćwiczebny miecz wykonał krótki, błyskawiczny łuk. Mistrz Thomas zablokował cięcie w głowę swoim mieczem i lewa stopa Honor zakreśliła zgrabne półkole, przenosząc środek ciężkości i samą Honor w lewo. Cofnęła odrobinę broń, przesunęła ostrze po ostrzu przeciwnika i gwałtownym ruchem obu rąk uwolniła je natychmiast, markując cięcie w jego lewe ramie.
— Hai! — Kolejny okrzyk towarzyszył płynnej zmianie kierunku ciosu, który przerodził się w cięcie w pierś.
Mistrz Thomas zablokował je, ale jego blokada okazała się także pozorowana.
— Ho! — Odpłynął w bok z wdziękiem tancerza czy innej chmury dymu i Honor jęknęła, gdy jego ostrze trafiło w prawe przedramię jej wyściełanego stroju tuż przedtem, nim jej ostrze trafiło go w brzuch.
Opuściła miecz i pochyliła głowę, uznając, że przegrała, po czym odstąpiła o krok, zwolniła chwyt prawej dłoni i potrząsnęła energicznie ręką, krzywiąc się, gdy mrowienie doszło do palców. Mistrz Thomas uniósł maskę osłaniającą twarz i uśmiechnął się.
— Najlepszą obroną bywa czasami, milady, zaoferowanie przeciwnikowi tak ponętnego celu, że można obrócić jego atak przeciwko niemu.
— Zwłaszcza jeśli czyta się w tym przeciwniku niczym w otwartej książce — zgodziła się, zdejmując maskę i ocierając twarz rękawem.
Strój, który nosiła w trakcie ćwiczeń, przypominał gi używane do treningu coup de vitesse, choć było cięższe i sztywniejsze z powodu wszycia wyściółki amortyzującej ciosy. Od dawna używano nowoczesnych rozwiązań technicznych zamiast tradycyjnych zbroi przy ćwiczeniach z ostrą bronią, ale pozostawiono bez zmian strój do ćwiczeń drewnianymi mieczami. Zapobiegał on złamaniom, ale został tak pomyślany, by nie chronił przed siniakami. Tak dawni, jak i współcześni mistrzowie miecza podpisywali się bowiem pod teorią, że siniaki są najskuteczniejszą pomocą naukową.
— Nie powiedziałbym, że pani zachowania są tak oczywiste! — sprzeciwił się mistrz Thomas. — Choć mogłaby pani przećwiczyć nieco… hm… subtelniejsze podejście.
— Myślałam, że jestem subtelna!
Mistrz Thomas potrząsnął jedynie głową, uśmiechając się ze smutkiem.
— Może przeciw komuś innemu, milady. Ja znam panią zbyt dobrze. Ma pani zwyczaj zapominać, że to nie jest prawdziwa walka, i mając okazję do całkowitego zwycięstwa, decyduje się pani na nie instynktownie nawet za cenę rany. Gdybyśmy naprawdę walczyli, już bym nie żył, a pani byłaby jedynie ranna, ale w czasie turnieju liczy się wyłącznie to, kto pierwszy trafi przeciwnika, a o tym pani zapomina.
— Zrobił pan to celowo, prawda? Żeby udowodnić mi namacalnie to, o czym właśnie pan mówi.