Выбрать главу

Otrząsnął się z tych rozmyślań i przyjrzał się z nowym zainteresowaniem swej przełożonej, próbując zorientować się, jaki też jest prawdziwy motyw jej działań. Znał oczywiście jej reputację — wszyscy oficerowie ją znali. Tylko że jak dotąd widział naprawdę niewiele dowodów jej słynnych ambicji. Za to w ciągu sześciu miesięcy zrobiła dla poprawy sytuacji Ludowej Marynarki więcej niż ta oferma Kline przez cztery lata. Bukato był zawodowym oficerem i nie mógł nie dostrzec czy nie docenić tych osiągnięć. Natomiast czuł, iż sam znalazł się na rozdrożu — ten przypływ szczerości nie był przypadkowy, McQueen sprawdzała, czy okaże lojalność wobec niej osobiście… Taka decyzja mogła mieć niefortunne, a nawet fatalne skutki. A mimo to…

— Rozumiem, ma’am — powiedział cicho.

Oczy McQueen rozbłysły. Pierwszy raz użył tradycyjnego zwrotu przysługującego w każdej flocie starszemu rangą oficerowi. Został on zakazany, gdy opętani rewolucyjnym szałem durnie dorwali się do władzy. A raczej nie tyle zakazany, ile zawarowany wyłącznie dla komisarzy ludowych. I dlatego żaden rasowy oficer, podoficer czy członek załogi Ludowej Marynarki go nie używał. Jako cywilny zwierzchnik sił zbrojnych miała do niego prawo, natomiast Bukato użył go nie w stosunku do sekretarz wojny, lecz w stosunku do admirał McQueen, i oboje wiedzieli dlaczego.

— Cieszę się, Iwan — odparła po chwili milczenia.

I z satysfakcją zauważyła w jego oczach błysk zrozumienia.

Nigdy wcześniej nie zwróciła się doń po imieniu. Był to zaledwie pierwszy krok w skomplikowanym tańcu, ale wiadomo, że początki zawsze są najtrudniejsze. Żadne z nich nie miało pewności, jaki będzie finał, ale najważniejsze mieli już za sobą. Nadszedł czas na lekki dupochron, toteż McQueen uśmiechnęła się porozumiewawczo i oznajmiła ze śmiertelną powagą:

— Mamy przed sobą trudne decyzje, nim zarekomendujemy konkretne działania. Zdaję sobie sprawę, że polityczne i dyplomatyczne względy będą miały istotny wpływ na ostateczne decyzje, mimo że chodzi o operację czysto wojskową, ale prawdę mówiąc, jak długo nie uporządkujemy własnego podwórka, cieszę się, że kto inny będzie się martwił o nie militarne problemy. Mamy dość własnych, i to jeszcze na długo, a już samo zgranie czasowe będzie upiorną kwestią. Jeżeli uda nam się powstrzymać przeciwnika i ustabilizować linię frontu na dłużej, wtedy przyjdzie czas na uzgadnianie szczegółów z dyplomatami.

— Naturalnie, ma’am — zgodził się Bukato.

I oboje wymienili porozumiewawcze uśmiechy.

Rozdział III

Mat Scott Smith dawno temu nauczył się, że najważniejsze przy przeniesieniu jest pilnowanie własnej szafki. Dlatego też ledwie znalazł się na pokładzie Stacji Kosmicznej Jej Królewskiej Mości Weyland, wygrzebał ze stosu swoją poobijaną szafkę, włączył jej antygrawitator i odciągnął w bezpieczny kąt, nim odszukał tablicę informacyjną. Szafkę naturalnie ciągnął za sobą tak na wszelki wypadek. Przestudiował tablicę, odnalazł nazwę okrętu, na który dostał przeniesienie, i odruchowo się skrzywił. HMS Candice. Pojęcia nie miał, co to za jednostka, ale jej nazwa zdecydowanie mu się nie podobała — brzmiała cukierkowo, sugerując jakiś zapyziały krążownik liniowy albo inną niebojową jednostkę w stylu holownika. A jemu załatwienie przydziału na HMS Leutzen zajęło trzy lata! Nie mogli go zostawić w spokoju?!

Najwyraźniej nie mogli. Skrzywił się ponownie, sprawdził jeszcze raz, jakim kodem kolorowym oznaczona jest droga, i z ponurą miną ruszył skonfrontować swe podejrzenia z rzeczywistością.

