Выбрать главу

— Fakt — przyznał Prestwick, drapiąc się po nosie. — I przyznaję, że rozsądnie byłoby po cichu włączyć ten kodeks do naszych praw, skoro mamy obecnie dostęp do technik umożliwiających klonowanie. Tylko nie rozumiem, jaki to ma wpływ na dziecko urodzone przez rodziców lady Harrington po jej śmierci.

— Nie ma żadnego — odparł zdecydowanie Clinkscales. — Precedensy są zresztą w tej sprawie zupełnie jednoznaczne, a sięgają prawie czasów założenia kolonii. Jest to rzadka sytuacja i być może stałaby się całkowicie legalna, ten cały Devon powinien zostać patronem na jakiś czas; czyli aż do chwili narodzin dziecka, ale zaraz potem tytuł automatycznie przeszedłby na brata lady Harrington. Prawdę mówiąc, jeśli się nie mylę, podobny przykład znalazł się w historii rodu Mayhewów. Pamiętacie Thomasa Drugiego?

— Cholera! — Benjamin palnął się w czoło, aż klasnęło. — Jak mogłem o nim zapomnieć?!

— A tak, że zdarzyło się to pięć wieków temu — poinformował go złośliwie Clinkscales.

— I dlatego, że nie jest to ktoś, o kim Mayhewowie lubią pamiętać — dodał Protektor.

— W każdej rodzinie znajdzie się parszywa owca — ocenił Prestwick.

— Pewnie tak, ale niekoniecznie aż tak sparszywiała. On zabił brata, by zostać Protektorem!

— Tego mu nigdy nie udowodniono — przypomniał Clinkscales.

— No, ale wszyscy wiedzą, że tak było! — prychnął Benjamin.

— Nie o to w tej chwili chodzi — dodał szybko Clinkscales, wiedząc, na co się zanosi. — Tylko o to, że Thomas odziedziczył tytuł Protektora… do chwili narodzin swego siostrzeńca.

— Bo nie wiedział, że jedna z żon brata jest w ciąży — dokończył Benjamin. — Gdyby się dowiedział i gdyby Dietmar Yanakov w porę nie wywiózł jej potajemnie z pałacu, ten bratanek na pewno nie przyszedłby na świat.

— Być może — zgodził się kanclerz. — Ale ważne jest nie to, tylko fakt, iż stworzyło to precedens prawny, który nam się teraz może przydać.

— Miło, że ta sześcioletnia wojna o sukcesję przydała się choć na to — ocenił Benjamin.

— Może wrócilibyśmy do tematu na poważnie, Wasza Miłość — zaproponował Prestwick.

— Już dobrze, dobrze, będę grzeczny — obiecał Benjamin. — Jest jedna różnica: szwagierka Thomasa już była w ciąży, nim on sięgnął po władzę. Natomiast inaczej było, zdaje się, w przypadku domeny Garth?

— I to właśnie miałem na myśli, mówiąc o precedensie — dodał Clinkscales z kamienną twarzą. — Nie pamiętam wszystkich szczegółów… patronowi, zdaje się, było John, zgadza się Henry?…

Prestwick wzruszył wymownie ramionami.

— No dobrze — skapitulował Clinkscales. — Chodziło o to, że domena dopiero co została utworzona, a patron zatwierdzony przez Konklawe, gdy mu się zmarło. Był jedynakiem, i to bezdzietnym, a Klucz z oczywistego powodu nie mógł wrócić do jego rodziców: nie byli wcześniej patronami. W związku z tym nikt za bardzo nie wiedział, co z tym fantem zrobić, i przez prawie dwa lata trwały spory. Potem poinformowano Kościół i Konklawe, że najmłodsza żona ojca zmarłego jest w ciąży. Uzgodniono, że jeśli urodzi chłopca, zostanie on patronem. I tak się stało.

— Hmm… — Benjamin potarł podbródek. — Przypominam sobie… i widzę parę problemów, zaczynając od tego, że wydarzyło się to z dwieście lat przed spisaniem konstytucji. Poza tym był to akt czysto polityczny, którego celem było uniknięcie wojny o sukcesję… Mimo to wydaje mi się, że możemy się na nim oprzeć, jeśli od początku będziemy konsekwentni i jeżeli wielebny się pod tym podpisze. Natomiast to wszystko opiera się na jednym założeniu: że rodzice lady Harrington zgodzą się z nami współpracować. A zgodzą się?

