Z punktu widzenia załóg pół godziny w pięciokrotnie zwiększonym ciążeniu było poważną niewygodą, ale do zniesienia. Większość ludzi traciła przytomność przy sześciu do siedmiu g, a przystosowani do życia na planetach o podwyższonej grawitacji wytrzymywali więcej. Tymczasem okręty pokonają trzy miliony kilometrów i nabiorą prędkości prawie trzech tysięcy stu kilometrów na sekundę. Nie było to może wiele w porównaniu z tym, co osiągnęłyby w takim czasie, używając napędów głównych, ale dawało im jedną olbrzymią przewagę.
Pozostawały niewidzialne dla wszystkich sensorów przeciwnika.
Przy skali, w jakiej Pan Bóg był uprzejmy zmajstrować systemy planetarne, sensory aktywne miały w najlepszych sytuacjach niewielki zasięg. Stosunkowo niewielki naturalnie. Większość flot oficjalnie monitorowała przy użyciu aktywnych sensorów szerokopasmowych kulę o promieniu miliona kilometrów wokół okrętu. W praktyce większość operatorów (nawet ci z Royal Manticoran Navy) ograniczała się do zasięgu pół miliona kilometrów, gdyż przy większej odległości zauważenie okrętu mniejszego niż superdreadnought było niezwykle trudne. Ponieważ niemal każda flota stosowała do budowy okrętów coraz trudniej wykrywalne materiały, najskuteczniejszy z sensorów aktywnych, czyli radar, stopniowo tracił na skuteczności, gdyż okręt dawał nieporównanie mniejsze echo niż frachtowiec.
A poza tym nie było powodu, żeby się trudzić, ponieważ sensory pasywne, zwłaszcza zaś grawitacyjne, miały znacznie większy zarówno zasięg, jak i rozdzielczość. Naturalnie nie były w stanie wykryć okrętu, który nie emitował żadnego rodzaju promieniowania, ale chcąc się zbliżyć do przeciwnika, musiał użyć napędu. A wtedy nawet najlepsze systemy maskowania elektronicznego nie potrafiły całkowicie ukryć sygnatury tegoż napędu. Dlatego sensory grawitacyjne były najskuteczniejszym, a równocześnie najszybszym środkiem wczesnego ostrzegania i zarówno operatorzy, jak i kapitanowie kierowali się przede wszystkim ich wskazaniami. A najczęściej w praktyce polegali wyłącznie na nich.
A okręty Honor nie miały sygnatur napędów i ruszyły dopiero po dwóch i pół godzinie od znalezienia się przeciwnika w systemie, kiedy jego kurs był już pewny i dokładnie obliczony. Te pół godziny zwiększonego ciążenia było nieprzyjemne, ale teraz na pokładach panowało normalne, wynoszące 1 g przyciąganie, silniki były wyłączone, a jednostki leciały ze stałą, wynoszącą trzy tysiące sto kilometrów na sekundę prędkością. Obserwując ekran taktyczny, Honor uśmiechnęła się z zadowoleniem. Jeśli dobrze domyśliła się zamiarów wroga (a jego dotychczasowe manewry to potwierdzały), przetnie jego kurs około trzy minuty wcześniej, zanim wytraci on prędkość całkowicie. W stosunku do planety, ma się rozumieć. Jej okręty przelecą między obiema grupami jednostek przeciwnika w odległości około sześciuset do dziewięciuset tysięcy kilometrów od sił głównych. I to mając wymarzone cele — dzioby i rufy wrogich jednostek.
Drugą grupę stanowiły dwa transportowce osłaniane przez ciężki krążownik, najprawdopodobniej klasy Sword. Pozostawała ona około półtora miliona kilometrów za siłami głównymi i wszyscy otrzymali rozkazy, by pod żadnym pozorem nie strzelać do transportowców. Wszystkie trzy okręty znajdowały się zbyt daleko od granicy wejścia w nadprzestrzeń, by zdołały uciec, toteż tym się nie martwiła.
— Naprawdę nie wierzyłem, że się to pani uda, ma’am — rozległ się obok cichy głos.
Honor uniosła głowę i zobaczyła stojącego obok fotela Warnera Casleta.
— Tak między nami a ścianą mówiąc, to też miałam niejakie wątpliwości — przyznała równie cicho.
I uśmiechnęła się krzywo.
