Выбрать главу

Nie było miło słyszeć pod swoim adresem epitety w stylu: „nierządnica”, „szatańskie nasienie” czy „kurew wszeteczna”, ale stanowiły one przeciwwagę dla przytłaczającego uszanowania. Kiedyś czytała, że któreś z antycznych ziemskich imperiów — rzymskie albo francuskie — miało zwyczaj umieszczać w rydwanie zwycięskiego generała w czasie tryumfalnego pochodu niewolnika. W czasie gdy tłum wiwatował na jego cześć, niewolnik powtarzał mu, że jest zwykłym śmiertelnikiem. Wtedy, gdy o tym przeczytała, uznała to za dziwactwo, teraz doceniała jako naprawdę mądre posunięcie. Wiedziała z własnego doświadczenia, jak łatwo jest przyzwyczaić się do wiwatów — w końcu kto nie marzył, by zostać uwielbianym przez wszystkich bohaterem?

Uśmiech zniknął z jej twarzy — na zasadzie odległego skojarzenia wróciły bolesne wspomnienia. Wracały już coraz rzadziej, ale spowodować je mogło dosłownie wszystko i nigdy nie wiedziała, co to może być, gdyż nie poprzedzało ich żadne ostrzeżenie. Nadal zbyt świeże były rany i zbyt wiele przypadkowych słów czy myśli mogło je otworzyć. Nikt poza Nimitzem nie wiedział o jej koszmarach nocnych i wolała, by tak pozostało. Treecat rozumiał jej żal i ból, choć nie poczucie winy. które dopadało ją, gdy przypominała sobie, jak została graysońską bohaterką… i straciła dziewięciuset ludzi, zarabiając na to miano. Ludzi, których prawdziwy bohater zdołałby w jakiś sposób ocalić. Wiedziała, że w walce zawsze ponosi się straty i że dowodzenie okrętem nierozerwalnie związane jest z podejmowaniem decyzji, które dla tych czy innych członków załogi mogą oznaczać życie lub śmierć. Jedynie w głupawych historyjkach dla naiwnych pisanych przez idiotów dobro wychodziło nie tknięte z ciężkiej walki ze złem. Tylko nikt nigdy nie był w stanie jej wytłumaczyć, dlaczego to jej podkomendni musieli płacić życiem za zwycięstwo.

Nie pierwszy raz traciła ludzi, którymi dowodziła, ale tym razem było inaczej — tym razem ból był nieporównywalnie większy, bo straciła też wiarę w takie wartości jak obowiązek i honor. Dotąd były to niezwykle ważne kwestie, a od tej bitwy jakaś jej część cały czas zastanawiała się z gorzką ironią, jak mogła kiedykolwiek podporządkować życie tak niewdzięcznym ideom. Kiedyś były jasne i oczywiste, ale z każdą śmiercią stawały się coraz bledsze i mniej pewne. Z każdym medalem i zaszczytem także. W dodatku mimo bólu wywołanego śmiercią tylu ludzi inna jej część kurczowo trzymała się tych idei i cieszyła się z dowodów uznania nie z powodu ambicji, lecz w desperackiej nadziei, iż udowadniają coś bardzo ważnego. Jak choćby to, że to jedyna rzecz, w której była naprawdę dobra, była istotna dla wszystkich, że nie oznaczała tylko bezsensownej śmierci ludzi wypełniających jej rozkazy…

Wzięła głęboki oddech i równocześnie też wzięła się w garść. Wiedziała dzięki Nimitzowi, że te śmierci były potrzebne dla osiągnięcia czegoś większego i ważniejszego, jak choćby uratowania tysięcy obywateli Graysona, i wiedziała też, że nikt jej nie obwinia za to, że przeżyła. I wiedziała także, już nie dzięki Nimitzowi, że to nie z własnej winy znalazła się w sytuacji tak krytycznej, że kosztowała ją kilkuset zabitych. I że zrobiła co mogła, by uratować jak najwięcej.

Był taki czas po bitwie o Yeltsin, a nawet po bitwie o Hancock, kiedy była w stanie się z tym pogodzić i zaakceptować taką wymianę. Nie przyszło jej to łatwo ani nie była z tego powodu szczęśliwa, ale nie miała też koszmarów. Była w stanie przezwyciężyć wątpliwości i żyć dalej ze świadomością, że będzie musiała ponownie dowodzić, a więc skazywać ludzi na śmierć. A potem to wszystko się zmieniło, bo coś w niej pękło.