* * *

Porucznik Michael Gearman uniósł prawą brew, obserwując wysokiego mata o blond włosach idącego kilka kroków przed nim i najwyraźniej kierującego się oznaczeniami o tym samym kodzie barwnym, których on sam szukał. Przybyli tym samym promem i wyglądało na to, że dostali przydziały na ten sam okręt… Ciekawe…

Mógł się naturalnie mylić — HMS Weyland nie była co prawda tak wielka jak Vulcan czy Hephaestus, ale i tak miała ponad trzydzieści kilometrów długości i cumowało doń wiele okrętów. Stacja krążyła po orbicie Gryphona, informacja ta wywołała współczujące reakcje współrekonwalescentów, gdy poinformował ich, dokąd ma się zgodnie z rozkazem udać. Gryphon był planetą skolonizowaną najpóźniej ze wszystkich nadających się do kolonizacji w podwójnym systemie Manticore, a odchylenie jego osi powodowało naprawdę niesympatyczną pogodę. Mówiąc krótko: nie dość że było to zadupie, to jeszcze zimne jak diabli. A co gorsza jego mieszkańcy traktowali mięczaków zamieszkujących pozostałe dwie planety systemu nawet nie tyle pogardliwie, ile nadopiekuńczo. Dotyczyło to też stosunku cywilów do wojskowych na przepustkach, a Gearman nie lubił, by traktowano go jak nieodpowiedzialnego gówniarza, i zdążył się już od tego odzwyczaić. Jeśli dodać do tego, że na planecie właściwie nie było miast w normalnym znaczeniu tego słowa, stawało się jasne, że repertuar rozrywek dostępnych dla normalnego człowieka na przepustce był zdecydowanie ograniczony.

Jemu akurat to nie przeszkadzało — po dziewiętnastu miesiącach terapii poregeneracyjnej miał dość wszelkich możliwych przepustek, urlopów i rozrywek. Chciał walczyć i dlatego przydział mu się podobał. Gryphon bowiem mógł być zadupiem, ale właśnie dlatego przez ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści lat standardowych Królewska Marynarka wykorzystywała jego okolicę do testowania tajnych i nowych rozwiązań konstrukcyjnych. A to oznaczało, że przydział na okręt cumujący do stacji Weyland mógł być znacznie ciekawszy, niż z pozoru wyglądał. Przyczyna takiej polityki RMN była prosta — oddalenie planety powodowało, że ruch zagranicznych statków w jej okolicy był niewielki, a istnienie masywnych pierścieni asteroidów z dobrze rozwiniętym górnictwem i przemysłem ciężkim powodowało z kolei duży ruch własnych statków, co skutecznie utrudniało odczyty nawet dobrym sensorom. Na dodatek od chwili rozpoczęcia wojny, żeby już nie było żadnych nieporozumień, cała przestrzeń wokół Manticore B (a Gryphon oficjalnie był oznaczony jako Manticore B V) została ogłoszona przestrzenią zamkniętą dla wszystkich jednostek nie zarejestrowanych w systemie Manticore.

Dzięki temu właśnie Weyland był miejscem, w którym budowano i testowano nowe rodzaje okrętów lub rozwiązania techniczne w gruntownie zmodernizowanych jednostkach. Co prawda kontrwywiad nadal nie gwarantował zachowania absolutnej tajemnicy, ale była to okolica, w której stan bezpieczeństwa był najbardziej zbliżony do ideału. No i nikt nie musiał się martwić, co zrobić z jakimś teoretycznie neutralnym frachtowcem, którego załoga w rzeczywistości szpiegowała na rzecz Ludowej Republiki.

Naturalnie nie miał żadnych dowodów na to, że otrzymał przydział właśnie na taką nową i ściśle tajną jednostkę, ale po otrzymaniu rozkazów sprawdził obecny stan Royal Manticoran Navy i nie znalazł wśród okrętów bojowych HMS Candice. Wiedział oczywiście, że nazwy nowych eksperymentalnych okrętów są utajnione, a ktoś z jego stopniem nie miał wglądu w materiały objęte choćby najniższym stopniem utajnienia, ale fakt, że na żadnym przedwojennym spisie RMN nie figurował okręt o tej nazwie, mówił sam za siebie. Jedno z dwojga: albo była to jednostka mająca mniej niż osiem lat standardowych, albo był to zmodyfikowany statek handlowy czy pasażerski kupiony przez RMN już po wybuchu walk. Jeżeli dodać do tego, że w rozkazach nie znalazł najmniejszej wzmianki na temat szczegółowego przydziału pokładowego (co już samo w sobie było niezwykłe), otwierało to naprawdę szerokie pole do interesujących dywagacji.

Ponieważ zaś miał bujną wyobraźnię, podróż mu się wcale nie dłużyła.