Выбрать главу

— Zgadzam się, sir — przyznał Matthews, mając świadomość, że wygrał.

Benjamin Mayhew troszczył się o kobietę, która czterdzieści dwa standardowe miesiące temu uratowała planetę Grayson przed zagładą, ale był władcą tej planety i w końcu wynikające z tego właśnie tytułu poczucie obowiązku zmusi go do poproszenia Honor Harrington, by założyła mundur Marynarki Graysona…

Niezależnie od tego, ile by ją to miało kosztować.

ROZDZIAŁ II

Dama Honor Harrington, hrabina i patronka Harrington, zrobiła trzy szybkie kroki i odbiła się od trampoliny. Eleganckim łukiem przecięła powietrze i zanurzyła się w wodzie, prawie nie wywołując plusku. Ponieważ woda w basenie była krystalicznie przezroczysta, główny steward James MacGuiness mógł bez trudu obserwować, jak wypływa na powierzchnię z gracją prawie delfina. Gdy się na niej znalazła, przewróciła się na plecy i bez pośpiechu dopłynęła do brzegu liczącego pięćdziesiąt metrów basenu, kończąc tym samym poranne ćwiczenia pływackie.

Krystoplast kopuły pokrywającej Harrington House łagodził blask systemowego słońca, z czego najbardziej korzystał Nimitz. Teraz właśnie wylegiwał się na plamie przefiltrowanego blasku, wyciągnięty na stojącym obok basenu stoliku. Kiedy MacGuiness z ręcznikiem przerzuconym przez ramię podszedł do schodów prowadzących do basenu, treecat leniwie otworzył ślepia i przeciągnął się. Potem wstał, przeciągnął się ponownie i usiadł, owijając tylne i środkowe łapy ogonem. Następnie ziewnął, i nie ukrywając rozbawienia, obserwował ociekająca wodą Honor wychodzącą z basenu. Widząc, jak wykręca sięgające ramion włosy, potrząsnął łbem — treecaty były tolerancyjne, ale nienawidziły być mokre, toteż mimo czterdziestu standardowych lat znajomości Nimitz nadal uważał, że jego człowiek ma czasami naprawdę dziwaczne pomysły na spędzanie wolnego czasu, nie wspominając już o doborze rozrywek, ale zdążył się do tego przyzwyczaić.

Dowodzący ochroną osobistą Honor Harrington major Andrew LaFollet znał ją znacznie krócej i nie zdążył się przyzwyczaić, choć robił co mógł, by zachować obojętny wyraz twarzy, widząc, jak jego patronka owija się ręcznikiem. Mimo młodego wieku był zastępcą dowódcy Gwardii Harrington i naprawdę doskonałym fachowcem. Ponieważ graysońskie prawo nakazywało, by ochrona cały czas towarzyszyła patronowi, musiał być obecny przy porannych ekscesach pływackich. Akurat przeciwko jego asyście przy tym zajęciu Honor nie protestowała. Już choćby to powinno poprawić mu humor, gdyż patronka Harrington z najwyższym trudem akceptowała ciągłą obecność ochrony — ale wcale nie poprawiało.

LaFollet był przerażony, kiedy dowiedział się, że Honor ma zamiar dobrowolnie zanurzyć się w zbiorniku wodnym o ponad trzymetrowej głębokości. Pływanie stanowiło dawno zapomnianą sztukę na Graysonie z uwagi na stężenie ciężkich pierwiastków w wodzie i LaFollet nie znał nikogo, komu przyszłoby do głowy, by kąpać się w dużym zbiorniku. Przez trzydzieści trzy lata standardowe, czyli zanim nie znalazł się w służbie Honor poza planetą, nigdy nie wypił kropli ani nie umył się w wodzie, która nie została starannie przefiltrowana i przedestylowana, toteż sam pomysł wlania tysięcy litrów cennego płynu w dziurę wykopaną w ziemi, a potem skakanie do niej był, najłagodniej określając, nienormalny. Jako taki też go potraktował, gdy pierwszy raz usłyszał, że lady Harrington chce mieć „basen kąpielowy”.

Naturalnie każdy patron miał prawo do fanaberii (a jego patronka oczywiście większe niż inni), ale pomysł od początku się LaFolletowi nie podobał i to z dwóch powodów. Tylko jeden z nich odważył się jednakże wypowiedzieć. Sprowadzał się do prostego pytania: skoro w całej domenie tylko lady Harrington i MacGuiness umieli pływać, to co mieli robić ludzie z ochrony, gdyby patronka znalazła się nagle w niebezpieczeństwie w samym środku tego mokrego dziwadła?

Co prawda zarumienił się, zadając jej to pytanie, ale spotkał się na szczęście z całkiem poważną reakcją. Po głębszym namyśle podała mu jedyne sensowne rozwiązanie, które równocześnie zakończyłoby sprawę — powinni nauczyć się pływać.