Nocą, gdy miała odwagę zajrzeć w głąb własnej duszy, z całą uczciwością przyznawała, co to takiego. Bowiem z tą stratą nie pogodziła się i nie nauczyła się żyć, a co gorsza była to strata prywatna, a odbijała się na wszystkim. Paul Tankersley był tylko jednym człowiekiem, a razem byli mniej niż rok, a mimo to jego strata była znacznie gorsza i boleśniejsza niż śmierć wszystkich ludzi pod jej rozkazami razem wziętych. Nawet teraz, po dziesięciu miesiącach, budziła się w nocy i czuła przytłaczającą samotność. To właśnie ta strata pozbawiła ją pewności siebie i powiększyła wagę wszystkich pozostałych. W części nienawidziła się za to, ponieważ niewłaściwe było opłakiwanie pozostałych jedynie z powodu straty Paula.

Czasami, gdy miała na to dość siły, zastanawiała się, co by się z nią stało, gdyby nie było Nimitza. Nikt poza nim nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo pragnęła przestać istnieć. Chciała to wszystko skończyć zimno i logicznie, gdy tylko zabije mordercę Paula. Poświęciła swą karierę zawodową, a pewna część jej świadomości uparcie twierdziła, że chciała ją poświęcić, by mieć jeszcze jeden powód do zakończenia swego marnego żywota. Wtedy wydawało jej się to jedynym rozsądnym posunięciem, teraz wspomnienie tej decyzji stanowiło jedynie kolejny powód pogardy dla samej siebie za słabość i skłonność do poddania się własnemu cierpieniu, podczas gdy nigdy nie poddała się cierpieniu innych.

Znajomy, puszysty i ciepły ciężar wyładował jej na kolanach. Delikatne, chwytne przednie łapy spoczęły na ramionach, a zimny nos pomyział ją po prawym policzku. Równocześnie poczuła lekkie niczym piórko psychiczne muśnięcie. Objęła Nimitza i przytuliła go mocno, tak fizycznie, jak i psychicznie, bardziej czując niż słysząc jego ciche, głębokie mruczenie. Ofiarował jej miłość i wsparcie, obiecując, że cokolwiek by się nie stało, nigdy nie będzie tak naprawdę sama. A w niego nie wątpiła. Znał ją lepiej niż jakakolwiek żyjąca istota i choć naturalnie nie był, bo nie mógł być obiektywny, wiedział, jak głęboko została zraniona i o ile ostrzej ocenia samą siebie. Wielokrotnie zresztą ganił ją za to, podobnie jak i teraz…

Honor odetchnęła głęboko i otworzyła oczy, kolejny raz przezwyciężając ból. I uśmiechnęła się słabo, widząc troskę we wzroku MacGuinessa i LaFolleta. Nimitz dołożył swoje, przekazując jej ich uczucia, więc tym szybciej zrobiła, co mogła, by nad sobą zapanować — obaj zasłużyli na lepsze towarzystwo niż histeryczki rozpamiętującej własne żale i straty. Kolejny uśmiech udał się jej bardziej i poczuła ich ulgę.

— Przepraszam — powiedziała nieco chrapliwie i odchrząknęła. — Znów mi się coś przypomniało w niewłaściwym momencie… wracając do tematu, Andrew, sprawa jest prosta: jak długo nie łamią przy tym żadnych praw, ludzie mogą mówić, co myślą.

— Oni nawet nie są z naszej domeny, milady! — LaFollet nie ustąpił. — I…

Roześmiała się, przerywając mu w pół słowa.

— Nie martw się na zapas. Jestem wystarczająco gruboskórna, by przeżyć uczciwie wygłaszane opinie nawet od obcych. Jest to o tyle łatwiejsze, że znacznie mniej mnie obchodzą. Jeżeli zacznę używać Gwardii do rozpędzania demonstracji, to jedynie potwierdzę, że kłamstwa, które o mnie głoszą, są prawdziwe, zgadza się?

LaFollet posłał jej spojrzenie, którego nie powstydziłby się dorosły i przekonany o własnej racji muł, ale nie odezwał się słowem. Nie było sensu się sprzeczać, a i tak wiedział, że ma rację. Wiedział też, że treecat pozwala jej wyczuć emocje innych, i dlatego często rezygnował ze słownych argumentów. Co prawda nie miał pojęcia, dlaczego Honor tak pilnie strzegła tej tajemnicy i ukrywała ją przed wszystkimi, ale w tej kwestii całkowicie się z nią zgadzał. Nawet na Graysonie większość ludzi nie doceniała inteligencji Nimitza, uznając go za nadzwyczaj mądre, ale tylko zwierzę, nie inteligentną istotę. A to już raz uratowało jej życie, okazując się tajną bronią.