Выбрать главу

Tak jak to właśnie nastąpiło.

— Kiedy dotrą na orbitę? — spytała, przerywając milczenie.

— Za około sześć godzin piętnaście minut. Prędkość zaczną wytracać za sto osiemdziesiąt dwie minuty od znalezienia się w systemie, ma’am. Można przyjąć, że na orbitę dotrą za sześć godzin od tej chwili.

— Tylko, że oni nie chcą dotrzeć na orbitę — powiedziała spokojnie Honor.

Kilkoro obecnych spojrzało na nią zaskoczonych absolutną pewnością, z jaką wypowiedziała te słowa. Widząc to, Honor posłała im krzywy uśmiech i zaproponowała:

— Pomyślcie. Nie zostaliśmy uprzedzeni, więc to nie konwój, a nie sprowadzili tylu okrętów po to, by Tresca mógł je sobie obejrzeć. Niespodziewane zjawienie się tu takich sił oznacza, że ktoś nabrał podejrzeń. A skoro tak, to dowódca tej eskadry nie ma zamiaru wlecieć w zasięg skutecznego ognia rakiet kontrolowanych z centrali ogniowej obozu Charon.

— W takim razie gdzie się według pani zatrzymają, ma’am? — spytała cicho komandor Inch.

— Około siedmiu milionów kilometrów od zewnętrznego pierścienia wyrzutni — odparła spokojnie.

Przez moment nikt nie zareagował, a potem, gdy siedzący skończyli obliczanie, przyznali jej rację, kiwając głowami.

Rakiety używane przez Royal Manticoran Navy od początku wojny znacznie ulepszono, podobnie zresztą jak rakiety używane przez Ludową Marynarkę. Dotyczyło to jednakże rakiet dostarczanych pierwszoliniowym jednostkom. System Cerberus znajdował się na tyłach, a jego najlepszą obronę stanowiło to, że nikt niepowołany nie wiedział, gdzie on jest.

Dla zachowania tajemnicy, jak też z powodów technicznych, czyli ciągłego zapotrzebowania na nowe rakiety, Urząd Bezpieczeństwa zdecydował się nie wymieniać olbrzymiej liczby rakiet stanowiących podstawowy element obrony systemu. Dlatego posiadały one przestarzałe już, bo przedwojenne parametry — mogły osiągać maksymalne przyspieszenie osiemdziesięciu pięciu tysięcy g i miały wówczas zasięg półtora miliona kilometrów. Jednakże przy zmniejszeniu przyspieszenia o połowę, paliwa wystarczało im nie na sześćdziesiąt, a na sto osiemdziesiąt sekund, a zasięg wzrastał do sześciu milionów siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów. Co prawda mniejsze przyspieszenie ułatwiało ich zniszczenie w pierwszej fazie lotu, ale w tym wypadku nie miało to znaczenia. Za to ich prędkość w chwili wyczerpania się paliwa była o pięćdziesiąt procent wyższa, a poza tym zachowywały zdolność manewrowania w znacznie większej odległości od planety. A w systemie było dość wyrzutni, by odpalić salwy wystarczające do przeładowania każdej obrony przeciwrakietowej.

Chyba że ten, kto przybył w złych zamiarach, znał dokładnie możliwości obrony systemowej. W takim wypadku wystarczyło zatrzymać okręty nieco poza zasięgiem, jaki mogły pokonać rakiety, dysponując jeszcze paliwem, i praktycznie stawały się one bezpieczne. Naturalnie przy odpowiednio licznych salwach któreś z będących już pociskami balistycznymi rakiet musiały dotrzeć do celu, ale nie miało prawa być ich wiele, gdyż po wyczerpaniu paliwa stanowiły łatwe cele, a okręty mogły manewrować — choćby obrócić się do nich ekranami. Dodatkowym ich mankamentem było to, że w ostatniej fazie lotu mogły osiągać prędkość zaledwie siedemdziesięciu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę, gdyż wyrzutnie też były przestarzałe i nie posiadały grawitacyjnych dopalaczy. Rakiety były więc łatwym celem dla nowoczesnych środków obrony antyrakietowej. Zwłaszcza dla sprzężonych działek laserowych.