— Czego pani w żaden sposób nie okazała — przyznał.
I niespodziewanie klasnął. Towarzyszył temu gestowi niezwykle intensywny rozbłysk emocji — głównie zaskoczenia i zadowolenia.
— Co się stało? — spytała zdziwiona.
Caslet spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
— Właśnie coś sobie przypomniałem i mam nadzieję, że to dobry omen.
— Co?! — spytała ostrzej.
Uśmiechnął się nieco enigmatycznie i powiedział:
— Dokładnie dwa lata i jeden dzień temu dostała się pani do niewoli, ma’am.
Honor uniosła brwi całkowicie zaskoczona. Przez moment spoglądała na niego w osłupieniu, po czym rzuciła okiem na wiszący na ścianie chronometr pokazujący datę i godzinę. Nie ulegało wątpliwości, że miał rację.
Przez moment nadal siedziała bez ruchu, nim doszła do siebie. A potem uśmiechnęła się jak zwykle krzywo.
— Powinieneś być ostrożniejszy, jeśli chodzi o zaskakiwanie dowódcy tuż przed bitwą! — Potrząsnęła głową i przyznała: — Zupełnie o tym zapomniałam.
— Była pani trochę zajęta przez te dwa lata — zauważył. — I podejrzewam, że dużo ludzi będzie zaskoczonych, gdy dowiedzą się czym. Nie wszyscy mile: na przykład Komitet… Ale tak mi się wydaje, że dobrze byłoby zrobić sobie ładny prezent i dokopać ubekom. Nie uważa pani, ma’am?
— Uważam — zgodziła się poważnie.
Caslet uśmiechnął się, odwrócił i ruszył na swoje stanowisko.
Honor zaś, spoglądając w ślad za nim, potrząsnęła głową. Dokopanie ubekom stanowiło miłą perspektywę, ale znacznie istotniejsze było zdobycie transportowców i to nie uszkodzonych. Wtedy być może dysponowałaby wystarczającą…
Skrzywiła się i zmusiła, by przestać o tym myśleć. Na wszystko przyjdzie czas, a teraz miała do wygrania bitwę.
Seth Chernock miał znacznie większe doświadczenie w lataniu w przestrzeni kosmicznej niż jego kolega po fachu, towarzysz generał major Thornegrave. I lubił latać. W przeciwieństwie do większości oficerów Urzędu Bezpieczeństwa nie musiał zabijać czasu na pokładzie, ponieważ generalnie cierpiał na nadmiar zajęć. Dlatego też czas przelotów spędzał na nadrabianiu zaległości w lekturze, rozmyślaniach i paru innych intelektualnych rozrywkach sprawiających mu przyjemność.
Czasami jednakże podróż zaczynała się dziwnie dłużyć i przyznawał wówczas rację towarzyszom oficerom. Teraz właśnie taki wyjątek miał miejsce. Nie żeby długi dolot na wybraną do otwarcia ognia pozycję był nudny, ale czas płynął znacznie wolniej, niżby on chciał. Wściekłość i lekka obawa trwały już za długo — nadszedł najwyższy czas, by działać. Myślenie było rzeczą dobrą i pożyteczną — w końcu to dzięki pracy koncepcyjnej odkrył prawdę. Ale teraz chciał się mścić!
Sprawdził wskazania chronometru — zostało jeszcze jedenaście minut. Czas się dłużył, a jedyną pociechę stanowiła świadomość, że sukinsyny na powierzchni zrozumieli, co zamierza Yearman. Nadal co prawda próbowali kłamać, ale ich „oficerowie łącznościowi” stawali się coraz bardziej nerwowi, a pytania i wymówki coraz głupsze. Zaczęło się to prawie dwie godziny temu i z początku Yearman odpowiadał, wynajdując rozmaite mniej lub bardziej prawdopodobne wykręty. Każdy dawał chwilę spokoju, choć były one coraz krótsze. Od dwudziestu minut przestał się wysilać i po prostu ignorował wszelkie pytania czy zarzuty płynące z kontroli lotów obozu Charon. Co znacznie zwiększyło podenerwowanie dotychczasowych rozmówców.
Świadomość tego, że są przerażeni, sprawiała Chernockowi zimną satysfakcję. Ścierwa zabiły jego przyjaciela i teraz za to zapłacą. A to, że zorientowali się wcześniej, dodawało smaku jego zemście.