A tego steku bzdur podanego naturalnie w jak najbardziej przekonującej formie słuchali obywatele obu państw, którzy przygotowali się psychicznie na nieszczęście, zanim jeszcze rozpoczęła się strzelanina, ale którzy stopniowo stawali się zbyt pewni siebie w miarę trwania walk. Nikt nie cieszył się z rosnących kosztów prowadzenia wojny, strat, zabitych i niewygód z nią związanych — niewielkich, ale także wszechobecnych. Ale cały czas wzrastało ich zaufanie do własnych sił zbrojnych i wiara w odniesienie ostatecznego zwycięstwa.
Teraz stracili to zaufanie w sporej części i skutki dały o sobie znać — zbyt wielu nabrało przekonania, że flota powinna utrzymać to, co zdobyła, i skupić się na przeciwdziałaniu atakom wroga. Przez lata sukcesów zapomnieli, że stawką jest zwycięstwo lub niewola, i przestali mieć świadomość, podejmowania jakiego ryzyka wymaga to pierwsze. Przestali pamiętać, że słabsza flota musiała bardziej ryzykować i cały czas utrzymywać inicjatywę, by mieć szansę na zwycięstwo. Zapomnieli nawet o tym, że to oni są słabszą stroną tej wojny, no bo jakże słabsza liczebnie flota mogłaby odnieść takie pasmo zwycięstw jak RMN. Dlatego szok wywołany kontrofensywą był tak duży i dlatego krytyka i żądania, by ten „niekompetentny rząd został zastąpiony przez lepiej przygotowane władze, które pozwolą naszej wspaniałej flocie skutecznie chronić nasze systemy planetarne”, trafiały na tak podatny grunt.
Przeciętny człowiek nie zdawał sobie sprawy, że w praktyce oznaczało to zakaz akcji ofensywnych dla floty, opuszczenie części zdobytych z takim trudem systemów (o ile nie większości) i skoncentrowanie się wyłącznie na obronie. Co było najgorszym możliwym rozwiązaniem i jedynym pewnym sposobem, by przegrać tę wojnę.
Sytuacja była zła, ale na szczęście nie tragiczna. Społeczeństwo Królestwa nie składało się wyłącznie ze skretyniałych półgłówków i choć rząd Cromarty’ego będzie potrzebował długiego czasu, by w pełni odzyskać zaufanie społeczeństwa, to proces ten mógł trwać znacznie krócej, niż earl White Haven sądził. Głównie z powodu niewzruszonego poparcia Królowej dla premiera i jego gabinetu.
Co zaś się tyczyło Graysona, to Meuller i jego zwolennicy stanowili znikomą mniejszość, a poza tym graysońska demokracja miała znacznie sensowniejszy charakter. Meuller był zbyt cwany, by zaryzykować konfrontację z Benjaminem Mayhewem. A gdyby to zrobił, White Haven chciałby być przy tym obecny.
Aspekt militarny także nie przedstawiał się najgorzej. Pomimo ciężkich strat w kutrach koncepcja lotniskowca okazała się jak najbardziej trafiona. Podobnie rzecz się miała z nową generacją rakiet. A dodatkowym plusem było to, iż według ocen wywiadu przeciwnik nadal nie wiedział dokładnie, na co trafił w systemie Hancock. A tymczasem budowa nowych jednostek i szkolenie ich załóg uzyskały bezwzględne pierwszeństwo i za parę miesięcy lotniskowce zaczną docierać na front. Naturalnie minie jeszcze sporo czasu, nim ta klasa okrętów będzie na tyle liczna, by wziąć udział w walce, ale druga nowinka techniczna mogła zostać wykorzystana wcześniej. A nowinką tą były rakietowe superdreadnoughty klasy Medusa, a raczej klasy Harrington. Royal Manticoran Navy bowiem po raz pierwszy w swej historii poszła za przykładem innej floty i klasę Medusa przemianowano oficjalnie na klasę Harrington.
White Haven nie ukrywał, że to go cieszy, choć za każdym razem, gdy myślał o Honor, czuł żal i ból. Na szczęście były coraz słabsze, ale miał świadomość, że nigdy tak do końca nie znikną. Ponieważ jednak pogodził się z tym, jak naprawdę wyglądał jego stosunek do niej, mógł z tym żyć. I był pewien, że Honor byłaby dumna, wiedząc, jak okręty jej klasy sprawdziły się w bitwie o Basilisk. Podobnie jak i z tego, jak walczyła jej druga flota — Marynarka Graysona. I to nie tylko w systemie Basilisk, ale także w kilku kolejnych starciach.