I spojrzał na Clinkscalesa.

— A skąd ja mam wiedzieć? — zdziwił się Clinkscales. — Wiem tylko, że nie ma fizycznych przeszkód, a doktor Harrington dyskutowała kiedyś o czymś podobnym z moimi żonami, choć czysto teoretycznie. Jeżeli z jakichkolwiek przyczyn nie chcieliby tego zrobić w sposób naturalny, to można sztucznie, a dziecko nie będzie klonem lady Harrington, więc nie będzie problemu.

— Gdyby któreś z nich nie żyło, nadal bylibyśmy na niepewnym gruncie… — ocenił z namysłem Benjamin. — Całe szczęście, że oboje żyją i są w stosownym wieku. I są na Graysonie… Cóż, myślę, że to może być naprawdę doskonały pomysł. Jeśli się zgodzą. Dziecko będzie obywatelem Graysona, bo tu się urodzi… Howard, w takiej sytuacji pozostałbyś zarządcą?

— Dopóki dziecko się nie urodzi?

— Tak, ale i później w jego imieniu?

Clinkscales zamyślił się.

— Zakładając, że tyle pożyję, to tak — odparł po chwili. — Choć szczerze mówiąc, wątpię, bym doczekał jego dojścia do pełnoletności, i to mimo najlepszej opieki medycznej.

Powiedział to zupełnie spokojnie z zadowoleniem człowieka, który przeżył ciekawsze i dłuższe życie, niż śmiałby niegdyś oczekiwać. Benjamin spojrzał na niego zaskoczony, zastanawiając się, czy on sam będzie równie spokojnie do tego podchodził, gdy przyjdzie jego czas. Albo czy podchodziłby, gdyby okazało się, że ludzie o pięć, sześć lat od niego młodsi są w stanie żyć o dwieście lat dłużej przez czysty przypadek i złośliwość losu. Miał nadzieję, że tak by było, ale…

Potrząsnął głową i skupił się na ważniejszych kwestiach.

— No dobra, wychodzi na to, że mamy sensowny plan — podsumował. — Jest tylko jeden drobny szczegół, który mnie niepokoi.

— Jaki? — Prestwick zmarszczył brwi. — Bo przyznaję, że ja go nie widzę. Wydaje mi się, że Howard rozwiązał nasz problem całkowicie.

— Owszem — zgodził się Benjamin. — Tylko robiąc to, stworzył nowy.

— Doprawdy?

— Owszem, doprawdy, moi drodzy — prychnął Benjamin i widząc głupie miny obu doradców, uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją. — Prędzej mnie cholera weźmie, niż porozmawiam z doktor Harrington o tym, jak to pszczółki z kwiatkami czy pieski między sobą i o co nam chodzi.

Rozdział V

— Ale co mam zrobić?!

Osłupienie wbiło Allison Harrington w fotel i sprawiło, że zadała to nieco niegramatyczne pytanie. Wpatrzyła się okrągłymi z niedowierzania oczyma w Howarda Clinkscalesa, który pod tym spojrzeniem zaczerwienił się tak, jak mu się to od lat nie zdarzyło. Co prawda był to pierwszy przypadek od dnia transmisji egzekucji, gdy coś przebiło się przez żal i smutek widoczny w oczach Allison, ale wolałby, by powód był inny, albo przynajmniej by to nie on poruszył tę sprawę. O takich rzeczach dobrze wychowany mężczyzna nie powinien rozmawiać z kobietą będącą żoną innego! Dlatego też zrobił, co mógł, by się z tego wyślizgać, ale Benjamin się uparł — stwierdził, że skoro on, Howard, to wymyślił, to do niego też należy przekonanie Harringtonów do współpracy.

— Zdaję sobie sprawę, milady, że samo poruszenie tego tematu jest impertynencją, ale wygląda na to, że jest to, niestety, jedyny sposób na uniknięcie wysoce prawdopodobnego kryzysu politycznego, jak też utrzymanie Klucza wśród najbliższych.