Выбрать главу

— Gdybyś pozwolił mi skończyć, nie musiałbyś się męczyć — oznajmił wciąż spokojnie i cierpliwie Benjamin. — Dokładnie to chciałem powiedzieć.

— Tak? — spytał podejrzliwie Clinkscales i siadł wygodniej.

Benjamin zaś uśmiechnął się w duchu — teraz miał już pewność, że Howard w pełni powrócił do dawnej formy i znów był sobą: starym, upartym Clinkscalesem.

— Dzięki za zaufanie — prychnął. — Masz całkowitą rację w kwestii reakcji patronów. Poza tym nie wiem wystarczająco dużo o Devonie Harringtonie, by być w stanie przewidzieć, jakim mógłby być patronem. Wiem, że jest profesorem historii, więc może być lepiej przygotowany do tej roli, niż można by się spodziewać. Ale może to również oznaczać, że jako typ akademicki jest całkowicie niezdolny do podołania takim obowiązkom.

— Lady Harrington raczej nie miała z tym problemów — zauważył Prestwick.

Benjamin uśmiechnął się.

— Z tym w rzeczy samej nie miała najmniejszych — przyznał. — Natomiast wracając do profesora Harringtona, to należy rozważyć, czy jemu w ogóle przyszło do głowy, że może być jej spadkobiercą. Bo jeżeli nie, nasuwa się pytanie: czy mamy prawo stawiać na głowie jego życie? I inne: nawet jeśli uznamy, że mamy, i ofiarujemy mu Klucz, czy go przyjmie? Jak wiecie, zmusić go nie jesteśmy w stanie, zresztą byłby to idiotyzm.

— To nie wszystkie wątpliwości — odezwał się, nie kryjąc niechęci, Prestwick, a widząc pytający wzrok Clinkscalesa, wyjaśnił: — W traktacie podpisanym z Gwiezdnym Królestwem Manticore obie strony zobowiązały się respektować nawzajem zasady zawierania umów i prawa obowiązujące w drugiej. W tym także prawa spadkowe i małżeńskie. A w świetle praw spadkowych Królestwa Devon jest spadkobiercą lady Harrington. To właśnie on dziedziczy jej tytuł, zostanie earlem Harrington.

— I co z tego? — spytał Clinkscales, gdy Prestwick umilkł.

— Ano to, że jeżeli będzie chciał zostać także patronem Harrington, a my się na to nie zgodzimy, może nas pozwać i zmusić do oddania mu Klucza.

— Pozwać Protektora i Konklawe?! — Clinkscalesowi omal głosu nie odebrało.

Kanclerz wzruszył ramionami.

— A dlaczego nie? Może to zrobić i przed naszym Sądem Najwyższym, i przed Trybunałem Królewskim. Swoją drogą ciekawe, który sposób by wybrał i jak by argumentował… No cóż, obserwowanie włączonej bomby zegarowej znajdującej się tuż obok też byłoby prawdopodobnie ciekawym doświadczeniem… Dopóki by nie wybuchła.

— Ale… przecież ty jesteś Protektorem! — Clinkscales spojrzał zbaraniałym wzrokiem na Benjamina, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.

— A jestem. Zgadza się. Jestem też tym, który próbuje zreformować tę planetę, pamiętasz? W związku z tym, jeżeli chcę doprowadzić do tego, by patroni przestali być udzielnymi władcami i przestrzegali konstytucji, sam także muszę jej przestrzegać. A precedens konstytucyjny jest w tej sprawie niestety jednoznaczny. Można mnie pozwać, nie jako osobę fizyczną, ale jako Protektora i głowę państwa, bym działał zgodnie z istniejącym prawem. A zgodnie z konstytucją traktaty zagraniczne mają moc przepisów prawnych. Wątpię, by takie roszczenie zostało przez nasz Sąd Najwyższy uznane, biorąc pod uwagę prawo spadkowe Graysona, ale proces mógłby ciągnąć się latami z niemiłymi konsekwencjami dla reform, a być może i dla wysiłku wojennego. Natomiast przed Trybunałem Królewskim najprawdopodobniej przegralibyśmy, co doprowadziłoby do poróżnienia naszych rządów w samym środku wojny. Jedno i drugie nie miałoby dobrego finału, możesz mi wierzyć.

