Mimo to żałował chwilami, że nie jest choć trochę bardziej podobna do typowych kobiet z Graysona. Co prawda jego własne przekonania co jest właściwe i co przystoi kobiecie, uległy radykalnej zmianie, ale nadal pozostał mężczyzną wychowanym na Graysonie. Nauczył się pływać gnany poczuciem obowiązku i czystą determinacją. Ba, skończył nawet kurs ratownika i ku swemu szczeremu zdumieniu stwierdził, że pływanie jest całkiem przyjemne. Zmusił też do tego wszystkich członków osobistej ochrony i obecnie jedynie Jamie Candless traktował kontakt z wodą jako przykry obowiązek. Pozostali spędzali w basenie sporo wolnego czasu. Ale kostium kąpielowy Honor stanowił czysty atak na graysońską obyczajność. Zasady LaFolleta w ciągu ostatniego roku przestały być „właściwe” według planetarnych standardów, z czego był nawet zadowolony, ale mimo to był ciężko zgorszony, ilekroć widział ją pływającą.
Wiedział, że poszła na duże ustępstwa — jednoczęściowy strój kąpielowy był według standardów Królestwa szczytem pruderii i bezguścia, o modzie nie wspominając, ale jego zdaniem i tak wyglądała, jakby była nago. Sytuację tylko pogarszał fakt, iż kuracji prolongu poddano ją jako dziecko, przez co wyglądała absurdalnie młodo. W połączeniu z egzotyczną urodą i atletycznym, wysportowanym ciałem prowokowało to nader niestosowne odruchy u dowódcy jej ochrony. Miała o trzynaście lat standardowych więcej niż on, a wyglądała niczym jego młodsza siostra. I nic nie mógł poradzić na to, że uważał ją za najatrakcyjniejszą kobietę, jaką znał… zwłaszcza kiedy mokry kostium dokładnie oblepiał wszystkie jej atrakcyjne krągłości.
Głównie dlatego z zasady stał tyłem do basenu, gdy Honor go opuszczała, i odwracał się dopiero wtedy, gdy miał pewność, że założyła już podany przez MacGuinessa płaszcz kąpielowy. Tym razem dał jej więcej czasu, więc zdążyła nawet usiąść w jednym z foteli plażowych, nim podszedł i zajął zwyczajowe miejsce za jej ramieniem. Uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko, dając mu znać, że domyśla się powodów jego postępowania. W uśmiechu nie było nic złośliwego czy przykrego — tylko rozbawienie i świadomość, że wywodzą się z różnych środowisk. Wiedział, że uśmiech ten może lada chwila zgasnąć, ale ucieszył go jego widok — był bowiem kolejnym dowodem, że wreszcie zaczyna się wyzwalać spod ciężaru żalu i strat, które dotąd ją przytłaczały. Proces należał do powolnych i trudnych, ale już się rozpoczął i za to LaFollet był naprawdę wdzięczny losowi. Mógł przeżywać zakłopotanie czy zawstydzenie, jeśli dzięki temu Honor będzie się częściej uśmiechać… Lekkim wzruszeniem ramion dał jej znać, że podziela jej opinię co do naleciałości wynikających z graysońskiego pochodzenia i wychowania.
Honor uśmiechnęła się szerzej, widząc jego reakcję, i odwróciła głowę, słysząc, że MacGuiness podnosi pokrywę z tacy ze śniadaniem, którą przed chwilę postawił na stoliku. Zresztą nawet gdyby nie dosłyszała tego cichego dźwięku, nie miała prawa nie usłyszeć zadowolonego bleeknięcia Nimitza siedzącego już na wysokim stołku i gotowego do jedzenia. To, że preferowała lekkie śniadania takie jak sałatka i ser, w niczym nie zmieniało upodobań treecata uważającego, że skoro już się je, to należy zjeść dużo i dobrze. Dlatego też Nimitz dostał na śniadanie pieczonego królika, co spotkało się z jego całkowitą aprobatą.
— Rozpieszczasz nas, Mac — skomentowała z uśmiechem.
MacGuiness skwitował to wymownym wzruszeniem ramion i nalał do jej kufla ciemnego piwa lokalnego wyrobu. Napoje i przetwory nie sprawiały już kłopotów żołądkowych żadnemu z nich, natomiast do warzyw i owoców oboje podchodzili jeszcze ostrożnie — dwa milenia uprawy w innym środowisku doprowadziły do różnych zmian, nie tylko smakowych, u ziemskich roślin. Mieszkańcy planety nawet nie zdawali sobie z nich sprawy, za to Mac niektóre odchorował, zanim zorientował się w czym rzecz. Za to sery były całkowicie nieszkodliwe i doskonałe w smaku.