— Naprawdę sądzi pani, że aż tak się zbliżą, ma’am? — spytał ktoś.

— Tak — odparła zdecydowanie. — W innym przypadku w ogóle by się tu nie pojawili. Gdyby byli pewni swego, wyszliby z nadprzestrzeni znacznie dalej od planety, przyspieszyli do maksimum i odpalili rakiety z odległości paru minut świetlnych. W ten sposób pociski osiągnęłyby prędkość.9 C i poruszałyby się zbyt szybko, by kontrola ogniowa była w stanie uzyskać stały ich namiar. Oznaczałoby to, że nie moglibyśmy ich skutecznie niszczyć.

— Dlaczego tego nie zrobili, ma’am? — spytał ten sam oficer.

— Jak już powiedziałam, nie są pewni. To pierwsza możliwość. A druga, że nie chcą przypadkiem zbombardować planety. Wewnętrzny pierścień dział i wyrzutni znajduje się niebezpiecznie blisko Piekła jak na taki ostrzał. Wystarczy tylko odrobinę źle ustawiony lub troszkę zdefektowany zapalnik zbliżeniowy i rakieta trafi w powierzchnię. A wiedzą, że na dole są ich towarzysze i ten, kto dowodzi, najwyraźniej nie chce ich zmasakrować przez przypadek. Musi też posiadać dokładne informacje i wiedzieć, że słabym punktem jest obrona antyrakietowa. Dlatego zatrzyma się tuż poza granicą jej skutecznego ognia i odpali rakiety z mniejszymi prędkościami. Zniszczymy wiele z nich, ale tego pojedynku nie możemy wygrać. Bo ich rakiety nie muszą trafić w cel, tylko w jego pobliże, by spowodować zniszczenia, a nasze muszą.

To zrozumieli wszyscy, sądząc po reakcjach. Współczesne okręty nie były podatne na eksplozje, chyba że nie miały osłon i ekranów, a eksplozje były naprawdę potężne, tak jak miało to miejsce w przypadku Hachimana czy Farnese. Natomiast zdalne stanowiska strzeleckie nie dysponowały generatorami osłon i łatwo było je zniszczyć, wywołując wybuchy w ich pobliżu. Dlatego pojedynek rakietowy na takich warunkach musiał zakończyć się zwycięstwem okrętów.

Nie oznaczało to naturalnie, że tym razem także musza go wygrać…

— Porucznik Thurman, proszę wrócić na mostek, przekazać pozdrowienia komandorowi Casletowi i poinformować go, że eskadra ma wykonać plan Nelson. Proszę powiedzieć mu, by był łaskaw przekazać stosowne rozkazy na resztę okrętów przy użyciu laserów kierunkowych i wyznaczyć kurs do punktu Trafalgar — poleciła spokojnie Honor. — Zrozumiała pani?

— Aye, aye, ma’am! — Thurman zasalutowała, odwróciła się i wymaszerowała z kabiny.

Honor uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na gości.

— Obawiam się, że przerwano nam posiłek i wszyscy będziemy musieli udać się na stanowiska. Najpierw jednak… — Sięgnęła po kielich z winem. — Panie i panowie: za zwycięstwo!

Rozdział XLIX

— To to — oznajmił stanowczo towarzysz generał Chernock — to nie jest Dennis Tresca.

I wściekłym gestem wskazał nadal widoczną na głównym ekranie łączności twarz mówiącego. Sam zajmował fotel poza zasięgiem kamery i mikrofonu głównego stanowiska łączności, przy którym zasiadał Therret rozmawiający z bazą Charon.

Towarzysz kontradmirał Yearman spojrzał na Chernocka zaskoczony.

— Z całym szacunkiem, ale dlaczego pan tak uważa, towarzyszu generale? — spytał cicho. — Jak dotąd odpowiedział na wszystkie pytania poprawnie, bez śladu wahania czy podpowiedzi. Przynajmniej ja tego nie zauważyłem.

— Przede wszystkim to nie jest „on”, tylko „to”! — warknął Chernock, nie kryjąc złości.