LaFollet wolał nie kontynuować tematu, zadowolony, że nie zaczęła się śmiać, gdy usłyszała pytanie. Zresztą śmiała się naprawdę rzadko, a jej oczy miały prawie ciągle poważny wyraz. Tym razem, gdy mu poradziła, żeby nauczył się pływać, błysnęły w nich iskierki humoru, z czego się ucieszył, z drugiej jednak strony było to kolejne potwierdzenie faktu, że właściwe wykonywanie obowiązków nie było zadaniem łatwym.

Powód był prosty — Honor nadal miała kłopoty z zaakceptowaniem faktu, że dla członków jej osobistej ochrony najważniejszą rzeczą we wszechświecie było chronienie jej życia i zdrowia. I że znaczna część rozrywek, którym oddawała się w czasie wolnym, przyprawiała ich o siwe włosy i notoryczny ból głowy. Zwłaszcza zaś LaFolleta. Z zaakceptowaniem jej oficerskiej kariery nie miał problemów, co nie znaczyło, że podobało mu się ryzyko, jakie przy tym ponosiła. Było to jednak ryzyko właściwe… poważne i wynikające z pełnionych obowiązków wojskowych przystojących patronowi. Natomiast reszta nie była ani właściwa, ani przystająca, a ryzyko związane z rozrywkami, którym upierała się oddawać, było równie poważne.

Już pływanie było złe, ale przynajmniej odbywało się w warunkach kontrolowanych — w dobrze widocznym miejscu położonym na otwartej, równej przestrzeni chronionych gruntów otaczających Harrington House. Znacznie gorsze były loty na paralotni i LaFolletowi robiło się gorąco, ilekroć o tym myślał. Sam fakt, że kategorycznie odmawiała zabierania ze sobą awaryjnego spadochronu antygrawitacyjnego, sprawiał, że włosy stawały mu dęba.

Na szczęście nie mogła się temu zajęciu oddawać na Graysonie, podobnie jak nie mogła się kąpać poza rezydencją. Przez tysiąc lat zasiedlenia planety organizmy mieszkańców Graysona wykształciły znacznie wyższą tolerancję na ciężkie pierwiastki niż reszta rasy ludzkiej. Lady Harrington nie miała takiej tolerancji, a służba w przestrzeni nauczyła ją szacunku dla zagrożeń stwarzanych przez środowisko. Niestety powód ten odpadał, gdy odwiedzała rodziców. Wizyty te należały na szczęście do rzadkości, ale LaFollet i tak wiedział, że do śmierci nie zapomni upiornego popołudnia, gdy wraz z kapralem Mattinglym latali wyposażonym w generator promienia ściągającego pojazdem w ślad za jej paralotnią nad grzbietem Copper Wall i bezmiarem Oceanu Tannermana. Wolał nie myśleć przy tym, jak idealny cel stanowili tak oni, jak i Honor dla każdego umiejącego strzelać i wyposażonego w karabin pulsacyjny.

A jeszcze gorsze były jej ciągoty do wspinaczki. LaFollet przyjmował do wiadomości istnienie innych podobnych zboczeńców, nie wiedzieć po co wspinających się przy użyciu lin i haków na pionowe ściany, ale i tak uważał ganianie razem z nią po stromych zboczach bez żadnego zabezpieczenia (nie miał innego wyjścia) za nadzwyczajne poświęcenie. A na dokładkę miało to miejsce na planecie mającej o jedną trzecią większą grawitację niż ta, na której żył i działał. Natomiast zdecydowanie najgorszy był rejs dziesięciometrowym słupem, który trzymała w krytej przystani rodziców. Mimo antygrawitacyjnych kamizelek ratunkowych obaj kurczowo trzymali się czego tylko się dało z pełną świadomością, że nie mają bladego pojęcia, jak się pływa.

Zrobiła to celowo i wiedział dlaczego. Ten krótki na szczęście rejs był ostatecznym ogłoszeniem wszystkim, że nie porzuci sposobu, w jaki żyła przez ostatnie czterdzieści siedem standardowych lat, tylko dlatego, że została patronką. Była skłonna zaakceptować poświęcenie i upór ochrony postępującej zgodnie z wymogami przysięgi, ale była tym kim była i nie zamierzała z tego rezygnować. Naturalnie stanowiło to w przeszłości i z pewnością będzie stanowić także w przyszłości kość niezgody oraz powód nader uprzejmych i niezwykle zaciętych sporów z szefem ochrony, ale LaFollet zdawał sobie sprawę, że te jej cechy stanowiły jeden z powodów, dla których ludzie byli jej tak oddani. A oddanie to znacznie przewyższało zwykłe posłuszeństwo, jakie mieszkańcy domeny okazywali swemu patronowi. Poza tym w głębi serca był rad, że istniały jeszcze rzeczy, które sprawiały jej radość, choć jemu przysparzały jedynie kłopotów.