— Wyborne — oceniła Honor po zjedzeniu ostatniego kawałka i spojrzała na LaFolleta. — Jak tam przygotowania do uroczystości, Andrew?
— Powinniśmy zdążyć na czas, milady. Po południu sprawdzę wszystko wraz z pułkownikiem Hillem i wieczorem powinienem mieć gotowy rozkład pani zajęć.
— Doskonale — upiła solidny łyk piwa i uniosła pytająco brew. — Dlaczego mam takie wrażenie, że nie jesteś w pełni z czegoś zadowolony?
— Niezadowolony?! Nie powiedziałbym tego. Bez słowa uniosła obie brwi i czekała.
— Cóż… — przyznał w końcu z westchnieniem. — Nie jestem do końca usatysfakcjonowany przewidzianymi metodami kontrolowania tłumu.
— Rozmawialiśmy już o tym, Andrew, i wiem, że nie daje ci to spokoju, ale nie możemy tak po prostu aresztować ludzi za to, że korzystają z prawa do zgromadzeń.
— Wiem, milady. Ale przynajmniej możemy wykluczyć z takiego zgromadzenia każdego, kogo uznamy za potencjalne zagrożenie spokoju.
LaFollet w ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie zapytać „Dlaczego?”. Większość patronów postąpiłaby właśnie w ten sposób, by zapewnić spokój i porządek.
Tym razem Honor westchnęła zrezygnowana.
Jej empatyczna więź z Nimitzem była, z tego co wiedziała, znacznie silniejsza niż większość istniejących między treecatem i adoptowanym przez niego człowiekiem. Nigdy nie słyszała, by jakikolwiek człowiek był w stanie wyczuć emocje treecata, nie mówiąc już o wyczuwaniu emocji innych ludzi za jego pośrednictwem. Z początku próbowała zniechęcić Nimitza do przekazywania jej uczuć otoczenia, ale było to równie skuteczne co oduczenie go oddychania, a w ciągu ostatniego roku tak desperacko potrzebowała jego psychicznej bliskości, że pogodziła się z tym, iż zna uczucia innych. Usiłowała sobie wmówić, że to tak samo jakby była wyjątkowo dobra w odczytywaniu mimiki i mowy ciała i pogodziła się ze świadomością, że Nimitz nie pozwoli jej nie używać nowo nabytych umiejętności.
Jak choćby teraz — Nimitz lubił LaFolleta i nie widział żadnego powodu, by nie przekazać jej jego uczuć. Albo by ukrywać własną aprobatę ich i jego samego. Oboje wiedzieli, jak LaFollet jest jej oddany, a ona na dodatek doskonale zdawała sobie sprawę, że ma ochotę rozpędzić demonstrantów bynajmniej nie ze względów bezpieczeństwa. Naturalnie stanowili pewne zagrożenie i z pewnością zakłócali spokój, ale prawdziwy powód był inny — wściekłość i pragnienie oszczędzenia jej kolejnych przykrości.
Przestała się uśmiechać. Była pierwszą patronką w dziejach Graysona — równocześnie symbolem i powodem zmian targających podstawami tutejszego społeczeństwa. Co gorsza: była nie tylko kobietą, ale i kimś obcym, pochodzącym spoza planety i nie będącym członkiem Kościoła Ludzkości Uwolnionej. Kościół mógł ją zaakceptować jako lenną patronkę Harrington, podobnie jak to uczyniło Konklawe Patronów, ale nie wszyscy zgadzali się z tymi decyzjami.
Nie winiła ich za to, ale ich ataki bolały. A mimo to jakaś jej część była im za to wdzięczna. Bynajmniej nie dlatego, że miała ukryte skłonności masochistyczne, ale dlatego, że to ją odbrązowiało. Jej desperacka obrona planety przed fanatykami z Masady spowodowała, iż większość społeczeństwa traktowała ją jak bohaterkę epickiej holodramy, okazując jej męczący wręcz szacunek graniczący z uwielbieniem, generalnie rezerwowanym dla postaci historycznych stojących na cokołach pomników.