Marynarka Graysona była młoda, ale rosła gwałtownie tak w siłę, jak i w doświadczenie i Royal Manticoran Navy zaczynała doceniać jej prawdziwą wartość. Oficerowie Królewskiej Marynarki, idąc do walki, mieli już pełne zaufanie do okrętów graysońskich. Polegali na nich jak na własnych. A to był największy możliwy komplement.
Sojusz wolno, ale odzyskiwał równowagę. Kontrofensywa stanowiła poważny wstrząs, ale nie zostali zmuszeni do odwrotu i gdy pierwszoliniowe jednostki robiły, co mogły, by zyskać na czasie i ograniczyć straty przy kolejnych rajdach wroga, na tyłach uruchamiano budowę stoczni i okrętów na nie spotykaną dotąd skalę. Dzięki tym właśnie okrętom siły Sojuszu odzyskają inicjatywę, i to szybciej, niż większość ludzi mogłaby sądzić, a wówczas…
Dalsze rozmyślania przerwał mu sygnał interkomu.
Nacisnął klawisz, przyjmując połączenie, i na ekranie pojawiła się twarz porucznika Robardsa. Adiutant miał tak dziwną minę, jakiej White Haven jeszcze nigdy u niego nie widział. Wytrzeszczał oczy i wyglądał, jakby ktoś parę razy przyłożył mu czymś ciężkim, acz tępym, bo nie zostawiło śladów.
— Nathan?! Co się stało? — spytał White Haven. Robards odchrząknął.
— Sir, myślę… — i umilkł z tak bezradnym wyrazem twarzy, że był on prawie komiczny.
— Nie przerywaj sobie — zachęcił go earl.
— Panie admirale, sieć wczesnego ostrzegania wykryła duży ślad wyjścia z nadprzestrzeni około dwunastu minut temu — zameldował Robards i zamilkł.
— I?
— Ponieważ nastąpiło to bardzo blisko jednej z naszych sond, jednostki zostały prawie natychmiast zidentyfikowane jako należące do Ludowej Marynarki, sir.
— Do Ludowej Marynarki? — powtórzył White Haven, odruchowo prostując się w fotelu.
Porucznik przytaknął i spojrzał w dół, najprawdopodobniej na elektrokartę czy notes. Sprawdził coś, odchrząknął i dodał:
— Okrętów przybyło dwanaście i zidentyfikowano je na podstawie sygnałów napędów jako: pięć krążowników liniowych, cztery krążowniki ciężkie, jeden lekki i dwa szybkie transportowce klasy Roughneck.
— Co?! — wykrztusił admirał White Haven, pewien, że się przesłyszał.
Taki skład okrętów mogła mieć grupa przeznaczona do rajdu na lekko broniony system gdzieś na tyłach czy też do rajdu przeciwko frachtowcom, ale miała tyle samo szans na przetrwanie w tak bronionym systemie jak Trevor Star co bałwan w piekle. I na dodatek, co tam robiły dwa transportowce?! Jednostki takie stanowiły pewny łup nawet dla kutrów rakietowych starej generacji, jeśliby tylko zapuściły się w głąb systemu.
— Sądzę, że okręty te natychmiast wróciły w nadprzestrzeń? — spytał.
Była to bowiem jedyna logiczna możliwość. Ktoś najwyraźniej ciężko się pogubił. Być może przeciwnik planował atak na system i jeden z eszelonów transportowych przybył za wcześnie… albo siły główne się spóźniły. Niezależnie od powodów jedynym sensownym wyjściem dla dowódcy tej eskadry była natychmiastowa ucieczka w nadprzestrzeń.
— Nie, sir — odparł Robards i westchnął. — Te okręty nic nie zrobiły, sir. Jedynie wysłały wiadomość do dowództwa obrony systemu, sir. I są tam nadal.
— Jaką wiadomość? — White Haven zaczynał czuć poirytowanie: takie wyciąganie informacji po kawałku było równie miłe jak rwanie zębów.