— Wierzę — przyznał Clinkscales, ale przyglądał się równocześnie Protektorowi podejrzliwie i z namysłem. — Wierzę, ale za dobrze cię znam i czuję, że szykujesz coś naprawdę paskudnego. Przemyślałeś to już i zdecydowałeś, jak chcesz postąpić, zanim jeszcze mnie wezwałeś. Zgadza się?

— Cóż… prawdę mówiąc, tak.

— No to wykrztuś to! — polecił ponuro Clinkscales.

— To wcale nie jest skomplikowane — zapewnił go Benjamin.

— Czy byłbyś łaskaw przestać mnie „przygotowywać” i przeszedł, do cholery, do rzeczy? — warknął Clinkscales. — Bo zacznę ci mówić „Wasza Miłość”!

— Tylko bez gróźb, dobrze? Rozwiązaniem problemu jest przekazanie domeny obywatelowi Graysona, który ma do tego największe prawo… i najwięcej doświadczenia w tej materii — wyjaśnił spokojnie Protektor.

Clinkscales przyglądał mu się w milczeniu przez jakieś piętnaście sekund, nim zrozumiał i poderwał się na równe nogi.

— Nie! Byłem jej zarządcą… tylko zarządcą! Nigdy nie… cholera jasna, ona mi ufała! Nigdy nie mógłbym… uzurpować sobie prawa do jej Klucza! To byłoby…

— Siadaj! — rozkazał niespodziewanie Benjamin.

I to jedno słowo zakneblowało Clinkscalesa. Zamarł, zamknął usta i, cały czas wpatrując się w Protektora, powoli opadł z powrotem na fotel. Zapadła cisza.

— Tak już lepiej — powiedział zaskakująco spokojnym tonem Benjamin. — Rozumiem twoje zaskoczenie i wahanie. Prawdę mówiąc, spodziewałem się podobnej reakcji, dlatego właśnie próbowaliśmy cię z Henrym przygotować, jak to ująłeś. Ale przyznaję, że przesadziłeś. Nie jesteś uzurpatorem i nie próbujesz niczego nikomu zabrać, na miłość boską! Ilu obywateli Graysona oddało Mieczowi choćby połowę… choćby dziesiątą część twoich zasług?! Jesteś najlepszym możliwym kandydatem, i to pod każdym względem. Zasłużyłeś na każdy tytuł, jaki mogę ci nadać, a na dodatek jako zarządca w czasie nieobecności Honor związanej z jej służbą wojskową byłeś praktycznie patronem domeny Harrington. Ufała ci, znasz jej plany i nadzieje, więc możesz je realizować. Nikt nie zna ich lepiej od ciebie. A poza tym ona cię kochała, Howardzie. Nie znam nikogo innego na Graysonie, kogo wybrałaby na swego zastępcę, by troszczył się o jej ludzi. Dla niej.

Ostatnie zdanie powiedział dziwnie miękko. A w oczach Clinkscalesa zalśniło coś podejrzanie; potem odwrócił wzrok.

— Ja… — zaczął i umilkł.

Wziął kilka głębokich wdechów, cały czas spoglądając w kąt, nim wreszcie odważył się spojrzeć w oczy Benjaminowi.

— Może masz rację — powiedział cicho. — Wiem, co myślała i czuła. I z radością troszczyłbym się dla niej o jej ludzi aż do dnia śmierci. Ale nie proś mnie, żebym zastąpił ją jako patron. Proszę.

— Ależ, Howardzie… — zaczął Prestwick i umilkł, widząc uniesioną dłoń Clinkscalesa.

Howard Clinkscales zaś spojrzał prosto w oczy Benjamina i powiedział z niezwykłą godnością:

— Jesteś moim Protektorem. Szanuję cię i będę ci posłuszny we wszystkich zgodnych z prawem czy sumieniem sprawach, tak jak było to do tej pory. Ale proszę, byś nie nakłaniał mnie do tego. Powiedziałeś, że ona mnie kochała, i mam nadzieję, że tak było, bo ja także ją kochałem. Jak córkę. Nie mogę zająć jej miejsca… nie mógłbym po niej dziedziczyć, tak jak ojciec nie może dziedziczyć po synu. Nie proś mnie, abym to zrobił, bo to byłoby… złe.